Dzień dobry,
Po długiej przerwie, po namowie męża i pytaniach
znajomych o kolejny post, postanowiłam coś naskrobać.
Już dwa lata minęły od mojego
zamążpójścia. Te dwa lata życia mogę określić jako najszczęśliwszy czas w moim
życiu. Uwielbiam się budzić koło mężczyzny mojego życia, wiedząc i czując
wzajemność z jego strony. Oczywiście nie byłabym szczera, jeśli powiedziałabym,
że zawsze jest różowo. Zdarzają się kłótnie i nieporozumienia. Najważniejsze z
tym wszystkim moim zdaniem jest to, że się godzimy i dalej budujemy naszą
relację. Ważne jest, żeby akceptować odmienność drugiej osoby, ba! Powiem
więcej, je trzeba wręcz pokochać, żeby z nią móc żyć na zawsze.
Mamy to szczęście, ze mamy wiarę. W moim odczuciu
to wielki dar/łaska. Bóg jest obecny w naszym życiu, w razie burz czy zawirowań
wiemy do Kogo się zwrócić:) To baaardzo wielka i potężna pomoc.
To ja, na 3800. W poszukiwaniu ochłody, "na dole" było ponad 30stopni;)
Rodzicami nie dane nam jeszcze
zostać. Staramy się, część historii tutaj opisałam. Do dziś wiele się nie
zmieniło w tym temacie, poza tym, że prześladują mnie ciężarne kobiety;) mam
wrażenie, ze specjalnie pojawiają się w mojej okolicy, aby jeszcze bardziej mi
było przykro, że nie mogę zajść w ciążę. No nic to, miejmy nadzieję, że uda nam
się znaleźć i zwalczyć przyczynę naszego problemu.
A propos TEGO tematu. Sprawa jest bardzo osobista i
intymna dla każdej pary. Nie mniej moja dusza krzyczy i wola o pomstę do nieba,
kiedy widzę skale aborcji, dajmy na to w Szwajcarii. Usuniecie cizay jest tutaj
legalne i dobrowolne do 12 tygodnia ciąży. Nie trzeba miec powodu, przyczyny.
Wystarczy przysłowiowe widzi mi się.
Nie będę
bardziej się rozwijać, w wielu kręgach ten temat budzi spore emocje. Nie taki
moj cel. Po raz kolejny odwolam sie tutaj do mojej wiary, a jakie stanowisko ma
KK, a wiec takze i ja - wiadomo.
Niestety spotykam się czasami z patologią....
Praca.
Sama nie wiem czy cos sie zmienilo. Ja pracuję,
żeby życ/zarobić. Nie na odwrot. Kariera nigdy nie byla moim priorytetem. Lubię
swoją pracę, nawet bardzo i chętnie ja wykonuję. Mimo wszystko, jeśli miałabym
prowadzić dom, z gromadką dzieci i mężęm, robiłabym to z wielka radością! Oddziałowa chce mi ciągle powierzać jakies
funkcje, jakby to określić...dodatkowe, które tylko pośrednio dotykają
pacjentów. Ja unikam tematu, bo wolę bezpośrednią opiekę.
Jak to w szpitalu uniwersyteckim, mamy sporo
ciekawych przypadków. Nowatorskie operacje, ktore od czasu do czasu sie u nas
odbywaja, nijako napawaja mnie duma. Pielęgniarki oczywiście nie świecą w
medialnych doniesieniach, stanowią tło, często niedostrzegane przez laika. Trzeba byc pacjentem, żeby po części móc
zrowumieć czy zobaczyć na czym polega nasza praca. Jako pacjent można zobaczyć
tylko wierzchołek tego co robimy, lepsze to niż opinia, która ostatnio
usłyszałam, a która była dość krzywdząca dla mojego środowiska. Było to coś w
sensie, że po usyskaniu dyplomu nie musimy się więcej kształcić i już jest
super. Owszem, może tak być, jeśli pracujesz w ZOL-u, bez perspektyw i ambicji.
Zresztą wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach i w takim ośrodku potrzebne są
kursy i samokształcenie. W moim przypadku, gdzie hospitalozowani są pacjenci z
chrobami układu sercowo-naczyniowego, wymagający interwencji chirurgicznej, w
szpitalu klinicznym prawie czodziennie uczę się czegoś nowego! Oczywiście są to
rzeczy stricte pielęgniarskie, medyczne, ale chodzi mi o to, że mój mózg nie
spoczął na laurach przed 10 juz laty, gdy weszłam do zawodu. Medycyna jest bardzo preżną dziedziną. Nowe
leki, sprzęt, techniki operacyjne, diagnostyka - w tych i wielu innych polach
MY jesteśmy instruktorami/informatorami dla pacjentów. Przeciętny czlowiek tego nie widzi, i sądzi,
że nasza praca to tylko posłuszne wykonywanie poleceń pana doktora. Na
szczęście tutaj stosunek do naszego zawodu jest inny, ale o tym już kiedyś
było...
Coś przydlugi się ten post zrobił. Kończe więc.
Jeszcze 2 dyżury i urlop! W Polsce!!! Jupi!!!