wtorek, 27 marca 2012

Osborn, White i Raynaud…


Witajcie,
jest wtorkowe popołudnie,  jestem  po nocnym dyżurze.  Za oknem wiosna panoszy się już oficjalnie, chociaż podobno jeszcze na spaść śnieg;/ Rozpoczęłam sezon rowerowy, ścieżek mamy mnóstwo więc sama przyjemność.  Wczoraj po raz pierwszy pojechałam umyć rower, na taką samoobsługową myjnię dla samochodów. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Jako że niedoświadczona w obsłudze tego automatu, zanim się zorientowałam o co chodzi już mi czas minął :D Na szczęście /!?/ pan z budki  widział mą nieudolność i pospieszył mi z pomocą, hehe. Pewnie miał niezły ubaw, jak mnie już poinstruował, co już wtedy nie było konieczne, bo sama to rozkminiłam , to umył mi rowerJ  Są różne opinie nt. mycia rowerów tym sprzętem. Nie mam innego pomysłu jak to zrobić, mieszkając w bloku.  

Wybieram się jutro z wizytą to sąsiedniego miasteczka żeby spotkać się z kuzynką i jej synkiem, którzy to przelecieli na parę dni z UK.  A że nie wypada pójść z pustymi rękami, żeby przekupić małego kupiłam mu jakieś 2 kolorowanki/wyklejanki z bohaterami bajki „Auta” – podobno ma bzika na ich punkcie:)  Swoją drogą, jak chodziłam  po dziale zabawkowym w markecie, to nie wiedziałam na co patrzeć, tyle tego wszystkiego. Nie zazdrościłam sobie, a  tym bardziej rodzicom małych dzieci, którzy bywają terroryzowani  przez swoje pociechy;)


W pracy, hmmm. Sporo się dzieje, co nie jest żadnym novum.  Ostatnio mieliśmy 2 panów, którym trzeba było usunąć śledziony. Jeden jest ofiarą niefrasobliwej zabawy, polegającej na bujaniu się na linie, gdzieś nad przepaścią, w lesie…spadł z 3-4m., i tak się stało jak się stało. Drugi pan uderzył się w jakiś stojący obiekt, co również poskutkowało pęknięciem śledziony.  Dzisiaj na dyżurze zajmowałam się głównie pilnowaniem pana w delirium, który jakoś nie miał ochoty grzecznie leżeć w łóżku. Mimo podanych leków…i jak tak sobie wstawał, to baaardzo chwiejnym krokiem próbował gdzieś dojść. Obijał się o sąsiednie łóżka, ściany, stojaki. Wylał na siebie wodę, potem wylał coś z siebie. Atrakcji co nie miara.  W czasie gdy zajmowałam się nowoprzyjętym pacjentem, usłyszałam jakieś niebezpiecznie brzmiące hałasy. Wychyliłam się z Sali, widzę na sąsiednim oddziale pielęgniarka zbiera kogoś z podłogi. Poszłam jej pomóc, a tam kto? Nasz bohater!  Przewrócił stolik, rozlał dzbanki z wodą i koniecznie chciał zabrać wiaderko;p Zaciągnęłam go do wyra i zagroziłam pasami. Poskutkowało na pół godziny. Po dożylnym podaniu diazepamu ścięło go. Ehhh. W międzyczasie, zajrzawszy pod kołdrę jednego z pacjentów, moim oczom ukazała się imponująca kałuża krwi i skrzepów.  To pacjent, o którym pisałam poprzednio, z Tu trzustki, po naciętych ropniach w powłokach.  Było koło północy. Zawołałam dr. i poszył tam gdzie się dało, trochę na ślepo bo nie było widać ewidentnego źródła krwawienia.  Pacjent zniósł to cierpliwie, jak zwykle zresztą. Niesamowity jest.

Jestem po 2 dniach kursu z EKG. Ciemno to widzę. Podziwiam internistów i wszystkich, którzy potrafią „to” czytać. Mam nadzieję, że po kursie chociaż jakieś podstawy mi w głowie pozostaną. Póki co, wiem tyle, co  lekarze z mojego oddziału:



Nawiązując do tytułu posta, mamy pana z chor. Raynauda. Oprócz tego guz płuca i skrajne wyniszczenie.  Jego palce u rąk są czarne (normalnie czarne, prawie jak węgiel), stopy też, do tego przeraźliwie chude i suche.  Wygląda to strasznie, na dodatek cuchnie. Nie widziałam jeszcze takiego obrazu, długo go nie zapomnę. Pan czeka jeszcze na konsultację ortopedy, naczyniowcy i „nasi” są zgodni co do metody leczenia – amputacja. 

Tym nie optymistycznym akcentem zakończę niniejszy post,
życząc wszystkim zdrowia i bezbolesnej, szybkiej śmierci kiedyś…

piątek, 16 marca 2012

Wiosna ach to TY!!!

Dzień dobry wieczór:),

jak w tytule - jestem uradowana faktem nadejścia upragnionej wiosny, słońca, ciepła i długich dni:) Z tej okazji poniższa piosenka:


A jak to zwykle bywa, gdy jest ładna pogoda to ja w pracy jestem, hehe. Miałam dzisiaj D, jutro N, w nd też N. Nienawidzę mieć 2 N pod rząd - tej drugiej nicy to chodzi się jak upiór, nie jarzy za bardzo i w ogóle trzeba walczyć ze sobą z całych sił.Niestety...tak jakoś wyszło. Hmm, gdyby nie kwestia finansowa to wolałabym pracować na same dni, zresztą chyba pisałam już o tym.
Słucham sobie LP3, i jest świetnie:)

A w pracy...
Pan S., ten bez rąk o którym pisałam już kilka razy miał zawał! Jakby mało go życie doświadczyło, to jeszcze cholera TO. Na szczęście mamy pracownię hemodynamiczną, mam nadzieję, że udało się panu pomóc szybko i skutecznie.

Z pozostałych pacjentów - pan z Tu trzustki, jak wiadomo nie ma dobrych prognoz. Gorączka, która trawiła go ładnych kilkanaście dni, mimo stosowania antybiotyków "z górnej półki" niejednego by dobiła. W końcu zdecydowano się na zabieg. Po zabiegu, w miarę. Stabilny krążeniowo, rana zaszyta - poza upustem płynu,  zdrenowaniem nic nie zrobiono. W 3 dobie stan pana uległ pogorszeniu, porobiły się ropnie, które wczoraj ponacinano na bloku...rzeźnia. On jednak jest tak strasznie cierpliwy, spokojny i cichy, że brak słów aby to oddać. Rzadko spotyka się takich pacjentów. Mimo poważnego stanu zachowują godność, kulturę i "twarz". Szlag mnie trafia jak pacjent po przepuklinie planowej jest "umierający" bo go (cholera) szwy ciągną! Nie mają pojęcia o bólu i prawdziwych, ludzkich tragediach. Wiem, że nie jest moją rolą ocena pacjenta w tej kwestii bo przecież ów pacjent "czuje się jakoś", i nie mają dla niego znaczenia inni. On czuje się teraz taki i tak, i moją rolą jest mu pomóc - zarówno w zwalczaniu  bólu głowy, czy w potwornego bólu nowotworowego. 
Swoją drogą nasz szpital/oddział kuleje trochę w kwestii zwalczania bólu. Mamy przystąpić do programu "Szpital bez bólu", to powinno wnieść "nowe".

Nabieram wprawy w cewnikowaniu pęcherza moczowego:) Robię to jak tylko jest okazja. Ostatnio napotkałam problem bo "odbijał" mi cewnik i nie mogłam go wepchnąć (delikatnie oczywiście, nic na siłę, zwłaszcza w tak delikatnej materii). Pochyliwszy jednak cewnikowany narząd pod odpowiednim kątem Foley wszedł;)


Atmosfera w pracy gęsta i napięta. Kłócą się koleżanki między sobą - jak to baby. A ja, pacyfistka z urodzenia i przekonania w tym wszystkim czuję coraz większą konsternację. Mam wrażenie, że powinnam się opowiedzieć po którejś ze stron. Nie jest to łatwe, bo obie mają swoje racje ale żadna nie chce usiąść i obgadać sprawy. Kurczę, po 25 wspólnej pracy takie kwasy...żal.

Pragnę nadmienić, że trwam w postanowieniu:) ajj, ale walczyłam wracając dzisiaj z pracy.  Myślę sobie - piątek, wieczór, lp3 i do tego Henio(piwo, Heineken)...mmm....ale udało się:D, zamiast do monopolowego poszłam na Drogę Krzyżową. Niezła zamiana, hehe:D
I do tego bieganie też mi nawet wychodzi, jutro zamierzam wstać skoro świt i ruszyć, póki będzie w miarę pusto na ścieżkach.

Pozdrawiam wiosennie:)

sobota, 10 marca 2012

Wolna sobota:)

Cześć,

jestem po nocnym dyżurze, na którym w ogóle nie chciało mi się spać. Nie wiem, może pełnia księżyca? Zauważyłam już taką prawidłowość, że gdy jest pełnia nie mogę spać, i pacjenci w owe noce też jacyś pobudzeni i zakręceni;)
Wyspałam się ładnie, chociaż położyłam się później niż zwykle - byłam rano na zakupach.
Mam teraz w pokoju trochę wiosny - 5 tulipanów:) Posprzątałam pokój i podjęłam gości. Wpadły do mnie dość nieoczekiwanie moje przyjaciółeczki. Po ich wizycie postanowiłam reaktywować swoją aktywność fizyczną, tj. pobiegać sobie trochę. Przyznam, że ostatnio tego zaniechałam, tak więc cieszę się, że w końcu udało mi się zebrać d...i ruszyć. Niesamowicie było! Energia, pot, zadyszka;p. Moja mp3 nadaje się na śmietnik, potrzebuję nowej. Bieganie bez muzyki nie jest dla mnie takie przyjemne.



Teraz oglądam film w tvn-ie, podobno komedia, ale jakoś nie śmieszna. Polska, z Dereszowską i Wieczorkowskim. Wybieram się do kina na "Rozstanie" - to ten film, który był głównym konkurentem "naszego" filmu do Oskara. Dostał go zresztą. Niestety nie zdążyłam zobaczyć "Róży", żałuję bo chyba warto.
Ostatnio widziałam "Wstyd" McQueena, z genialną moim zdaniem rolą Michaela Fassbendera. Wrażenie jakie na mnie wywołał jest ogromne, jedyne w swoim rodzaju, pierwsze. Piszę tak mając na myśli "ból" (?) jaki poczułam. Nigdy wcześniej nie poczułam niemal fizycznego bólu po obejrzeniu filmu. Uderzył mnie. Prawdziwy do szpiku. Na twarz dostajemy obraz współczesnego człowieka zachodu  XXI wieku, kariera, pieniądze i meega oszałamiająca samotność. Samotność, od której ucieczką jest dla głównego bohatera pusty, niezobowiązujący sex. Oprócz tego jest pokazana jego relacja z siostrą, która w odróżnieniu od brata bardzo emocjonalnie podchodzi do życia. Widzimy też inny "typ", szef głównego bohatera, rozmawia z synem przez skype, nie mając dla niego czasu, tracąc go na kochanki.
Wstyd mi za taki świat. Gdzieś podświadomie liczę jednak na to, że świat nie jest "taki", że relacje damsko męskie opierają się na "czymś", że panom nie chodzi tylko o to. Że kobiety nie zeszmacają się aż tak (przepraszam za wyrażenie), że szanują się bardziej. ...ale o czym ja tu w ogóle mówię, jak świat światem pewne rzeczy się nie zmieniają. I trwają po dziś dzień. Od nas zależy, co wybierzemy, jaką decyzję podejmiemy, w którą stronę pójdziemy. Mam nadzieję, że wyznając takie a nie inne wartości nie będę uciekać od samotności  w "złe".  A swoją samotność spożytkuję np. na rozwój osobisty:)
Wiele jest interpretacji tego obrazu, pewnie ile oglądających tyle opinii. Dla mnie osobiście film godny polecenia.



A w pracy jak zwykle zamieszanie. Było 35 pacjentów. W tym pan z przetoką pęcherzowo-jelitową, na tle nowotworowym.  Myślę, że i dla laika nie trudna do wyobrażenia jest jakość życia tego pana. Planowany jest do zabiegu wyłonienia stomii, zawsze to lepsze rozwiązanie. A potem, jak będzie miał "siłę" chemioterapia, radioterapia. Poza nim wciąż przebywa u nas pan bez rąk, o którym kiedyś pisałam. Już po zabiegu, niestety nie dało się wyciąć guza, skończyło się zespoleniem omijającym...natknęłam się wczoraj na wynik hist.pat. pobranego śródoperacyjnie węzła wartowniczego. Zawierał liczne komórki nowotworowe. Nie wiem czy pan o tym wie. Tak to (cholera!) leży rozmowa z pacjentem. Począwszy od przyjęcia, poprzez diagnostykę, proponowane leczenie. Tylko lakoniczne informacje, pozwalające uzyskać podpis na zgodzie. Słabo to wygląda...brak nadziei na poprawę.

Do tego mamy 2 trzustki po operacji. Jedna z nich przeprowadzona m. Bradley'a daje naprawdę niezły obraz. A powiedzenie "dziura w brzuchu" nabiera innego wymiaru:D, dosłownego. Martwica trzustki, która była przyczyną owej operacji skutecznie pozwala mi trwać w postanowieniu o nie piciu alkoholu;p



Tyle na dzisiaj. Dodam jeszcze, że ów konkurs, o którym pisałam poprzednio przeszedł niespodziewanym echem na oddziale. Liczne gratulacje, aplauzy, zarówno od koleżanek po fachu, oddziałową poprzez lekarzy a skończywszy na szefie!:O wow!, zaskoczyli mnie totalne:D...szkoda, że nie idzie za tym jakaś premia czy cuś;D

Dobranoc,
pozdrawiam.


poniedziałek, 5 marca 2012

...postanowienie wielkopostne, przeterminowane...;P

Cześć,

dzisiaj nie będzie o pracy...chociaż z żalem muszę napisać, że dwaj "bohaterowie" poprzedniego posta już nie żyją...pan z krwawieniem, który był operowany, i pan po udarze...

W minioną sobotę byłam u przyjaciółki pod miastem, na spotkaniu, którego wolałabym nie nazwać imprezą_niektórzy tańczyli ale to przecież nie jest wyznacznik imprezy. Było meega pozytywnie (poza małym incydentem), oprócz wspólnego przyrządzenia lasagne i opróżnienia kilku butelek wódki, toczyły się rozmowy...jak to bywa, po kilku kieliszkach włączają się nam ludziom tematy, na które nie ma czasu, chęci na trzeźwo, a może po prostu "rozluźnione" języki plotą bez hamulców...Po raz kolejny miałam okazję usłyszeć jak moje najlepsze przyjaciółki "szanują" moją pracę. Jak większość społeczeństwa. Wywiązała się też rozmowa o samobójcach, mądre wywody pań psycholożek, odmienne zdanie Ali na ten temat. Dyskusja słaba. Zeszło potem na relacje ludzkie, na oparcie jakie można znaleźć w drugiej osobie.W drugiej osobie. Jakoś mi się wtedy tak strasznie przykro zrobiło, cholera poczułam żal, bezradność, tęsknotę chyba za owym drugim człowiekiem. Wyszłam do łazienki, zryczałam się, wróciłam, nikt nie zauważył. Nie wiem czy eskalacja emocji, która znalazła swoje ujście we łzach była owocem pijackiego nastroju czy może po prostu, w tym momencie uderzyła mnie w twarz ta "samotność".  Na szczęście przeszło mi potem i z każdym wypijanym kieliszkiem było co raz lepiej. Posiadówa, ze spacerem ok. 5.30a.m., trwała do 7. Pojechałam potem do rodziców.
Postanowiłam wczoraj, że nie piję alkoholu do Wielkanocy.  Trwa Wielki Post, święty czas dla nas katolików. Oprócz 2 dni rekolekcji, które zaliczyłam, wczorajszych "Gorzkich żalów" jakoś słabo weszłam w atmosferę refleksji i  nawrócenia. Mam nadzieję, że odmówienie sobie przyjemności, jaką jest dla mnie niewątpliwie piwko wieczorem, czy taka właśnie posiadówa ze znajomymi, pozwoli znaleźć czas na medytację, adorację i w rezultacie zmianę życia, postępowania na bardziej godne.
Ani wina do obiadu ani piwa na meczu;) Właśnie! Na meczu byliśmy, nasi przegrali;/nie wiem, znawcą nie jestem, ale grali jak łamagi...Mój entuzjazm nie stygnie jeszcze, mam nadzieję, że jeszcze się podniosą i pokażą, na co ich stać!:)



Byłam na konkursie "Pielęgniarka roku 2011":) Oddziałowa wytypowała mnie i 2 koleżanki. Etap wojewódzki, ok. 40 osób. 60 pytań testowych, 60min. Zajęłyśmy drugie i trzecie miejsce;D, wygrała pani starsza od nas, z dłuższym stażem pracy i będzie reprezentowała nasze województwo w finale. Nasze miejsca nie były premiowane, no chyba, że wspólne zdjęcie z kierownictwem PTP-u (Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego) można uznać za nagrodę;D

Pozdrawiam!

czwartek, 1 marca 2012

"Złota łopata udarowa?"

Cześć,

u progu weekendu, wspominam poprzedni z dużym rozrzewnieniem:) Dawka emocji jakie mu towarzyszyły była iście piorunująca.
Od początku może.
Piątek wieczór - moje "urodzinowe piwo". Ku mojej uciesze pojawili się wszyscy. Miło było się spotkać w tak szerokim gronie, dawno nie było takiej okazji. Następna szykuje się w maju, na ślubie jednej z koleżanek;) I jak zwykle, piwko jedno, drugie...rozmowy, żarty, piwko... Niestety, zaliczyliśmy również parkiet. Ehhh, nie dość, że piątek, to jeszcze Wielki Post...Ok. 1 chyba większość towarzystwa się rozeszła, a najsilniejsza grupa poszła dalej. Ochoczo, dzięki mojej namowie poszliśmy do rockowego klubu, gdzie również daliśmy czadu na parkiecie. Zauważyłam, że grają tam zawsze  Iron Maiden "Fear of the dark". I jak wówczas usiedzieć na d...?!


Wróciliśmy do domów ok. 5. Niektórzy musieli wstawać za 3 godziny...;P, ja miałam to szczęście, że mogłam się wyspać i szarpana wyrzutami sumienia przystąpiłam do realizacji kolejnego punktu owego weekendu. Pojechałam do kuzyna i jego żony na spotkanie z okazji ich pierwszej rocznicy ślubu. Ślub brali w Bieszczadach, mimo, że jesteśmy z zupełnie innego zakątka Polski. Tak ukochali to miejsce, że tam zdecydowali ślubować sobie miłość i wierność na całe życie:) Ówczesna uroczystość odbyła się w małym gronie, miałam szczęście tam być z nimi. Cudowne chwile, wspominanie tego również do takich zaliczyć trzeba. Siedzieliśmy sobie razem, piliśmy cytrynówkę, którą ciocia Irenka (pseudonim bieszczadzki) wytwarza na "godne" okazje. Tym większa była radość, że świętowała z nami ich malutka, niespełna miesięczna córeczka - ta, o której pisałam, że zostałam ciocią;D Cała uwaga i świat teraz kręci się u nich w domu wokół Małej. Jest śliczna i urocza:)
Wróciłam "do siebie" w niedzielę i jakoś tak pusto i cicho się zrobiło...



Poniedziałek w pracy. Gonitwa. Na sali pooperacyjnej 3 krwawienia. ZZA jako przyczyna. Do tego 2 zabiegi, amputacje;/ Kołomyja! Na nocnym dyżurze we wtorek jeszcze gorzej. Ani jednego miejsca wolnego na oddziale a tu Izba, wiedząc o tym,  przysłała nam pacjenta. Niby nic wielkiego ale niestety gdy pacjent już z założoną Historią Choroby jest w oddziale to już jest "oddziałowy" i odkręcenie tego przysparza papierkowej roboty...Umieściliśmy go za parawanem na Chir. II - czyli stronie kobiecej. Myślę, że pan się nie obraził;D

Jeden z pacjentów z HETD "zakrwawił". Oznacza to, że pomimo wcześniejszej stabilizacji stanu pacjenta, jego sytuacja hemodynamiczna ulega znacznemu pogorszeniu. I tak w sytuacji tego pacjenta: dwukrotnie baseny pełne krwi, bladość, ciśnienie 70/40 i niżej, zanik tętna "na obwodzie". Przed 23 zwieźliśmy go na blok. Co się później okazało - jak go "otworzyli" to było czysto! Klips, założony wcześniej na endoskopii trzymał się, i nie było widać żadnego, potencjalnego źródła krwawienia. Skąd więc wcześniejsze objawy? Po zabiegu sytuacja pana się poprawiła, nabrał kolorów, RR w granicach normy. Super! Ok. 5 rano  pan znowu się popsuł. Krew w sondzie (rurce, założonej do żołądka), RR niskie, blady, spocony...Lekarz stwierdził, że "się oczyszcza" i stąd te objawy. Do 7 pan "dociągnął", a co dalej - nie wiem...
Do tego, na salę septyczną przyjęto "na dniu" pana z ZSC (zespołem stopy cukrzycowej) . Jedną stopę miał amputowaną wcześniej, na podudziu. Pan rocznik 47, splątany, zamroczony, żyjący we własnym świecie. Rozkopywał wszystko, zdejmował pampersa, nie można było się z nim porozumieć. Z relacji zmiany dziennej taki został przyjęty, i  nie jest to żadna "ostra"sytuacja. Po lekach przeciwbólowych uspokoił się i przysnął. Ok. 4 rano podająca antybiotyk koleżanka zauważyła, że pan w ogóle nie reaguje! Jest nieprzytomny! Żadne bodźce go nie ruszały, 3 pkt. w GCS! Pomierzyłyśmy parametry, wszystko w normie. Lekarz nasz, szybko neurolog, TK na cito - masywny wylew....z wgłobieniem na 2cm. Cholera, druga moja N, drugi udar. Jakieś fatum, dobrze, że mam teraz parę dni wolnego.



Urlop na weekend wzięłam. Wybieram się na mecz. Po wczorajszym meczu z Portugalią mam niedosyt. Pierwsza połowa - w mojej ocenie, polegała głownie na przeszkadzaniu przeciwnikom, jakoś tak nudno było. Druga część spotkania ciekawsza. Dobrze, że się nie skompromitowaliśmy, szkoda też, że nie powtórzyliśmy sukcesu z 2006r.  Hehe, Ronaldo sam sobie buty wiąże;P WOW! No tak, pewnie nikt nie jest godzien;) Swoją drogą, ładnego mają bramkarza. W naszej reprezentacji nikt nie przykuł mojej damskiej uwagi. Niegrający Lewandowski jest ok, francusko-polski Obraniak też może być;)
Szkoda, że musiałam mecz oglądać sama w pokoiku, nie dając w pełni upustu emocjom - sms.y wymieniane z przyjaciółką nie były w stanie zastąpić wspólnego oglądania:(

Dostałam na urodziny 3 książki. Już nie mogę się doczekać, jak je przeczytam. Tak więc zabieram się za czytanie.
A jutro startuję w konkursie. Pfff, jakoś nie mam weny na naukę, bo na jej sprawdzeniu będzie się opierał ów konkurs. Nie 3majcie kciuków z tej okazji, nie zależy mi w ogóle.

Pozdrawiam,
czuję wiosnę!