wtorek, 21 sierpnia 2012

Mocne wejście...

Dobry wieczór!,

jestem już po urlopie, siedzę przy otwartym oknie i świerszcze przypominają mi cudowne chwile na wsi. Jakoś wcześniej ich w mieście nie słyszałam, a teraz głośno dają o sobie znać:)

Urlop, jak to zwykle bywa i pewnie nikogo nie zaskoczę - minął szybko, trwał za krótko. Nie zdążyłam się nudzić. Domowe obowiązki - kuchnia, kosiarka i łopata (!), często były moim udziałem. Do tego kilka spotkań z przyjaciółmi, rower, kajak,  prawdziwe ognisko z gitarą i kiełbaskami pieczonymi na kiju - wszystko było! Udało mi się znowu wybrać na koncert Solidarity of Arts. Tym razem gospodarzem był Tomasz Stańko. Trzecia edycja imprezy, jako można było przewidzieć - ludzi masa! Ołowianka napełniła się po brzegi, co sprawniejsi nawet drzewa opanowali;) Atmosfera dopisała, chociaż mnie zepsuł ją występ zespołu RUTA.


Wybrałam się kilka razy na spacer po okolicznych łąkach/lasach. Idąc tak i  podziwiając piękne krajobrazy, których na Kaszubach nie brakuje, po raz kolejny doszłam do wniosku, że cudownie mi z tym, że mam TO miejsce, że mam gdzie uciec od miasta. Nie wyobrażam sobie życia tylko w mieście, w zgiełku, wciąż wśród ludzi i spalin;) I taka myśl mnie naszła, że fajnie byłoby wyjechać na jakiś czas, dajmy na to w Bieszczady (w które wybieram się zresztą we wrześniu) i mieszkać w schronisku przez czas jakiś. Życie codzienne, którego rytm dyktuje natura daje mi siłę i radość. Wyjście z godzinowych ram, pogoni za nie wiadomo czym jest chyba potrzebne każdemu, od czasu do czasu.



Wczoraj powróciłam do pracy;) Light jakby się mogło wydawać - 14 pacjentów, 2 stabilnych na pooperacyjnej. Shock! Nie skończywszy obchodu, poinformowano nas, że ma być przyjęcie - niedrożność do operacji. A że lek. dyżurny nie miał ochoty zejść na dół i ewentualnie pana od razu na blok skierować to przyjechał na oddział. O paaanie, czas umierać - pomyślałam jak zobaczyłam pacjenta. 81 lat, otyły, brzuch jak w 7 miesiącu ciąży, duszność spoczynkowa, sinica obwodowa, RR raz niskie, raz wysokie. Koszmar. Wezwaliśmy internistę, bo lekarz na izbie na to nie wpadł (!), po czym trzeba było z panem na TK pojechać, czego też dr "izbowy" nie zlecił. Niepokój pana wymagał obecności anestezjologa, oczywiście w towarzystwie pielęgniarki anest., którzy na moment pana uspokoili. Obraz radiologiczny dosyć skomplikowany na visus, z przekazu ustnego - rozdęte monstrualnie jelita, podejrzenie zatoru krezki. Ponownie jazda na oddział bo blok zajęty przez ortopedów. Po pół godziny z powrotem na dół, na blok. Za ok godzinę pan wrócił, "na rurze", z respiratorem. Jelita martwicze, nie nadające się już do interwencji chirurgów. I rozpoczęło się czekanie na śmierć. Podłączyliśmy panu morfinę w pompie, żeby nie cierpiał i w spokoju odszedł. A ta cholerna maszyna - respirator, o którym pojęcia zbytniego nie mam wciąż nam wyła! jakieś alarmy uruchamiały się z częstotliwością co 2-3 min. Przybyły anestezjolog stwierdził, że urządzenie jest nieprzystosowane do gabarytów pacjenta, że trzeba nam tylko wyłączać alarm, no i że dla pana i tak nie ma nadziei. I tak latałyśmy na zmianę, aż do godziny 5, gdy nastąpiło to, co było panu przeznaczone.
Zadzwoniłam po ekipę "od zwłok", pani uświadomiła mi jednak, że nie przyjedzie za szybko bo zwłoki z 2 dni zalegają w chłodni bo jakiś wózek się popsuł. :O, ale zapisała sobie i kiedyś się pojawi. Dobrze by było, żebym jutro się na nie nie natknęła;) bo idę na D. Tym, jakże brutalnym lecz prawdziwym akcentem kończę.

Pozdrawiam!


środa, 1 sierpnia 2012

Jeszcze 26 godzin! i...URLOP!

Tak, tak!, nadejdzie w końcu ta chwila, w której po praz pierwszy w mojej karierze rozpocznę prawdziwy, letni urlop. W końcu po 4 prawie latach należy mi się;) a było blisko totalnej katastrofy bo mieli nam cofnąć urlopy - 4 "koleżanki" wzięły L4. Piszę w cudzysłowie bo 2 z tych zwolnień są ewidentnie naciągnięte. I gówno je obchodzi, że ktoś przez ich kombinowanie mógł się pożegnać z letnim wypoczynkiem, i gdzie tu koleżeńskość, solidarność? Nie ważne, urlop mam i nie zawaham się go użyć.

Nie napiszę, że wyjeżdżam na wyspę, na wschód czy zachód. Na Woodstock też nie pojadę;( spędzę ten błogi czas na Kaszubach, w domu rodzinnym. Cisza, spokój, z dala od ludzi, w lesie, nad rzeką. Czeka na mnie słodkie lenistwo, trawniki, kajaki,  grille i ogniska do rana:) Z wypraw rowerowych też nie zrezygnuję.

A jutro, na dobry początek koncert Leszka Możdżera w Sopocie:)



O pracy nie piszę, wyłączam się powoli. Nie wiem jak to zniosę, jeszcze nie dane było mi na tak długo się z nią rozstać. Rozstania podobno są dobre, pozwalają od siebie odpocząć, nabrać świeżości i nowych sił na dalsze współżycie. Myślę, że tyczy się to zarówno relacji międzyludzkich jak i "pracowych".


Trwa godzina "W". Zatrzymaliście się na przysłowiową minutę, pomyśleliście o tych, którzy walczyli, będąc bez szans?



Pozdrawiam tymczasem, życzę dobrego miesiąca pracującym i  udanego wypoczynku urlopowiczom:)