środa, 25 września 2013

A no to pewnie!

Witam,


jest wieczór, całkiem przyjemny i jesienny, z zewnątrz słychać chóralne okrzyki  kibiców z Zurychu i Lucerny bo po sąsiedzku, na lucerniańskiej arenie trwa właśnie mecz. Btw. kibice FCZ są naprawdę głośni i dobrze zorganizowani. Nasza gdańska Lechia i inne polskie kluby mają czego zazdrościć.


No, a ja sobie siedzę w pokoiku, popijając drinka z polskiej wódki, która została po wizycie ostatnich gości. Były u mnie na parę dni przyjaciółki. Pokazałam im okolicę, w miarę możliwości finansowych i "czasowych". 

W programie zawirowania trwają nadal. Walczymy o lepsze warunki finansowe, żeby czuć się tutaj w miarę bezpiecznie. Wiele jest kosztów, które przyjdzie nam ponieść, o których dowiadujemy się de facto będąc tutaj dopiero. Jestem optymistycznie nastawiona. W innym wypadku rozważam porzucenie programu, po odpracowaniu wyłożonych na mnie nakładów, chociaż nie mam takiego obowiązku bo umowa chroni nasze tyłki w przypadku przerwania programu;)






Po niedzieli zaczynamy ostatni tydzień zmagań szkolnych, w czw i pt egzaminy, a w sob. do Polski! aaaale się cieszę:D tak długiej rozłąki z domem jeszcze nie miałam, będzie ponad 3 m-ce ale chyba trzeba się przyzwyczajać;)


Takie piękne widoki miałam okazję podziwiać w niedzielę;P 


Od kilku tygodni jest z nami w campusie kolejna grupa, ojjj jakże różna od nas. Nie wiem jakim to szczęśliwym zrządzeniem losu trafiłam do grupy A. Grupa B, hmmm jakby to delikatnie nazwać jest "inna", bardziej wyzwolona i rządna, bez hamulców. Mamy inne spojrzenie na świat, chociaż jesteśmy w podobnym wieku i pochodzimy z jednego kraju. Nie odnalazłabym się tam za NIC. Dzięki Bogu znalazłam się w grupie A. Mam tu naprawdę przyjaciół. Kurczę, zauważyłam ostatnio, że oni są moją druga rodziną. Nie wiem czy to przyzwyczajenie, nawyk czy "ki diabeł" ale nie wyobrażam sobie mojej egzystencji tutaj bez nich. Mogę z nimi szczerze porozmawiać na wszystkie tematy, nie muszę niczego udawać i ukrywać. Milczenie też nam nie przeszkadza...no bo chooolera ile można gadać;) Najgorsze jest to, że jedna z nich zostaje w Lucernie a my uciekamy do Zurychu. Boję się listopada. Ale ciii, przed listopadem prawie miesiąc w Polsce:) <jupi!!!>


No, a tak w ogóle postanowiłam, że usunę niedługo tego bloga. Zbyt wiele znanych mi osób zna ten adres, co powoduje, że od jakiegoś czasu nie piszę tu wszystkiego co bym naprawdę chciała. A nie o to mi chodzi.

Tak więc póki co, do zooo(baczenia), Wasze zdrowie!




poniedziałek, 2 września 2013

...już blisko!


Dzień dobry wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają;) Ostatnio tyyyyle się działo, że nie starczało nawet czasu na notkę tutaj.

Wakacje, których de facto nie miałam tutaj – minęły. Tydzień urlopu spędziłam na miejscu, odwiedziła mnie siostra z ciocią, pokazałam im piękną okolicę. W międzyczasie na chwilę wpadła rodzina jednej współlokatorki, rodzina drugiej współlokatorki – tak więc gwarno i wesoło było. Oczywiście każda wizyta Polaków wiąże się z kiełbasą i wódką, którą nam przywożą z kraju;) Kiedyś to nie będzie konieczne bo dzisiaj nawet Wyborową w sklepie znalazłam ale póki co,musimy raczej oszczędzać. I z tego względu dalej wynajdujemy sobie darmowe albo tanie rozrywki typu piwo nad jeziorem/rzeką, darmowe koncerty na mieście. A że w Lucernie dzieje się sporo, to jest w czym przebierać:) Obecnie odbywa się międzynarodowy festiwal muzyki klasycznej, oprócz koncertów halowych, biletowanych na mieście, są krótkie 40minutowe eventy:) wieczorami można też spotkać ulicznych grajków z fortepianem, skrzypcami...pośród uliczek starego miasta – CUDO! 
 Nawet Roger Federer zaprasza na ów festival:) (nie chciało mi się załadować)

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=fZISGe6JYUA#t=17

Wycieczki w góry też nam się udają. Hmm, gdyby nie kontuzje/niedomogi no i ta Wyborowa to pewnie więcej by ich było;) Póki co, moim ulubionym szczytem jest Staserhorn. Droga, oczywiście na nogach pokonana została przeze mnie już dwa razy. Widoki przepiękne i niezapomniane i możliwe, że w weekend znowu się wybiorę;)



Do tego mam tu tyle możliwości do biegania! Dzięki koleżance, która wynajduje coraz to lepsze trasy, mam okazję biec pośród lasów, jezior i krów, podziwiać równocześnie góry, mijane wille i winnice;P


Co do pracy...hmm. Strasznie się broniłam przed Zurychem ale chyba tam wyląduję. Ale od początku. Pierwszą i trzecią rozmowę odbyłam tutaj, na miejscu w Lucernie. Szpital prywatny. Sama rozmowa, trwająca łącznie z 1,5 – 2h, przebiegła nawet ok, tj. nie stresowałam się jakoś specjalnie bardzo;) Po tym 2 dni praktyk, takich hmm obserwacji – czy oddział mi się spodoba, czy ja się im podobam. (mój polski chyba właśnie się uwstecznia - przepraszam). Oddział interdyscyplinarny, obsługujący pacjentów ubezpieczonych prywatnie i półprywatnie, 16 łóżek. Przypadki przeróżne: kolana, kręgosłupy, jakiś rak pęcherza był, coś z interny. Po prostu mieszanina wszystkiego. Sale jednoosobowe. W każdym pokoju łazienka, lodówka, telewizor plazmowy, express do kawy a w kilku nawet balkon! Na pierwszy rzut oka sala pacjenta przypomina pokój hotelowy, w ścianach są nijako ukryte panele z tlenem, próżnią czy po prostu wtyczki do prądu. Na tych 16 pacjentów 3 pielęgniarki dyplomowane, i ze 3„FAGI” (to Fachangestellte Gesundheit – hmm, takie prawie pielęgniarki ale nie do końca. Dokładnie sama jeszcze nie potrafię powiedzieć, co mogą robić a co nie, ale mogą wiele;) do tego uczniowie, z pielęgniarstwa i z FAGów. I ma taka pielęgniarka 3-4 pacjentów, i cały dzień się nimi zajmuje. Do tego jeszcze 2 osoby obsługi hotelowej na oddział, które serwują jedzenie wg życzenia, zaopatrują pokoje w ręczniki, kosmetyki itp. Na tym oddziale nie ma lekarzy oddziałowych. Każdy pacjent ma swojego lekarza, z którym pielęgniarka wszystko ustala, w razie nagłych sytuacji wzywa się lekarza z Izby, który jest jeden na szpital a w syt. „rea” wołasz zespół reanimacyjny. Żeby tego było mało, to jeszcze fizjoterapeuci, logopedzi, ergoterapeuci i czasami Sitzwache (to taka osoba, która tylko siedzi przy pacjencie, nic nie robi przy nim, a gdy coś potrzeba to wzywa pracowników oddziału). Czułam się tam jak w hotelu. Przez te 2 dni udało mi się pobrać krew, wyciągnąć cewnik z pęcherza i kilka ciśnień pomierzyć. Nuuuuda. A, co ważne! Same młode osoby, pomijając uczniów – byłam tam prawie najstarsza. Sztywna atmosfera, jakoś buro...Oddziałowa była chyba młodsza ode mnie! Stołówka pracownicza, że tak to nazwę nie różni się znacząco od restauracji. Na rannej zmianie masz ok. 35 min. przerwy, kiedy schodzisz z oddziału a Twoich pacjentów przejmuje koleżanka. Drugi oddział w tym szpitalu był trochę lepszy. 26 pacjentów, oddziałowa starsza, otwarta i żywiołowa pani, zespół bardziej otwarty na mnie:) ale będąc tam, byłam już po praktyce i rozmowie w Zurychu, w szpitalu uniwersyteckim, na oddziale chirurgii serca i naczyń.



 Tam spotkałam zupełnie innych ludzi. Zespół bardziej otwarty, międzynarodowy a co za tym idzie, mówiący po niemiecku a nie po szwajcarsku;) i tutaj - lekarze na oddziale, tu kogoś zawieźć na blok, kogoś przywieźć, leki podać, wózki, łóżka na korytarzu – trochę zamieszania, to jest szpital! Super;) Najlepsze, że od listopada właśnie oddział przenosi się do nowej siedziby, co dla wszystkich tam pracujących będzie nowym początkiem.
Samego miasta nie zdążyłam poznać ale wierzę, że też ma wiele do zaoferowania.
Po każdej z tych praktyk nasza firma otrzymuje feed-back, czy nas chcą czy nie. Chcieli mnie do tych 3 miejsc. Ja wybrałam jedno, i w sumie cały czas czekam na akceptację firmy co do tego oddziału. Obawiam się, że ciężko będzie znaleźć mieszkanie/pokój i pewnie na początku zamieszkam w „hotelu pielęgniarskim”. To już od listopada miałoby nastąpić. Za miesiąc egzaminy, 3 tygodnie wolnego (POLSKA!!!) i start w nowe życie. 

Łatwo nie będzie, ba! wiem, że będzie cholernie nawet trudno przez pierwsze miesiące, i lata_ze względów finansowych też. Na szczęście spotkałam w programie ludzi, pośród których kilku mogę szczerze nazwać przyjaciółmi. Z nimi jest łatwiej, wiem, że zawsze mogę na nich liczyć. 
Perspektywa zakończenia współpracy z firmą i zarabiania na własne konto jest dobra, nawet bardzo:) a takiej w ojczyźnie naszej kochanej nie miałam...


Pozdrawiam!
K.