środa, 29 sierpnia 2018

Próba po przerwie.


Dzień dobry,

Po długiej przerwie, po namowie męża i pytaniach znajomych o kolejny post, postanowiłam coś naskrobać.

Już dwa lata minęły od mojego zamążpójścia. Te dwa lata życia mogę określić jako najszczęśliwszy czas w moim życiu. Uwielbiam się budzić koło mężczyzny mojego życia, wiedząc i czując wzajemność z jego strony. Oczywiście nie byłabym szczera, jeśli powiedziałabym, że zawsze jest różowo. Zdarzają się kłótnie i nieporozumienia. Najważniejsze z tym wszystkim moim zdaniem jest to, że się godzimy i dalej budujemy naszą relację. Ważne jest, żeby akceptować odmienność drugiej osoby, ba! Powiem więcej, je trzeba wręcz pokochać, żeby z nią móc żyć na zawsze.
Mamy to szczęście, ze mamy wiarę. W moim odczuciu to wielki dar/łaska. Bóg jest obecny w naszym życiu, w razie burz czy zawirowań wiemy do Kogo się zwrócić:) To baaardzo wielka i potężna pomoc.


To ja, na 3800. W poszukiwaniu ochłody, "na dole" było ponad 30stopni;)

Rodzicami nie dane nam jeszcze zostać. Staramy się, część historii tutaj opisałam. Do dziś wiele się nie zmieniło w tym temacie, poza tym, że prześladują mnie ciężarne kobiety;) mam wrażenie, ze specjalnie pojawiają się w mojej okolicy, aby jeszcze bardziej mi było przykro, że nie mogę zajść w ciążę. No nic to, miejmy nadzieję, że uda nam się znaleźć i zwalczyć przyczynę naszego problemu.
A propos TEGO tematu. Sprawa jest bardzo osobista i intymna dla każdej pary. Nie mniej moja dusza krzyczy i wola o pomstę do nieba, kiedy widzę skale aborcji, dajmy na to w Szwajcarii. Usuniecie cizay jest tutaj legalne i dobrowolne do 12 tygodnia ciąży. Nie trzeba miec powodu, przyczyny. Wystarczy przysłowiowe widzi mi się.
 Nie będę bardziej się rozwijać, w wielu kręgach ten temat budzi spore emocje. Nie taki moj cel. Po raz kolejny odwolam sie tutaj do mojej wiary, a jakie stanowisko ma KK, a wiec takze i ja - wiadomo.

Niestety spotykam się czasami z patologią....


Praca.

Sama nie wiem czy cos sie zmienilo. Ja pracuję, żeby życ/zarobić. Nie na odwrot. Kariera nigdy nie byla moim priorytetem. Lubię swoją pracę, nawet bardzo i chętnie ja wykonuję. Mimo wszystko, jeśli miałabym prowadzić dom, z gromadką dzieci i mężęm, robiłabym to z wielka radością!  Oddziałowa chce mi ciągle powierzać jakies funkcje, jakby to określić...dodatkowe, które tylko pośrednio dotykają pacjentów. Ja unikam tematu, bo wolę bezpośrednią opiekę.


Jak to w szpitalu uniwersyteckim, mamy sporo ciekawych przypadków. Nowatorskie operacje, ktore od czasu do czasu sie u nas odbywaja, nijako napawaja mnie duma. Pielęgniarki oczywiście nie świecą w medialnych doniesieniach, stanowią tło, często niedostrzegane przez laika.  Trzeba byc pacjentem, żeby po części móc zrowumieć czy zobaczyć na czym polega nasza praca. Jako pacjent można zobaczyć tylko wierzchołek tego co robimy, lepsze to niż opinia, która ostatnio usłyszałam, a która była dość krzywdząca dla mojego środowiska. Było to coś w sensie, że po usyskaniu dyplomu nie musimy się więcej kształcić i już jest super. Owszem, może tak być, jeśli pracujesz w ZOL-u, bez perspektyw i ambicji. Zresztą wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach i w takim ośrodku potrzebne są kursy i samokształcenie. W moim przypadku, gdzie hospitalozowani są pacjenci z chrobami układu sercowo-naczyniowego, wymagający interwencji chirurgicznej, w szpitalu klinicznym prawie czodziennie uczę się czegoś nowego! Oczywiście są to rzeczy stricte pielęgniarskie, medyczne, ale chodzi mi o to, że mój mózg nie spoczął na laurach przed 10 juz laty, gdy weszłam do zawodu.  Medycyna jest bardzo preżną dziedziną. Nowe leki, sprzęt, techniki operacyjne, diagnostyka - w tych i wielu innych polach MY jesteśmy instruktorami/informatorami dla pacjentów.  Przeciętny czlowiek tego nie widzi, i sądzi, że nasza praca to tylko posłuszne wykonywanie poleceń pana doktora. Na szczęście tutaj stosunek do naszego zawodu jest inny, ale o tym już kiedyś było...

Coś przydlugi się ten post zrobił. Kończe więc. Jeszcze 2 dyżury i urlop! W Polsce!!! Jupi!!!

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

mlodapielegniarka jako pacjentka kliniki ORL.

Już od lutego wiedziałam, że czeka mnie operacja usunięcia perlaka z lewego ucha. Najbliższy wolny termin, zaproponowano mi na 19 maja. Tym sposobem, 18 maja na godzinę 10 udałam się do punktu przyjęć planowych jednej z klinik naszego szpitala. Tam miła pani otworzyła mi ''Fall stacjonarny'' czyli otworzyła moją historię choroby na pobyt stacjonarny, oczywiście komputerowo. Po tej części inna pani miała mnie zaprowadzić na 5 bodajże piętro, ale podziękowałam i poszłam sama. Zgłosiłam się do punktu pielęgniarskiego, gdzie koleżanka po fachu zaprowadziła mnie do pokoju. 
Skrzydło szpitala, w którym mieści się klinika ORL jest dosyć stare. Nasze Herzzentrum ma 4lata, więc wszystko mamy nowsze, bardziej przyjazne pacjentom. Tu też nie jest źle, ale WC np. obok pokoju, a nie w nim. Pokój dwuosobowy (patrz zdjęcie).




Rozpakowałam się co nieco i przyszła do mnie pielęgniarka, pomierzyła, podgadała i poinformowała, o czekających mnie terminach. 
Na 11.30 poproszono mnie do pokoju badań, gdzie lekarz asystent zbadał mnie, założył mi jakiś opatrunek do ucha i bransoletkę na lewą rękę - dla zespołu bloku operacyjnego, żeby wiedzieli jak mnie ułożyć na stole. Asystent ok, Szwajcar ale mówił w Hochdeutschu😉 opowiedział mi jeszcze to i owo apropos dnia następnego. 
O godzinie 12.30 miałam rozmowę z anestezjologiem. Jakieś 30min pogawędki, no i informacje o rodzaju znieczulenia, i tym że mi cewnik założą🙈 oczywiście swobodnie zadawałam pytania, w stylu czy założą mi wkłucie centralne czy tylko obwodowe😜 
Na godzinę 15, rozmowa z operatorem. Wyklarował mi co i jak, no i że prawdopodobnie na jednej operacji się nie skończy, ale pewność będzie miał dopiero jak mi głowę otworzy😉
No i podpisałam, co trzeba było podpisać. 
Miałam od teraz właściwie wolne, do kolacji:) jako ogólnie ubezpieczona, mam prawo wyboru spośród 2 Menu. Wybrałam mięso😄 po kolacji przyjechał do mnie mąż i przyjaciółki, tak mnie wesprzeć, bo jednak trochę się bałam.
Drugie łóżko w pokoju zajęła w międzyczasie pewna starsza pani, z problemem okulistycznym. Co pół godziny, także w nocy dostawała krople...więc trochę słabo ze spaniem, ale dałam radę.
Nocny dyżur miała jakaś Polka, ale jej nie znałam. O 6 rano zostałam obudzona. Wzięłam prysznic, założyłam pończochy uciskowe a o 6.30 dostałam Dormicum. Położyłam się na boczku, zaczęłam się modlić (nie, że ze strachu, modlę się codziennie) i nie wiedzieć kiedy usnęłam. Obudziłam się krótko po 7, jak mnie zawożono na blok. Tam zapoznanie się z zespołem anestezjologicznym, potem lekkie ukłucie przy zakładaniu wenflonu, minimalny ślad mam do dzisiaj. Potem pamietam tylko krótką wymianę zdań, ile propofolu na moje kilogramy i odlot.
Obudziłam się po 14 na sali wybudzeń. Opiekowała się mną koleżanka mojej przyjaciółki. Czułam się dobrze, miałam opatrunek uciskowy na głowie no i cewnik, ale go nie czułam. Przyszedł do mnie operator, zapytał jak się czuję, powiedział, że operacja trwała ok.4 godzin i przebiegła  bez komplikacji. 
Ok 17 zawieziono mnie do mojego pokoju. Co 3h dostawałam i.v. leki p.bólowe, tak do rana. 

Kolacja w dniu operacji:)

Wieczorem przyszli do mnie przyjaciele no i mąż oczywiście:) Przebrałam się w pidżamkę i poszłam z nimi do kawiarni. Potem trochę nie pamiętałam co i jak. Ale było miło...chyba😄 w sumie, jak teraz myślę, to się pospieszyłam z tym wstawaniem. Po czterogodzinnej operacji jakby nie było na głowie, mogłam sobie darować, ale na szczęście nic mi się nie stało. Noc po przespałam z przerwami. Następnego dnia rano, przyszedł asystent z pielęgniarką. Zdjęli mi opatrunek uciskowy, wyciągnęli dren i założyli opatrunek powierzchowny. Dostałam też wypis i o 10 mąż zabrał mnie do domu. 
Co mi się podobało w mojej hospitalizacji? Chyba najbardziej to, że miałam umówione te terminy na godziny, mogłam sobie zaplanować czas wolny. To, że mnie operator odwiedził, też było całkiem miłe. U nas na oddziale to nie działa, czasami rozmowa przedoperacyjna z operatorem odbywa się o 23, albo tuż przed odjazdem na blok. Jakoś ciężko to zmienić. 
Mam nadzieję, że czekająca mnie druga operacja przebiegnie równie pomyślnie:) 

Pozdrawiam, 
Kinga. 

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Opowiem Wam moją historię....

                                                             Stuttgart, 20.08.2017, godz.23.08

Dobry wieczór, 

Siedzę właśnie na lotnisku w Stuttgarcie i od 2 godzin czekam na koleżankę, która ma nas odebrać. Mąż śpi na ławce, biedak zbolały po usunięciu ósemki. A wracamy z weekendu w Polsce, byliśmy na weselu u kuzyna. Powrót padł na Stuttgart, bo to tylko 2h drogi od Zurychu a bilety o wiele tańsze. Mamy z mężem tryb oszczędnościowy, więc każdy grosz się liczy. 

Długo zastanawiałam się, czy napisać post na pewien bardzo osobisty temat. Czuję, że już mogę i że potrzebuję się tym podzielić. 
Mianowicie o poronieniu, którego niestety doświadczyłam. 
Odkąd się znamy z moim mężem, marzymy o dużej rodzinie. Tak więc 20 listopada trzymając  w ręku pozytywny wynik testu ciażowego, bylam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wiedziałam, że to dopiero początek i wiele  może się wydarzyć, ale w głębi duszy wierzyłam, że wszystko dobrze się skończy. Tak się jednak nie stało. 
Było to 30.11.2016 i od tego czasu nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Wydaje mi się, że będzie bolało, pewnie aż do chwili gdy uda nam się zostać rodzicami. Była to wczesna ciąża, bo zaledwie 7 tydzień i tylko 3 osoby poza nami w ogóle o niej wiedziały. Mieliśmy tylko 10 dni radości, po pozytywnym wyniku testu. Potem pojawiło się krwawienie, szpital i ta straszna wiadomość, która w sumie cały czas mnie dręczy. Z medycznego punktu widzenia poronienie przebiegło bezproblemowo, nie musiałam poddawać się łyżeczkowaniu, mój organizm sam sobie "poradził". Nie było przyczyny. Na tak wczesnym etapie nawet nie robiono mi żadnych specjalnych badań. Żal po stracie jednak wielki. Morze wylanych łez, wiele pytań bez odpowiedzi. Współczujący wzrok tych, którzy wiedzieli i nigdy dostateczne próby pocieszenia. 18.7.2017 teoretyczny termin porodu, i co by było gdyby....Podobno tak wczesne poronienie zdarza się częściej niż myślimy, ale jak dotyka właśnie Ciebie, to już nie jest takie proste. Może zbytnio użalam się nad sobą, w sumie nic takiego się nie stało. To moja osobista tragedia, z którą nie do końca sobie poradziłam. Do tego pytania tych, którzy nie zostali wtajemniczeni, kiedy nam się rodzina powiększy, dodatkowo potęgują mój ból. Mam wtedy ochotę wykrzyczeć im na całe gardło krótką historię mojej ciąży. 




ALE! próbuję myśleć pozytywnie. Od 2 miesięcy znowu się staramy, wcześniej była operacja ucha. Wierzę mocno, że rok 2018 okaże się dla nas łaskawszy. 

Następny post o moim doświadczeniu, jako pacjenta szpitala uniwersyteckiego w Zurychu.
Pozdrawiam,
K. 

piątek, 30 czerwca 2017

Jeszcze żyje...blog;)


 Cześć,

Jak to mam w zwyczaju witam Was po dłuuuugiej przerwie. Juz prawie rok upłynął, jak pisałam tutaj coś po raz ostatni.  A rok dosyć intensywny, który przyniosł wiele radości i szczęścia, ale też zmartwień i smutku...
Na początek napiszę jak mi się pracuje. W dalszym ciągu jestem ma kardiochirurgii i chirurgii naczyniowej szpitala uniwersyteckiego w Zurychu.  W listopadzie miną 4lata...wow! jak to szybko zleciało. Prcuje mi się dobrze, juz się nie stresuję odbierając telefony, sama wydzwaniam jak trzeba, a nawet często, zwłaszcza w weekendy mam Tagesverantvortung, czyli odpowiadam za zmianę.
Z państwem doktorostwem ta sama walka, jak i wszędzie. Asystenci zmieniają się, jak tylko zaczynaja rozumieć o co chodzi i potem przychodzi taki co albo nie zna języka, nie ma pojęcia o systemie i jest zielony w tej dziedzinie medycyny.  Na szczęćie lekarze prowadzący są dosyć stali i w razie czego ich można pytać, prosić o wsparcie.
Niestety na oddziale brakuje nam personelu, przez to atmosfera jest bardzo napięta. Nie wiem co moja oddziałowa sobie myślała, jak siędowiedziała, że 2 pielęgniarki sa w ciąży, a 3 inne odchodzą...  Zamiast już wtedy szukać, to się obudzila dopiero gdy te porodziły, a tamte odeszły. Tu krótka dygresja, że ciąża tutaj absolutnie nie jest powodem do zwolnienia lekarskiego. Oczywiście w Polsce tez nie, ale wiemy jak jest...;P jedna koleżanka pracowała do 6mies, potem załatwiła jakoś zwolnienie. Druga też jakoś do 6 miesiąca, aż dźwignęła pacjenta, który przy niej zemdlał...Teraz mamy na oddziale 2 nowe koleżanki, ktore jeszcze nie bardzo ogarniają i przejmując po nich pacjentów trzeba sporo korygować.  Na dodatek za kilka miesięcy odchodzą 3 bardzo dobre FaGe, a więc prawie pielęgniarki, jeśli chodzi o ich kompetencje.  Od lipca zaczyna jedna nowa, którą będę wprowadzać...ehh  jak ja tego nie cierpię;)

Pacjecni jak zwykle różni. Ostatnio dosyć ciekawy przypadek pana narkomana z ropniem i tętniakiem w pachwinie...zgadnijcie od czego. Obecnie ma tam zalożony VAC, który od czasu do czasu sobie zrywa, a na dodatek podaje sobie coś do wkłucia centralnego, przez co je zatyka! Paranoja jakaś.  A jakby tego było mało, jest izolowany. W sumie moze i lepiej, bo nie wyobrażam go sobie w 4 osobowej sali.
Teraz coś o mnie: od 18.5 do 19.6 bylam w pracy nieobecna. Musiałam przejść operację perlaka, a po niej 2tyg. Zwolnienia i 2 tyg. urolpu.  To było moje pierwsze znieczulenie ogólne i muszę powiedzieć, że przeżyłam je bez jakichkowiek odczuwalnych dla mnie skutków.  Niestety teraz nie słysze prawie na operowana stronę i muszę za jakiś czas znowu poddać się operacji, tym razem rekonstrukcyjnej.
Urlop w Polsce. Aaach jak ja kocham tam być i nie mogę się już doczekać, jak wrócimy na łono ojczyzny. Mam nadzieję, że się nie zawiodę i przejście na polski system nie będzie zbyt bolesne.
Stara się robię i tyle.  Jakoś po 30 zdrowie trochę podupadło. Wcześniej z powodu bólów kręgosłupa też byłam prawie 2tyg. na zwolnieniu.  Miałam też inne nieprzejemne histrie chorobowe, o których wolałabym nie pisać.  Jestem jednak dobrej myśli i wierzę, że limit wyczerpany i będzie tylko lepiej!


Leżę sobie gdzieś w górach.

Wszystkom niezdecydowanym i wątpącym polecam życie małżeńskie. Bo czy jest coś piękniejszego, niż budzenie się rano obok ukachanej osoby, czy jak czekanie na nią z obiadem, rozmowy, wspólne podejmowanie decyzji, leniwe wieczory przy filmie albo wymagające, gorskie spacery.  Wsparcie jakie daje mi mąż, dodaje mi siły i umacnia. Dzięki Bogu mam tę pewność, której nigdy nie mialam.  Powiecie - bez małżeństwa też tak można. Ale ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Dla mnie Małżeństwo to przezde wszystkim Sakrament, a więc błogosławieństwo i pomoc od Boga, zwłaszcza w chwilach gdy jest ciężko.  Cieszę się,  że Bóg i wiara sa obecne w moim życiu. Jest mi o wiele łatwiej i nie wyobrażam sobie życia bez tej sfery.


Rysunek konkursowy z wesela:)

Kochani, tym duchowym akcentem kończę ów wpis.

Życzę Wam wszystkiego dobrego, udanego wypoczynku i bezpiecznych powrotówJ

piątek, 26 sierpnia 2016

"Mój miły jest mój, a ja jestem jego'' czyli mlodapielegniarka wstąpiła w związek małżeński.

Dzień dobry,

Wakacje mają się ku końcowi, ja już po urlopie, w pracowniczym wirze...chociaż dzisiaj mam praktycznie wolne, bo idę na 22.41 – tak, właśnie o tej godzinie zaczyna się dyżur nocny.

Od maja pracuję już na wlasne konto, tj. jestem wolna od firmy pośredniczącej i w sumie mogłabym zmienić oddział, pracodawcę, kraj, stan cywilny, hmm  to ostatnie właśnie zmieniłam. Ale nie o tym. Nie powiem, żeby wiele się zmieniło od tego czasu, poza pensją oczywiście. Motywacja jakoś radykalnie nie wzrosła, obowiązki te same. Nie ukrywam, że jestem w tym kraju dla pieniędzy, a że przy okazji mam tu góry...J Jeszcze kilka lat i wracamy do Polski. Mam nadzieję, że się za bardzo nie rozczaruję.





Przed urlopem mieliśmy bardzo ciekawy przypadek, w sumie przedwczoraj pan jeszcze żył, ale dni jego raczej policzone.  Pan został przyjęty do operacji wykonania bypassu w nodze, nie pamietam dokladnie jakiego i gdzie dokładnie.  Szereg komplikacji sprawił, ze panu amputowano ową nogę, wyłoniono stomię jelitową i tracheo, musiał też poddawać się dializom. Szeroka antybiotykoterapia. Mimo wszystko w panu była niesamowita wola walki, chciał koniecznie wrócić do domu żeby zająć się wnukami.  Nigdy wcześniej nie widziałam pacjenta z tracheostomią, który by „normalnie’’z apetytem jadł. Niestety pacjent bardzo żle znosił dializy, zalamywał się krążeniowo. Do tego niewyjaśniona alergia, która powodowala straszny świąd, pacjent drapał się do krwi. Po którejś z kolei dializie ponowinie trafił na OIOM, przedwczoraj przeniesiono go na OIOM oparzeniowy, widzialam zdjęcia...cała powierzchnia skóry w ranach, bąblach. Ostatnia rozmowa rodziny i lekarzy – przerwanie uporczywej terapii...Pan S., rocznik 1956.
Do tego w ostatnim czasie przewijają się nam na oddziale narkomani, do operacji naprawczych zastawek serca. Mam w głowie dwie kobiety, ok. 40lat. Uzależnione od heroiny. U jednej znależliśmy przybory do wstzykiwania sobie tego świnstwa.  Ma/miała 3letniego synka. Panią przeniesiono do szpitala regionalnego, na dalszą intensywną terapię. Nie wiem w sumie dlaczego operuje się ludzi, u których już na starcie nie widać potencjału do wyzdrowienia.  Z drugiej strony, co należałoby zrobić? Skazać na śmierć? Tak o? Druga pani nie przeżyła.
Nie chcę konczyć tak pesymistycznie, więc napiszę, że wybieramy się z mężem (:D) na poślubny weekend w Rzymie. Nie mogę się doczekać!




Pozdrawiam i do następnego razu! 

poniedziałek, 7 marca 2016

Pielęgniarstwo w Szwajcarii...

Cześć,

nie będę pisać i przepraszać za to, jak długo mnie tu nie było;) Tak jakoś czas szybko leci, że brakuje mi go na regularne pisanie, chociaż tak naprawdę nic szczególnego nie robię. Chyba ostatnimi czasy źle planuję czas wolny albo po prostu mam coś ważnego do załatwienia.
Apropos, muszę zabukować wizyty u lekarzy w Polsce jak będę;P a wybieram się na Wielkanoc. Swoją drogą, wybrałam się ostatnio do ginekologa tutaj. Wizytę umówiłam online, na dogodny dla mnie termin, „u nas” w poliklinice uniwersyteckiej. Zobaczymy czy i jaki rachunek dostanę.


Chciałabym tym wpisem wrócić na medyczny tor tego bloga. Mamy tyyyle ciekawych przypadków, że chętnie się z Wami podzielę.

Pan M. Hiszpan, lat 50,od 30lat mieszkający w Szwajcarii. Któregoś wieczoru ni stąd, ni zowąd odczuł nagły ból pleców, szczególnie między łopatkami. Dolegliwości były tak wielkie, że nie mógł właściwie oddychać i pojechał do szpitala. Szpital kantonalny, zdiagnozował rozwarstwienie aorty wstępującej i helikopterem skierował do naszej kliniki. Oczywiście pan w trybie natychmiastowym znalazł się na stole operacyjnym i po kilkugodzinnym zabiegu można było zażegnać najgorsze niebezpieczeństwo. Standardowo trafił na intensywną terapię, a następnego dnia (po extubacji) na IMC. W międzyczasie wpadł w delirium, czyli zespół majaczenia pooperacyjnego i niestety przedawkowano leki uspokajające na tyle, że pana trzeba było znowu zaintubować i przenieść na intensywna terapię. A tam poszło dalej...zapalenie płuc, sepsa, aż doszło do infekcji mostka. W chwili obecnej pan jest już u nas na oddziale, po kilku kolejnych narkozach, związanych z leczeniem owej infekcji mostka. Mostek jest „otwarty”, i zaopatrzony VAC-opatrunkiem, który trzeba co kilka dni na sali operacyjnej zmieniać. Wszystko zaczęło się 48 dni temu. Długa jeszcze droga przed nim. Ale robi spore postępy, które widać z dnia na dzień. To właśnie sprawia mi największą frajdę w mojej pracy:)

Miałam jakiś czas temu pacjenta po wszczepieniu nowej zastawki serca. Standardowo mobilizowałam go na wagę (taką siedzącą), co obyło się bez problemu. Jak pan się znowu w łóżku (i dzięki bogu, że nie wcześniej!!!) położył, to zemdlał. Nie było go jakieś 30s., albo nie wiem sama ile ale wydawało mi się strasznie długo, bo nie mogłam się dowołać pomocy. Jakimś cudem akurat system dzwonków nie zadziałał, a na korytarzu nie było nikogo. Koleżanka usłyszała moje wołanie, ale wtedy pacjent już wrócił. Było to jakoś wieczorem i kurcze każdy gdzieś w swojej sali z pacjentami akurat. Przestraszyłam się nie lada, bo na szczęście często mi się to nie zdarza.

Mamy też na oddziale od długiego czasu pana R., którego po „zwykłych” bypassach spotkało multum komplikacji. Jakieś 2 miesiące temu miał ten zabieg. Teraz ciągle jeszcze z tracheostomią, mobilizowany musi być w 3-4 osoby.
Byłam dzisiaj na szkoleniu o tracheo, dość interesujące i ciekawie przeprowadzone, ale powiem tyle...nie nauczyłam się za wiele, bo już miałam do czynienia z tracheostomiami. Teoria teorią, ale jak wszędzie, praktyka weryfikuje pewne standardy. Przeraża mnie fakt, że niektóre koleżanki po fachu zadawały tak śmiesznie banalne pytania, że nigdy nie oddałabym siebie ani swoich bliskich pod ich opiekę.


Od jutra mam nocki. Z kolegą Polakiem:) hehe, może być śmiesznie;P  



Sanki! 
P.S. nauka na nartach jeszcze trwa...

wtorek, 29 grudnia 2015

Jak to ogarnąć?

Cześć!

Koniec roku nadszedł nieuchronnie. Jedno mogę powiedzieć na pewno, dla mnie to był DOBRY ROK! Dalszy rozwój w pracy, a przede wszystkim decyzja o założeniu rodziny dopełniają moje tegoroczne poczucie szczęścia;)

Święta spędziliśmy w Szwajcarii, 24.12 miałam ranny dyżur, więc nie było sensu jechać do Polski. W niedzielę i wczoraj popołudnia na obcym oddziale, bo mój w okresie świąteczno-noworocznym zamknięty. Zamknięty, bo statystyka ostatnich 10 lat pokazała, że się nie opłaca utrzymywać w tym okresie wszystkich oddziałów na pełnych obrotach (personel med., hotelowy, sprzątający itd.), bo pacjentów zawsze  mniej. Tym oto sposobem 24.12 rozdysponowaliśmy  naszych 12 pacjentów na inne oddziały w naszym Herz Zentrum, a nasz oddział przechodzi teraz gruntowne sprzątanie. Byłam na tych dwóch dyżurach na innym oddziale, i krew mnie zalewała, bo nie mogłam się odnaleźć w tamtym miejscu. Jak dla mnie, wiele rozwiązań i schematów absolutnie bez sensu, ba! wręcz zagrażających bezpieczeństwu pacjentów...ale co tam, moje 2 dni upłynęły spokojnie, i wszyscy są happy.

W ostatnim czasie miałam w pracy rozmowę hmmm, jakby to określić, co roku ma się taką rozmowę, gdzie ewaluuje się założone cele i określa nowe. Jakiś miesiąc przed dostałam termin od oddziałowej, i na daną godzinę danego dnia musiałam się z u niej stawić. Oczywiście założone cele zrealizowałam wzorowo i 4 nowe cele też udało się bez problemu ustalić. W nadchodzącym czasie mam się dalej rozwijać, jako osoba wprowadzająca nowych pracowników, mam częściej przejmować odpowiedzialność za oddział i...właśnie, jakie są pozostałe 2 cele? nie pamiętam. Taki to mam stosunek do tych wszystkich "pierdół", którymi mnie atakują. Dużo gadania, dyskusji, ustaleń, rozmów, analiz a efektywnego czasu pracy mało. To mnie najbardziej denerwuje. Jakoś nie mogę do tego przywyknąć, i chyba nigdy mi się to nie uda.

Praca pracą, ale poza nią też sporo się dzieje. Przygotowania do wesela - zaproszenia powoli się drukują, fotograf, orkiestra zamówione, tak więc robi się naprawdę gorąco;)
W pierwszym tygodniu grudnia byłam w Polsce, sukienka też już zakupiona! łiiii, nigdy nie podejrzewałam siebie o takie schematy, ale jak widać i mnie dopadło.

Powiem Wam jeszcze, że uczę się na nartach jeździć. Jeszcze jestem cała;P


Następny dyżur mam w poniedziałek dopiero, tak więc prawie cały tydzień wolny:D  <jupi> 
Nie wiem co zrobię z tym czasem, ale postaram się wypocząć na maaaxa. Sylwestrowe szaleństwo to nie mój klimat, tak więc raczej w domowym zaciszu przywitam 2016.
  to mój oddział:)

Zachód słońca 25.12.2015r. 



Kochani, życzę Wam samych dobrych decyzji w 2016! Niech Wasze dążenia idą gładko w obranym kierunku, a osiąganie zamierzonego celu przynosi wiele radości i satysfakcji.