Cześć,
nie będę pisać i przepraszać za to,
jak długo mnie tu nie było;) Tak jakoś czas szybko leci, że
brakuje mi go na regularne pisanie, chociaż tak naprawdę nic
szczególnego nie robię. Chyba ostatnimi czasy źle planuję czas
wolny albo po prostu mam coś ważnego do załatwienia.
Apropos, muszę zabukować wizyty u
lekarzy w Polsce jak będę;P a wybieram się na Wielkanoc. Swoją
drogą, wybrałam się ostatnio do ginekologa tutaj. Wizytę
umówiłam online, na dogodny dla mnie termin, „u nas” w
poliklinice uniwersyteckiej. Zobaczymy czy i jaki rachunek dostanę.
Chciałabym tym wpisem wrócić na
medyczny tor tego bloga. Mamy tyyyle ciekawych przypadków, że
chętnie się z Wami podzielę.
Pan M. Hiszpan, lat 50,od 30lat
mieszkający w Szwajcarii. Któregoś wieczoru ni stąd, ni zowąd
odczuł nagły ból pleców, szczególnie między łopatkami.
Dolegliwości były tak wielkie, że nie mógł właściwie oddychać
i pojechał do szpitala. Szpital kantonalny, zdiagnozował
rozwarstwienie aorty wstępującej i helikopterem skierował do
naszej kliniki. Oczywiście pan w trybie natychmiastowym znalazł się
na stole operacyjnym i po kilkugodzinnym zabiegu można było
zażegnać najgorsze niebezpieczeństwo. Standardowo trafił na
intensywną terapię, a następnego dnia (po extubacji) na IMC. W
międzyczasie wpadł w delirium, czyli zespół majaczenia
pooperacyjnego i niestety przedawkowano leki uspokajające na tyle,
że pana trzeba było znowu zaintubować i przenieść na intensywna
terapię. A tam poszło dalej...zapalenie płuc, sepsa, aż doszło
do infekcji mostka. W chwili obecnej pan jest już u nas na oddziale,
po kilku kolejnych narkozach, związanych z leczeniem owej infekcji
mostka. Mostek jest „otwarty”, i zaopatrzony VAC-opatrunkiem,
który trzeba co kilka dni na sali operacyjnej zmieniać. Wszystko
zaczęło się 48 dni temu. Długa jeszcze droga przed nim. Ale robi
spore postępy, które widać z dnia na dzień. To właśnie sprawia
mi największą frajdę w mojej pracy:)
Miałam jakiś czas temu pacjenta po
wszczepieniu nowej zastawki serca. Standardowo mobilizowałam go na
wagę (taką siedzącą), co obyło się bez problemu. Jak pan się
znowu w łóżku (i dzięki bogu, że nie wcześniej!!!) położył,
to zemdlał. Nie było go jakieś 30s., albo nie wiem sama ile ale
wydawało mi się strasznie długo, bo nie mogłam się dowołać
pomocy. Jakimś cudem akurat system dzwonków nie zadziałał, a na
korytarzu nie było nikogo. Koleżanka usłyszała moje wołanie, ale
wtedy pacjent już wrócił. Było to jakoś wieczorem i kurcze każdy
gdzieś w swojej sali z pacjentami akurat. Przestraszyłam się nie
lada, bo na szczęście często mi się to nie zdarza.
Mamy też na oddziale od długiego
czasu pana R., którego po „zwykłych” bypassach spotkało multum
komplikacji. Jakieś 2 miesiące temu miał ten zabieg. Teraz ciągle
jeszcze z tracheostomią, mobilizowany musi być w 3-4 osoby.
Byłam dzisiaj na szkoleniu o tracheo,
dość interesujące i ciekawie przeprowadzone, ale powiem tyle...nie
nauczyłam się za wiele, bo już miałam do czynienia z
tracheostomiami. Teoria teorią, ale jak wszędzie, praktyka
weryfikuje pewne standardy. Przeraża mnie fakt, że niektóre
koleżanki po fachu zadawały tak śmiesznie banalne pytania, że
nigdy nie oddałabym siebie ani swoich bliskich pod ich opiekę.
Od jutra mam nocki. Z kolegą
Polakiem:) hehe, może być śmiesznie;P
Sanki!
P.S. nauka na nartach jeszcze trwa...