czwartek, 18 października 2012

Dobrze jest!



Cześć, 

Wróciłam rano z wojaży, przedłużyły się mnie i tysiącom kibiców, który mogli zostać i czekać na mecz. Ja mogłam.  Jak wszyscy wiecie miało miejsce spore zamieszanie. Teraz śmieję się z tego, tak, wiem – nie powinno się tak zdarzyć, na tak ważnym międzynarodowym meczu. Zresztą cały ten stadion narodowy to jakiś absurd! Kosztował  „w ch…” a to jakaś prowizorka! Deszcz lał się na kibiców przy schodach, przy WC. To widziałam na własne oczy, jak było w innych miejscach tego nie wiem, ale pewnie sporo takich niedociągnięć. W samych toaletach ogólnie spoko, ale strasznie śmierdzi szambem, rurami – coś nie tak z wentylacją . Jak działa się akcja pt. przeniesienie meczu, to wcale mi do śmiechu nie było.  Z tej okazji zapaliłam papierosa, a to już jest „coś" bo pijana nie byłam. Najgorsze było niedoinformowanie nas tam, gdyby nie łączność  ze światem  zewnętrznym to byśmy się dowiedzieli  o odwołaniu meczu z godzinę później.  Po drodze na mecz/nie mecz zmokliśmy niemiłosiernie, emocje sportowe miały nam to zrekompensować...cóż.

Nic to, pub sprzed meczu był dobry i po „nie-meczu”,  poszłam wcześnie spać,  zostawiając moich współtowarzyszy. Następnego dnia miałam wyjazd do Łodzi o 7, więc odpowiadała mi ta pora.  Moi nie mogli niestety zostać na meczu i wrócili na północ. Ja zaliczyłam Łódź, PKP niestety bo moja blond natura wyszła ze mnie, narażając mnie na koszty. Otóż wcześniej zarezerwowałam sobie Polskiego Busa do Łodzi, za 16zł. Btw polecam te linie, sprawnie, miło, tanio i jeszcze jeść i pić dają;) Pojechałam po 6 rano, na Młociny bo tam był cel naszej podróży z Gdańska i ja naiwnie sądziłam, że do Łodzi też stamtąd wyruszę. Zaczęłam się niepokoić  15mn. przed planowanym odjazdem bo nie widziałam nigdzie autobusu. Taak, wczytałam się w wydruk biletu – Stacja Metro Wilanowska! Cholera jasna, już było za późno na dojechanie tam, więc wróciłam do centrum i pojechałam pociągiem za 36zł;/ 

W Łodzi, która straaasznie mi się nie spodobała bo jakaś rozlazła i nieogarnięta. Brak rozkładów jazdy komunikacji miejskiej na przystankach,  owe przystanki oddalone od siebie w pi… porażka jakaś. Udało mi się dotrzeć na czas, przed spotkaniem ogarnęłam się w Mc’Donaldowskiej toalecie ;D.  Rozmowa kwalifikacyjna  - o wow, trwała blisko 50min.! Kurczę, pierwsza w moim życiu taka prawdziwa. Rozmowy z dyrektor szpitala przez zatrudnieniem  jako takiej nie traktuję, bo trwała może 5min.;)  Wszystko jest tak, jak w ich ofercie przedstawionej w Internecie. Wyniki rekrutacji mamy poznać do 10 listopada.  Jestem zdecydowana na 85%, jak nie teraz to kiedy?

 Z rozmowy wybiegłam dosłownie,  spiesząc się na pociąg do Warszawy. Wbiegłam na dworzec 3 minuty po odjeździe pociągu. Następny za godzinę, 16.40 miałabym być na Centralnym, innych perspektyw brak więc pozostało mi tylko czekać. Poszłam na kawę, potem miałam zamiar powłóczyć się po dworcu ale usłyszałam zapowiedź odjazdu pociągu do Białegostoku, przez Warszawę . Wbiegłam na peron jak pan miał odgwizdywać wyjazd i udało się, na mecz spóźniłam się 2min;) I nic to, że byłam na nim sama, bez przyjaciół. No jasne, że z nimi byłoby jeszcze lepiej, zwłaszcza w podróży powrotnej… Atmosfera i gra naszych zapewniły mi emocje do ostatniej 93 minuty meczu.

Poniżej mój bilet, mimo deszczu kod "działał" i weszłam bez problemu;)  


Teraz planuję być na meczu z Urugwajem, na naszym stadionie. Nawet sama;) Warszawa zrobiła na mnie dobre wrażenie. Komunikacja, architektura i nawet palma na Rondzie de Gaulle’a (bez politycznych podtekstów), ludzie – wszystko bardzo pozytywnie. Czułam się tam lepiej niż w Krakowie, gdzie „lans” jest tak wszechobecny, że aż szczypie. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia i nie mam zamiaru nikomu jej narzucać. Może perspektywa zamieszkania w stolicy przez  4 miesiące, w ramach tego programu wyjazdowego do Szwajcarii, powoduje u mnie takie pozytywne myślenie?:) Dworzec Centralny opuściłam parę minut po 23, odjeżdżając przepełnionym kibicami pociągiem, mając jednak szczęście umieścić swoją chudą d… na siedzeniu;) (pozdrawiam R., który ma zgrabny tyłek, podobno;p). 

Do pracy idę w sobotę. 

Tak sobie myślę,  że powinnam być inna. Za chwilę stuknie mi 30, a ja wciąż czuję się jak na studiach.  Zwłaszcza robiąc spontaniczne rzeczy jak piwo na plaży czy rockowy koncert. Nie powinnam chyba narzekać, obserwując znajomych, zwłaszcza tych „dzieciatych”.  Moja wolność i niezależność od nikogo i wszystkiego pozwala mi się cieszyć.  Niestety więcej jest innych myśli, wręcz odwrotnych. Ale o tym pisałam tu nie raz i nie mam zamiaru się powtarzać.  Jest dobrze! „I tego trzymać się trzeba”(Sted)

Pozdrawiam!

piątek, 12 października 2012

Klamka trzeszczy...jeszcze nie zapadła.

Hej,

czy wyobrażacie sobie uczestniczyć za free w kursie językowym, mieć zapewnione spanie i jedzenie a to tego otrzymywać blisko 2tys.zł.? Właśnie rozważam taką ofertę, która zaczyna się takim 4 miesięcznym kursem w stolicy, po nim Niemcy, potem Szwajcaria. Razem ze studiami podyplomowymi ma to trwać 4 lata. Długo. Oczywiście pensja wzrasta, w miarę upływu czasu i oddalenia od domu;) Brzmi to nader fantastycznie i wręcz nierealnie, boję się postawić kropkę nad i. Wszystko okaże się po środzie, jadę w ów dzień do Łodzi, na rozmowę. Chcę coś zmienić w moim żywocie, nie koniecznie mam ochotę pracować na dodatkowym etacie, żeby dostać godny kredyt na 30 lat;/. Mam nadzieję, że tam, za granicą będzie mi łatwiej. Z obserwacji rodzinnych wiem, że są na to duże szanse.



Przed Łodzią, więc 16.X. będę na Narodowym wspierać naszych w starciu z Anglikami. Straaasznie się cieszę bo swego czasu kochałam drużynę Gerrarda, Lamparda i spółki. Nie wydaje mi się, że będę usatysfakcjonowana wynikiem tego spotkania;) Wizyta w stolicy, w gronie przyjaciół na pewno wypadnie na plus.



Wróciłam ostatnio do biegania, które ostatnimi miesiącami zarzuciłam w kąt. Zakwasy są ale satysfakcja po przebiegniętych kilometrach działa na mnie motywująco.

Praca.
Wrócił do nas pan, o którym pisałam jakiś czas temu, bez żuchwy, od PEG-a. Powikłał mu się ten PEG, zropiał i wypadł. Niby ufiksowali mu to na nowo ale pan w znacznym stopniu podupadł od ostatniej hospitalizacji. Schudł, co okazało się możliwe bo i tak był przeraźliwie chudy, do tego miał problemy z mówieniem i pisał na karteczce. Finalnie, po tygodniu zmarł...Cicho, w osamotnieniu. Zostało to co zwykle - wspomnienie i szacunek dla jego osoby, jako niezwykłego człowieka, pacjenta.

Na poprzednim nocnym dyżurze przyjęliśmy pana również z nowotworem, z odmą opłucnej. Wiek 54 lata, wyniszczony, chwiejący się na nogach. Przyjechał na wózku, i dziwnie pachniał, żeby nie powiedzieć śmierdział. Jak się potem okazało miał na karku potworną ranę, owrzodzenie nowotworowe, które wydzielało taki smród. On też nie chciał specjalnie nas zajmować, chociaż w jego sposobie bycia widać było żal, frustrację i bezradność, brak zgody na to, co się z nim dzieje. Nie dziw. Został wypisany od nas, wobec braku możliwości leczenia przyczynowego. I umrze taki pan w domu, w bólu i smrodzie...bo dobre hospicja pękają w szwach, domowa opieka hospicyjna jest niedofinansowana i dopiero raczkuje.

W ubiegłym tygodniu na SOR jakiś palant pobił pielęgniarkę, szczegółów nie znam ale dziewczyna miała zadrapania na twarzy i poluzowany ząb. Paranoja! Przychodzi taki po pomoc a potem walczy. Pijany był co prawda ale to go nie usprawiedliwia.



Aaa, właśnie przypomniało mi się jeszcze, że mamy nowych stażystów w oddziale. Ku mej radości i zaskoczeniu wielkiemu chcą się czegoś nauczyć i od nas, tudzież przypomnieć sobie co nie co:) I tak pani X, pani Y wyraziły chęć pobrania krwi czy założenia wkłucia. shock! ale MEGApozytywny:)


Z Trójkowego facebooka: Wojciech Mann cytował dziś pewną mądrość: "Wszystkim dogodzić się nie da, ale wszystkich wku... to już żaden problem". Co prawda to prawda.

Pozdrawiam!