sobota, 21 lipca 2012

Więzi..na uwięzi?

Dzień dobry!,

jakoś nie miałam ostatnio weny żeby pisać cokolwiek. I to wcale nie z braku czasu bo kwadrans zawsze da się wygospodarować, ale tak jakoś wyszło.

Jestem po D, jutro też się tam wybieram (do pracy). A tam jak zawsze się dzieje. Poprzedni weekend miałam wolny, spędziłam go w domu. Miałam okazję być na koncercie bluesowym w leśniczówce, w zeszłym roku też byłam i chyba o tym pisałam. Fajna sprawa.  Przyszedłszy we wtorek na dyżur przeżyłam niemały szok. Zwłaszcza, że przed weekendem było poprawnie. Teraz na jednej z sal 4 osobowych rezydują pacjenci przycumowani na różne sposoby do łóżek. Urazy głowy, "poalkoholowe" głównie;/ Hmm, czasami przejaśnia się im i prowadzą rozmowy, które chyba raczej należałoby określić mianem bełkotu. Dzisiaj jeden z nich został uwolniony i dumnie spacerował pomiędzy tamtymi...ale oni chyba i tak nie wiedzą o co chodzi.

Jeden z tych panów przez blisko 2 tygodnie figurował jako NN. Nie było z nim kontaktu i trudno było ustalić tożsamość. Po upływie tego czasu, na oddziale u innego pacjenta była policja, a że musieli go pilnować to zainteresowali się NN-em. Mimo, że wcześniej zostali poinformowani przez prac. socjalnego. Pobrali Gustawowi (tak im imieniem ochrzciliśmy NN) odciski palców i okazało się, że jest Maćkiem. Tzn. panem Maciejem. Pojawił się jego ojciec, historia raczej tragiczna. Kobieta, alkohol, narkotyki, padaczka-->napad, szpital. Dobrze, że w końcu udało się odnaleźć ojca. Przykre takie losy. Co my właściwie mamy za problemy?

Jest też u nas pan, całkiem młody 30lat, całkiem przystojny. Po laparotomii z powodu ostrego brzucha. Od pół roku wdowiec, na parapecie zdjęcie żony, przepasane kirem obok  2 synków...jeszcze nosi obrączkę i ma taki smutek w oczach.


Naprawdę piękna piosenka...cholera, ja tak nie mówię! Fajna piosenka.



 Byłam na pogrzebie stryja. Utopił  się w morzu jak jeszcze było ciepło. Jakoś mi nie żal. I nie mam tu na myśli "życia po śmierci" w które wierzę. Wuj był alkoholikiem, ostatnimi laty już spokojnym, nie groźnym. Kiedyś, gdy kuzynostwo było dziećmi (teraz sami mają dzieci) sytuacja była bardzo patologiczna. W skrócie napiszę, że była przemoc, burdy i nawet jakieś dziwki. Zastanawia mnie, dlaczego ciotka go nie zostawiła? Ot taka "matka polka". Mieszkali 50km od nas i jakoś sobie radzili. Mimo tej chorej sytuacji dorobili się "czegoś", powoli zaczyna się walka o spadek.  Patologia trwa.


Byłam z dziewczynami w ub. wtorek w Sopot na imprezie. Ojjj, dawno już nie miałam okazji, na euro aż. Jadąc tam nie spodziewałam się tłumów, jaki tam zastałyśmy! Przecież to wtorek! Oczywiście wszyscy wylansowani, ładni i pachnący:) Od klubu do klubu, osiadłyśmy w końcu i nawet parkiet zaliczyłyśmy. Pan DJ za konsolą był bardzo przystojny:D Zabawa przebiegła bardzo kulturalnie więc nie ma o czym pisać;P




Co Wam się rzuca w oczy jako pierwsze?:) To nic podchwytliwego. Po prostu musiałam zrobić to zdjęcie! To skansen we Wdzydzach. Śliczna chatka, mogłabym w takiej bywać czasami, nawet w piecu palić i razem z panem Strachem gonić wróble:)

Otworzyłam właśnie piwo. Zawsze pijąc w mieszkaniu otwieram je jednym otwieraczem, który wyjmuję z szuflady.  Wrzucam tam również kapsel od otwartej butelki. Trochę się tam ich nazbierało...;p


Wyobraźcie sobie, że nie mam z kim pojechać na Wooda! Mam ogromną nadzieję, że jednak "da się" i pojadę na ten najpiękniejszy festiwal na świecie.:)


Tak wyglądał w zeszłym roku rozkład jazdy tramwajów na przystanku Uniwersytet:) Ynteligencja bije po oczach:D Śmieszy mnie to do dzisiaj:) nie mniej jak wtedy!

Pozdrawiam!

środa, 4 lipca 2012

Zimna suka?

Cześć,

ostatnio w pracy wywiązała się rozmowa nt. przytulania dzieci i mówienia im, że się je kocha. Właściwie bez zastanowienia ale szczerze powiedziałam, że w moim domu nie było przytulania, że nie pamiętam, żeby któreś z rodziców powiedziało mi, że mnie kocha. Myślę, że ich też tak "zimno" wychowano i tak poszło dalej...Oczywiście wiem, że mnie kochają po czynach, gestach, poświęceniu. Mimo wszystko trochę mi żal tej bliskości. Stwierdziłam też, że nie lubię się przytulać, całować z koleżankami na przywitanie/pożegnanie. Z tym przytulaniem to trochę jest lepiej, zwłaszcza jak długo kogoś nie widzę, ale już cmoknięcie w policzek działa na mnie stresująco i wydaje się być sztuczne.





Hmm, ostatnio naszła mnie taka myśl, że najlepiej czuję się w pracy. Tam robię to, co lubię, szanują mnie, słuchają, ja decyduję o tym czy o tamtym. Spełniam się, coś zależy ode mnie. Inaczej jest poza. Zauważyłam, że poza pracą jestem inna. Mniej mówię, mniej się śmieję, popadam w melancholię. Chyba należy to wiązać z powrotem do pustego pokoju, gdzie nikt nie czeka;/ Gdyby nie moja wiara i przekonanie, że TAM czeka na mnie piękne, pełne życie mogłoby już nie być nic.

A może ten wpis uzależniony jest od fazy cyklu kobiecego - co wrażliwszych przepraszam;)

Pozdrawiam!

wtorek, 3 lipca 2012

Gdzie to lato?

Dobry wieczór,

wróciłam właśnie ze wsi, od rodziców, gdzie spędziłam weekend. Jadąc tam miałam nadzieję na leniuchowanie na słońcu, no - ewentualnie jakiś trawnik mogłam skosić;) W sobotę wieczorem były urodziny cioci. Tradycyjnie grill, piwko. Rodzinnie, sympatycznie, kulturalnie.
W niedzielę zamierzałam pójść na 7 do kościoła, burza pokrzyżowała mi plany i poszłam z rodzicami, na 11. Wychodząc, po zakończonej Mszy ciotka zgarnęła mnie i poinformowała, że mój tata zasłabł i już jedzie do niego karetka. Masakra! Czym prędzej znalazłam się przy rodzicach, tata blady, mokry siedzi na ławce. Z przeprowadzonego wywiadu - ból w klatce, utrata przytomności - zsunął się z ławki, na szczęście mama w porę go przytrzymała i nie ucierpiał. Na mszy, w pobliżu był ratownik med., który zajął się ojcem i wezwał pomoc. Tętna "na obwodzie" darmo było szukać, na szyjnej jakieś 45'. Cholera, myślę sobie - gdzie ta karetka?! W końcu pojawili się, RR 90/60, tętno na pograniczu brady. Tata czuł się już lepiej, ale zabrali go na SOR. My z matką pojechałyśmy do domu po dokumenty i ruszyłyśmy za nimi. SOR szpitala powiatowego, całkiem przyzwoity. Zarówno sprzętowo (na pierwszy rzut oka) jak i personalnie. No może wyłączając moją koleżankę po fachu, która skutecznie psuje nasz wizerunek;/ taka typowa "pielęgniara". Lekarz, który tatę ogarniał, dzwonił właśnie do sąsiedniego szpitala, z prac. hemodynamiczną. Utrwalony  RBBB, (porównał ekg sprzed 2 lat), bradykardia, ten incydent, leczone nadciśnienie, troponiny ujemne - wykluczyły ojca z "citowej" koronarografii. Później konsultowała go internistka. Sympatyczna, empatyczna i w ogóle super:) Pamiętałam ją z wakacyjnych praktyk studenckich:Tłumaczyła wszytko rodzicom dużymi literami, dzięki czemu ja nie musiałam się produkować;) Przyjęli tatę na oddział, jutro ma zostać przeniesiony do innej placówki, celem wykonania koro. Teraz już musi poddać się procedurze. Przed 2 laty, gdy próba wysiłkowa "wyszła" dodatnia i ustalono termin koronarografii ojciec stchórzył i nie pojechał;P Oby wszystko poszło dobrze i nie było konieczności stosowania jakichś zaawansowanych procedur. 


Stwierdziłam przy okazji, że starzeją mi się rodzice...hmm, ojcu za 2 lata 60 "stuknie", mamie za 6. Obawiam się, że mieszkając sami, w środku lasu mogą już za niedługo potrzebować pomocy. Taa, to kolejny trudny temat, ale nie na ten czas.


A w pracy...

Hmm, odkąd zaczęto budować kolejne piętro szpitala zaczęły się kłopoty. Ulewne deszcze, które spadły na nasze miasto przeciekły sobie przez kolejne piętra, od dachu po parter, gdzie skumulowały się objętościowo i zalały OiOM  i blok operacyjny w części!!!Na szczęście nie było tam wówczas wielu pacjentów ALE! To jakiś koszmar, paranoja! Kto kieruje tym remontem, kto odpowiada z taką sytuację? Rzecz działa się w nocy i trzeba było gdzieś "oiomowych" pacjentów rozlokować. INK, INN wzięły tych z respiratorami. Do nas trafił 30 kilkuletni pan, na własnym oddechu ale z tracheotomią. Trafił do szpitala po urazie głowy, jakiego doznał spadając ze schodów. Ponad 4 promile we krwi, "zatrzymał się" już z szpitalu. RKO-->OiOM W głowie "sieczka", że tak brutalnie i nieprofesjonalnie to ujmę. Ani ręką, ani nogą. Tylko oczami mruga i ślini się. Kolejny dowód na to jak łatwo można stracić zdrowie/życie, jak wszystko to jest ulotne i przemijające. I przychodzi do niego matka, i zalewa się łzami, widząc w jakim jest stanie. My jako chirurgia chcieliśmy go przenieść na neuro bo tam chociaż rehabilitacja jakaś sensowna jest. To nie takie proste i przepychanka trwała jeszcze w pt. Zobaczę jutro czy coś się zmieniło.
W pt miałam noc, 4 przyjęcia. M.in. chłopaczek 23 letni pobity dotkliwie dość, oczywiście z szemranej dzielnicy:( Zebrawszy wywiad dowiedziałam się, że 2 lata temu wylądował na kardiochirurgii, jak dostał nożem w serce i doszło do tamponady. Pół żartem zapytałam go czy to nie on jest ten zły i czy to nie jego mam się bać;) odpowiedział ze szczerym uśmiechem, takim jeszcze "urwisowskim", że teraz jak mnie zna to jestem bezpieczna. Ciary mi przeszły po plecach:D


Ostatnio był też u nas pan, zasiadający w radzie osiedla. Po zebraniu owej rady dostał po plecach, a raczej po nodze - połamali mu obie kości podudzia, z przemieszczeniem. Od nas poszedł na ortopedię, gdzie czeka go kolejny zabieg (pierwszy przeszedł od razu) i dłuuga rehabilitacja.

Tak więc na koniec - pamiętajcie:
- nie pijcie za dużo,
- nie angażujcie się społecznie,
- uważajcie na podejrzane towarzystwo;P


Pozdrawiam,
życzę udanych wakacji/urlopów itp. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

"...już nigdy nie będzie takiego lata..."

Witajcie,

dzisiaj szybki i emocjonalny post, podsumuwujący zakończone przed chwilą euro.
Stało się więc, Hiszpania, faworyt btw wygrała turniej. Cieszę się tym bardziej, że widziałam ich wszystkich na meczu w Gdańsku. Nie grali tak efektownie jak dziś, jednak to byli właśnie oni!
Kibicowałam im od początku do końca. Nawet w meczu z Portugalią, gdy grali słabo w podstawowym czasie;/ Heh, Gdańsk może być dumny, że Mistrzowie grali na ich arenie 3 razy:) 10 czerwca odegrali przecież mecz z dzisiejszym przeciwnikiem - Włochami, tylko, że wówczas zremisowali 1:1:)





Cała impreza przebiegła w moim odczuciu nader pozytywnie. Korki, których tak się obawialiśmy nie były aż tak kłopotliwe w Gd; pacjenci, którzy mieli leczyć się w naszym obskurnym szpitalu, też jakoś nas nie potrzebowali;) Atmosfera w strefie kibica - rewelacyjna, na Starówce, w pubach i w domach przed tv tak samo, zwłaszcza w otoczeniu przyjaciół i piwa:D Rozmowy w pracy zdominowane przez wczorajsze mecze, niebywałe wręcz jak żyliśmy tym euro, jak nas jednoczyło..Dłuuugo przyjdzie czekać na taki "zryw narodowy". Pewnie w swoim życiu nie doczekamy imprezy tej rangi "u nas".
Co prawda p. Adamowicz chciałby Mundialu w 2034;) miałabym wtedy hmmm - 48 lat, więc całkiem dobrze.

Nie mam dzisiaj ochoty skupiać się na "minusach", na niedociągnięciach jakie wyszły przy okazji tej imprezy. Takie oczywiście też były, oprócz ochów i achów, są rzeczy, których wolę nie rozpamiętywać i pisać o nich.

 Razem z Hiszpanami chcę się cieszyć i śpiewać w rytm tej piosenki (Iker, Iker Casillas):


 


P.S. Dzisiejszy dzień spędziłam na SOR, z moim ojcem;/ ale o tym i perypetiach pracowych następnym razem.  

Pozdrawiam!