czwartek, 27 października 2011

Powrót do pracy, bez bólu głowy:)

Cześć,

miałam ostatnio parę dni wolnych. Ogarnęłam pracę "na cacy", mam nawet tłumaczenie po angielsku, które chyba nie jest dobrze zrobione...ale cóż, w końcu nie ja to robiłam tylko biuro tłumaczeń;) Tak jakoś nie dobrze się czułam w te wolne dni, strasznie bolała mnie głowa, nawet mój kochany ketoprofen nie pomógł:( Miałam jakieś głupie uczucie, że za długo spałam przez te 2 dni, bo po ok. 10h! Dzisiaj wstałam do pracy po 6, i bólu głowy ani śladu:D

Natknęłam się ostatnio na takie "cudo":

http://dziendobry.tvn.pl/video/jak-zostalam-salowa,1,newest,14566.html

Dziw mnie bierze i rozbiera, że takie rzeczy dzieją się w stolicy!!! W moim szpitalu, (II st. referencyjności) każdy ma swoja działkę (oczywiście oprócz nas, bo MY robimy dosłownie wszystko, zwłaszcza w nocy). Salowe sprzątają, ekipa od pościeli, ekipa od śmieci, pani od badań labor., ekipa z kuchni do jedzenia itd. Dzięki temu praca ma ręce i nogi, a przede wszystkim spełnione są jakieś normy sanitarne. A tam? Pani najpierw szoruje "kible" a potem podaje komuś jedzenie....no ja przepraszam bardzo...SZOK, WSTYD, SYF I MALARIA!!!

A w pracy, hmmm. Ciekawie. Dwa zabiegi - wyc. przepuklin, potem "urodził się" drenaż opłucnej. Żadnych przyjęć planowych, dziwne, bardzo dziwnie. Pierwszy raz się tak zdarzyło w mojej karierze, że w dzień roboczy, od pon. do czw. nie było przyjęcia planowego. Za to były 2 ostre, nawet bardzo ostre. Wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że zaczęły się po 17tej.Dobrze, że do tego czasu uporałyśmy się z bieżącą robotą.

Pierwszy pan Z. 96 lat, zero kontaktu, przykurcze, chuuuudy, że strach patrzeć, co dopiero kłuć!, z rozpoznaniem niedrożności przew. pok. Oczywiście, odwinąwszy pampersa znaleźliśmy tam kupę. I tak sobie pan pos... cały czas. Wymagał od nas raczej poprawy stanu nawodnienia, potem może odżywienia bo te były tragiczne...Skóra wisiała na panu jaki ubranie, za duże o 3 rozmiary. Brak kontaktu potęgował całą sytuację, tylko te oczy - błękitne, małe, błądzące...nieobecne i błagające o pomoc. Wg zlecenia lekarskiego podłączyłyśmy panu kroplówki. Niestety, wkłucie z Izby okazało się dupne, i zaczęło się. Jedno, drugie, trzecie, ósme, dziesiąte. W międzyczasie wezwaliśmy anestezjologa do pomocy....po 1,5g kłucia, męczenia, przekręcania, odwracania "coś" tam wkłuli w szyjną...Tyle męki, a nie wydaje mi się, że pan z tego wyjdzie. Zamiast zostawić go w domu, dać spokojnie odejść z tego świata, w znajomym otoczeniu, wśród kochających osób - naraża się człowieka na niesamowity stres i cierpienie.

Nie zdążyło się wchłonąć 500ml a wkłucie "poszło". I od nowa. Nie wiem co nastąpiło dalej, bo to już nocna zmiana przejęła sprawę.

Tymczasem, zajmując się panem odebrałam tel. o kolejnym przyjęciu z HETD. 18.45 Powiedziałam Pani, że pracujemy przy innym panu, poza tym w tym czasie zdajemy sobie raport i nie przyjmę pana. Ona, że już pojechali i co ona ma zrobić. Ja jej, że mnie to nie obchodzi ale takie są zasady i koniec!  Mhmm, tyle mojego gadania...za 5 min. pan był przy mnie. Krwawienie z dolnego odcinka, przed 20 dniami zab. Barrona, sintromoterapia po przebytym epizodzie zatorowości. Lało się z pana tak, że po wstępnym naszym zapoznaniu zwiozłyśmy go na blok. Tym sposobem zeszłam z dyżuru o 19.30...Nie zdarza się nam to często, niektórzy choćby się waliło i paliło wychodzą o 19/7. Zazwyczaj obrabiamy wszystko w czasie ale trudno jednak przewidzieć czas, w którym pacjent zakrwawi czy dostanie zawału. Nie jest to praca w biurze czy na taśmie. Tu chodzi o ludzkie życie - coś najważniejszego.

Jutro N, z fajnymi dziewczynami, spoko dr., mam nadzieję, że minie szybko i bez większych atrakcji;)
Mmmm, odkryłam ostatnio pyszną kawę INKĘ z magnezem, polecam i pozdrawiam:),
K. 

środa, 19 października 2011

Skrzepy, włóknik i śmierć...

Cześć,

jestem po dyżurze, odpoczywam teraz przy moim ostatnio ulubionym trunku - specjalnym, niepasteryzowanym;)


Na początek, piosenka, która napełnia mnie niesamowitą energią:) Jakoś tak wewnętrznie serce się śmieje, jak jej słucham.



Dzisiejszy dyżur należał to "intensywnych" dość. Zaczęło się jak zwykle, raport, poranne nasze czynności. Z informacji zmiany nocnej dowiedzieliśmy się o przyjętym HETD, pan G., który jakiś czas temu był u nas z tym samym, po czym wypisał się na własną prośbę. Po obchodzie wypisy, zjazdy na blok itp. itd. , pojechałam z panem G. na gastro. Lubię być przy badaniu, jak mam okazję to jeżdżę, przy "ostrych" badaniach pacjent zjeżdża z pielęgniarką więc pojechałam. Pacjent współpracował więc poszło gładko. Co zobaczyliśmy - spory wrzód opuszki XII-nicy, pokryty skrzepami, włóknikiem - tj. niekrwawiący. Do leczenia zachowawczego. Wróciliśmy na oddział, podłączyłam pana do pompy z IPP, płynów i poszłam coś zjeść. Zjadłam pół kanapki i pojechałam na blok po pacjenta. Wracając - widzę, ekipa (pielęgniarki i lek.) idą do pana G., zaglądam kątem oka a pan jakiś taki wykrzywiony nienaturalnie - pewnie napad epi. Zajęłam się naprędce "ogarnięciem" pana z bloku, obserwując i doskakując do akcji na sali obok. REANIMACJA! Dzwonię po anestezjologa, że mamy rea, pan spokojnie, ok, że już idzie. Przyszedł, nawet szybko. W międzyczasie nasi reanimowali, pan chlusnął, zakrwawił innymi słowy. Cała jama ustna krwi, i jak tu działać cokolwiek. Odessali pana, wentylowali. Szybko, zamawianie "ostrej" sali, akcja trwa. Dołączyła druga anestezjolog. Cholera, zero reakcji. Raz, raz, raz, adrenalina, atropina, ________________________________________________________________Niestety, 9.35 time of death. Tak sobie pomyślałam, a gdyby to się stało w windzie, gdzie byłam tylko ja, pan i "zielona" pani z ekipy transportowej....przecież ja tam sama, bym k...nic nie zrobiła!_oprócz masażu, może krzyku, może...?nic to, stało się tak a nie inaczej. Swoją drogą, ekg dotarło dopiero po 15min. od stwierdzenia zgonu...PaRaNoJa!!!

I toczył się dyżur stałym rytmem, po przepisowych 2 godzinach, kiedy zwłoki leżą w oddziale, zwiozłam pana do "100" (chłodni szpitalnej). I tak zakończył żywot pan G, rocznik 1962.

Ok. 14 miałyśmy nawet czas "na kawkę". Jakimś splotem gadki moich koleżanek wywiązał się temat antykoncepcji i uświadamiania dzieci przez rodziców. Oczywiście, one "supernowoczesne" matki polki są po TYCH rozmowach ze swoimi dziećmi, notabene w moim wieku;]
Nie zabierałam głosu w dyskusji. Uznałam, że mając staroświeckie poglądy - czystość, Bóg, miłość, wierność nie mam siły przebić się przez ich modernistyczny sposób myślenia. Hehe, i tak mi przyszło do głowy - chyba jakaś dziwna jestem z "tym". Zwykle starsi są bardziej konserwatywni, zasadniczy i w ogóle...Z drugiej jednak strony, nie będąc w związku, nie mając dzieci nie jestem obiektywna. Moje "szczytne ideały" mogą okazać się mrzonkami w zderzeniu z realną sytuacją...
Doskwiera mi samotność, nie da się zagłuszyć wszystkiego pracą, jedną, drugą, nałogiem, przyjemnością chwilową i ulotną...Czuję, że nie żyję pełnią, że omija mnie coś bardzo ważnego, że chyba nie nadaję się na ten świat, tu i teraz. Mam takie "rozkminy", bez sensu to wszystko, cały czas trwa we mnie walka z tymi ideałami, z tym, czego oczekują ode mnie inni, czego ja sama chcę. "...wiara silniej mówi do mnie..." - i to chyba trzyma mnie w pionie. /?/ Ciekawa jestem ile jest ludzi myślących podobnie, zastanawiających się, szukających czegoś "ponad"...

Byłam wczoraj na obiedzie z Małą, jak przewidywałam zalała mnie informacjami o swoim życiu uczuciowym. Było ok bo ja sama byłam nawet ciekawa, co u niej. Pojawił się "kolejny";) Tymczasem, gdy zapytała mnie o moją tą sferę :O! Próbowała ciągnąć mnie za język, że niby ukrywam kogoś/coś przed nią. Niestety nie;(

Wróciłam do domu przed 22, w tramwaju jakiś ok. 25 letni chłopak, z "downem społecznym" - jak sam stwierdził, próbował mnie wciągnąć w rozmowę filozoficzną, nawet nieźle nam szła ta konwersacja, ale mój przystanek skutecznie zakończył "znajomość";)

Wracając do pracy, po pomiarach ok. 17 jeden z panów - po amputacji udowej, zgłosił nam złe samopoczucie. I rzeczywiście okazało się, hipotensja, hipoglikemia >> akcja wkłucia, płyny, ekg, internista...na szczęście wyszedł na prostą i mam nadzieję, że będzie z nim już tylko lepiej. Z internistą przyszedł stażysta, patrzę znajoma mi twarz z L.O. :)nie znamy się ale mimo wszystko miło tak spotkać kogoś "swojego":D

Słucham nowej Nosowskiej, polecam oczywiście co ambitniejszym koneserom muzyki i tekstów;]

Miał dzisiaj  dyżur lek. S. Jeden z tych, którzy się przejmują. Rozmawia z pacjentami, wyjaśnia, pomaga nam w pracy, dobrze wypełnia KZL;] Czasami aż wkurzające jest, gdy zleca niepotrzebne badania, konsultacje...ale i tak wolę go od "olewaczy". Z "młodszych" miał z nim dyżur lek P. Cholera, jak ja go nie cierpię. Cham i prostak, a uważa się za nie wiadomo kogo. Specjalizację zrobił rok temu. Z pacjentami w ogóle nie potrafi rozmawiać, leń w sprawach oddziałowych, zwracam się do niego jak już naprawdę nie mam innej opcji, w ostateczności. Sadząc po opiniach koleżanek, zgadzamy się.


Alem się rozpisała;P, poniosło mnie. Obawiam się, że blog ma zastąpić mi prawdziwą rozmowę, w której mogłabym się wyżalić i ponarzekać, póki co zauważam tą "nieprawidłowość" i jestem świadoma, że klawiatura nie nie odpowie;/...a szkoda.
Pozdrawiam,
K.

poniedziałek, 17 października 2011

Po sobocie:)

Cześć,

miałam ostatnio stres duży bo w sobotę szefowałam na dyżurze. Jak pewnie wiecie/nie wiecie w sobotę jesteśmy 3. Jedna ogarnia, druga biega, trzecia robi opatrunki. Tym razem, ze względu na najdłuższy staż w oddziale ja byłam ta pierwszą. Ehh, nie było łatwo. Trzeba rozpisać wszystkie zlecenia z kart zleceń lekarskich, dopilnować ich wykonania, dopilnować ewentualnych badań - były akurat 4 rtg i TK, do tego zaprowiantować "żarcie", zliczyć bilanse, i zająć się konsultacjami - co akurat de facto należy do lekarzy, ale jak ich nie ma albo mają to "gdzieś" to pozostaje to na naszej głowie.

Udało się wszystko, nawet dobrze chyba. Jednego pana musieliśmy oddać na OIOM, leżał z OZT, mieli mu złożyć drenaż opłucnej, niestety już stamtąd nie wrócił - otworzyli go a tak massakra w brzuchu...ciężko z nim, mam nadzieję, ze wyjdzie z tego...a będzie naprawdę trudno.
Jak to u nas bywa, paru pacjentów jest unieruchomionych;/, na szczęście tylko takie doraźne sytuacje, na czas kroplówki czy noce - bo wtedy wyjątkowo wszyscy się uaktywniają, zwłaszcza jak jest pełnia;)

Mamy od jakiegoś tygodnia pana D. Pan po kraniotomii w lipcu b.r. z powodu krwiaka, jakoś się pogorszył i trafił do nas. Wczoraj spadło mu RR, do tego bezdechy - myślałyśmy, że już schodzi...wezwałyśmy lekarza, od walenia w klatę ma dzisiaj siniaki;)i zaczęła się akcja - internista, TK na cito, "cuda wianki". Na szczęście w badaniu nic świeżego nie wyszło, jak się okazało najpewniejszą przyczyną pana stanu było przedawkowanie środków nasennych. Do rana stan pana się poprawił.


Miałam ostatnio okazję zobaczyć, że absolwent uczelni medycznej nie potrafi założyć jałowych rękawic...straszne!

Z moich bardziej osobistych spraw/niezawodowych napiszę może, że biorę się właśnie za niepasteryzowane piwko:) Dodam jeszcze, że mi dzisiaj niedobrze w życiu;/ Jutro widzę się z Małą, jakoś nie potrafię się cieszyć na to spotkanie, zwłaszcza, że po raz kolejny uraczy mnie swoimi opowieściami o podbojach miłosnych mniej lub bardziej. Cholera, z kimś muszę się widzieć, żeby nie żyć tylko pracą...z drugiej strony szkoda, że nie ma u nas nadgodzin...



 Krzyża się nie wypieram!
Z Bogiem!

czwartek, 6 października 2011

Krew, krew, krew...!

Cześć,

przez ostatnie dwa dyżury przewinęło się przez nasz oddział tyyylu pacjentów z HETD, że mogłabym chyba ich do doktoratu wykorzystać;] niestety, będąc wciąż o m.c. mgr mogę o doktoracie zapomnieć:D Przetoczyłyśmy morze KKCz, na szczęście bez powikłań, pomyłek itp. historii.
Po kolei:
Pierwszy pan A. - sonda HIV +, żylaki przełyku, sonda S-B./http://fr.wikipedia.org/wiki/Fichier:Sengstaken-Blakemore_scheme_numbered.svg/ Oczywiście, próbowałam sobie wmówić, że przy moim poziomie szczęścia pewnie się zakłuję, albo jakaś jego wydzielina wymiesza się z moją czy stanie się "coś" co potencjalnie narazi mnie na HIV_ale na całe szczęście, nic takiego się nie wydarzyło (przynajmniej nic nie wiem...) K/ł/ułam pana parokrotnie - pobierałam krew, zakładałam venflony bez uszkodzenia siebie;) o.k. więc. Pan otrzymał tyle krwi, że pewnie "swojej" nie ma wcale, sondę S-B ma już zdecydowanie za długo. Mieliśmy ją usuwać na moim dyżurze, na szczęście okazało się, że balony jeszcze są na full więc  dr tylko spuścił je i zostawiliśmy ją "na wszelki wypadek".



Kolejny pan, który był u nas z tym samym, i w zeszłym tygodniu wyszedł, wrócił w nd nad ranem. Pan S. jest po resekcji żołądka z pow. choroby wrzodowej, Billroth II przed laty. Poprzednio podkrwawiał z owrzodzenia w zespoleniu. Tym razem "puściło" naczynie powyżej zespolenia, w trudnej dla endoskopisty  lokalizacji. Miałam szczęście być na tej endoskopii i obserwować zmagania dr.z panem. Udało się zaklipsować jakimś cudem i opanować sytuację. Niestety pan zdążył się skrwawić na tyle, że również wymagał masy przetoczeń.

Następny pan P. - na skutek bólu nogi, jakieś zapalenie kości/stawu kolanowego najadał się ketoprofenu bez IPP i opamiętania. Człowiek starszy, mechanizmy protekcyjne już nie te...również potrzebował transfuzji...
Ostatni z "HETD -owców", nasz stały klient, pan M. Za mojej kariery gości u nas 4-5 raz. Żylaki przełyku, alkoholik. Przywieźli go z 4,4g/dl hemoglobiny, 1,5M czerwonych. Jak zobaczyłam te wyniki to zdziwiłam się dobrym stanem ogólnym pana, tylko trochę zmęczony i zmachany był;)

I jeszcze jeden pan z krwawieniem miał przybyć, do 19 -tej nie dojechał jeszcze, albo już nie dojedzie...
Poza pracą/opieką nad panami z krwawieniem są na oddziale jeszcze zabiegi planowe i masa pacjentów poza nimi - pracy było naprawdę sporo, udało nam się w biegu  coś zjeść i zrobić siku, na nic więcej nie było czasu. Miałam dobry dzień, i jakoś chyba ogarnęłam tych 33 facetów;)

Pozdrawiam,
czas na relax;)
K.

poniedziałek, 3 października 2011

Mmm, sielsko, anielsko...

Cześć,

piszę z domku mojego, kochanego na wsi - stąd tytuł posta.
Jestem od piątku, pilnuję dobytku bo rodzice wyjechali a ktoś tu być musi. Cieszę się, że tym razem jestem to ja. W sobotę mieliśmy z przyjaciółmi /i nie tylko - dziwni kumple mojego kuzyna/ grill i ognisko. Pięknie było! Pogoda wymarzona, gitara, śpiew i ludzie, których kocham:) Słodka beztroska na łonie natury...ehhh, i pomyśleć, że dzisiaj muszę wracać do szaro-burego miasta;/

Jutro do pracy:) a tam ostatnio sporo się dzieje, hmm, jak zwykle zresztą. Wracając do pana P., którego ostatnio wiązaliśmy, to wylądował na OIOM-ie po reanimacji...był tam 4 doby i już jest z powrotem u nas, teraz grzeczny, logiczny, "post-deliryczny".
Oprócz niego na POP-ie 3 pacjentów z niedowładami. Jeden z nich, z tetraplegią, który "przyszedł" na wymianę PEG-a, taki standard. Dziś przychodzi, jutro wymiana, pojutrze do domu. Taa, jak to często bywa plan się nie powiódł. W noc po wymianie gastrostomii jakimś cudem spadł z łóżka! Krwiaki L poł. ciała, i ogólne zdziwienie jak do tego doszło!? Późniejsze badania wykazały złamanie obojczyka...Myślę, że pan długo u  nas zabawi, bo pewnie zaraz wda się zapalenie płuc a to powikłanie u takich pacjentów jest naprawdę groźne...Inny z panów, z hemiparezą L, trafił appendicitis acuta. Zoperowany oczywiście, ładnie zeszyty...tylko jego stan kliniczny nie ulega poprawie..wręcz się pogarsza, brzuch wzdęty, tkliwy...w 3 dobie po zab. reoperowany - przepuklina wewnętrzna, teraz "open abdomen" i dłuuugie leczenie...
Heh, zauważyłam, że często rozpisuję się o powikłaniach. Nie jest oczywiście to częsta "przypadłość". Raczej udaje się zoperować pacjentów pomyślnie i wysłać do domu na własnych nogach:) Inaczej byłabym chyba w depresji...



Pozdrawiam,
idę nakarmić rybki,
K.