sobota, 23 listopada 2013

Sprawozdanie z dyżuru "früh"_czyli jak to się robi w Szwajcarii.

Dobry wieczór,

bez zbędnego wprowadzenia postanowiłam Wam pokrótce opisać, jak wygląda przeciętny dyżur, tzw. Frühdienst na moim oddziale:)
Przychodzisz ok. 7, zwykle 6.50 i logujesz się do systemu komputerowego. Najpierw rzucasz okiem na tablicę i dowiadujesz się, za kogo dzisiaj odpowiadasz. Wczytujesz sobie dane Twoich pacjentów - ok. 4-6 osób, ale bywa różnie. To jest min. ALE! tutaj pielęgniarki mają do pomocy FAGE i/lub studenta/ucznia pielęgniarstwa, który będąc w 3 roku nauki robi naprawdę wszystko. Póki co, ja bywam takim pomocnikiem, zwłaszcza ze względu na język i nieznajomość systemu szwajcarskiej opieki. O 7 nocna zmiana (2 pielęgniarki na 26 pacjentów_TYLKO!!!) zdaje szybki raport. O 7.10 często zawozisz pacjenta na blok operacyjny, co wiąże się z ustnym jego przekazaniem zespołowi anestezjologicznemu. Wracasz na oddział i wczytujesz się w historię Twoich pacjentów, sprawdzasz leki doustne, które przygotowuje zmiana nocna i wynotowujesz sobie na karteczkę wszystko, co masz do zrobienia przy danym pacjencie. I tu się gubię, bo i FAGI i "dyplomierte" (czyli pielęgniarki) myją pacjentów i uruchamiają. Jakoś nie zauważyłam, żeby pielęgniarki delegowały te czynności. Po porannych czynnościach (pomiary, podanie leków, toalety, EKG) bywa chwila na śniadanie. Bywa bo czasami przychodzi lekarz i idziesz z nim na obchód. I tu zonk! U mnie na oddziale są 3  grupy lekarskie: kardiochirurdzy, chir. naczyniowi i kardiolodzy...i jakoś trzeba na te 3 obchody pójść! zwykle jest tak, że jedni po drugich przychodzą i jakoś leci. Ale lekarze chcą Cię na obchodzie, z Tobą omawiają plan leczenia, rehabilitację, wypis. Oczywiście nie muszę wspominać, że rano wchodząc do pokoju przedstawiasz się, podajesz pacjentowi rękę i zapewniasz, że "Jestem dla Pana/Pani dzisiaj do 16!"+ uśmiech nr 5:) Lekarze na obchodzie też witają się z pacjentem i poświęcają mu czas, rozmawiają z nim, biorą pod uwagę jego życzenia i sugestie. I tak robi się godzina 10 -10.30. Przyjęcia nowych pacjentów lub powroty z Intensywnej czy z "wybudzeniówki" po zabiegach. Nowoprzyjęty pacjent, który zwykle jutro ma zabieg, zajmuje dobrą godzinę. Rozmowa, w której przedstawiasz mu się i przebieg jutrzejszego dnia, a także typowy pobyt zajmuje sporo czasu. Pobranie krwi, ekg to pikuś! Zwłaszcza, że pacjenci pytają! Potem przychodzi do nich anestezjolog, potem operator. Czasami pacjenci mają w dzień przyjęcia jeszcze badania obrazowe - ostatnio przyszedł pan i miał rtg, USG i CT. Wszystko w 2h! I każdy ma dla niego czas. Aaa, co mnie zabiło, to wiadomość, że operator, po skończonym zabiegu dzwoni pod nr żony/matki czy męża i pokrótce zdaje relację z zabiegu! W Polsce - no way!



 Koło południa znowu mierzysz parametry, w międzyczasie jakieś opatrunki, leki, płyny, asystowanie lekarzowi przy wyciąganiu drenaży opłucnej...od 12 do 14 chodzi się na przerwę - 36min., którą nie zawsze w całości udaje się wykorzystać. Zależy ile jest pracy bo czasami zdarzało mi się zsuwać naprędce sałatkę czy "mikrofalówkowe żarełko". Oczywiście zdarzają się też ostre przyjęcia, co też zaburza rytm. Z reguły transport pacjentów na badania organizuje sekretarka medyczna - zamawia się w intranecie Transportdienst, a piel. musi tylko przygotować pacjenta, czy to na wózku czy na łóżku. aaa, zapomniałam! o 10 jest Standort - czyli zebranie całej ekipy, z hotelową włącznie - omawia się po kolie pacjentów, jak daleko jest się z pracą i czy nie potrzeba pomocy. O 14 przychodzi kolejna zmiana, tez jest krótki raporcik i z reguły wtedy siedzisz z godzinę przed kompem i wpisujesz wszystko. Ehhh te nieszczęsne Pflegeberichte!;/  W międzyczasie dzwonią telefony, często od rodzin, które chcą się dowiedzieć co i jak z ich bliskim - i musisz im takiej informacji udzielić. Oczywiście w zakresie kompetencji, miło i życzliwie:) Ok. 15 zdajesz swoich pacjentów przy łóżku drugiej zmianie. No i oczywiście żegnasz się z nimi:) Do tego umawiasz wychodzących  pacjentów np. w sklepie zaopatrzenia medycznego, czy u doradcy żywieniowego, omawiasz pacjenta z rehabilitantem itd. Nie ma czasu na nudę. Nie biegasz może po oddziale tak jak w Polsce, ale na dupie nie siedzisz bezczynnie nawet 5 minut! Dodam, że nie udało mi się jeszcze wyjść z pracy o 16...
No, tak to się prezentuje. Nie czuję, że trafiłam do raju. I dobrze bo zawsze lubiłam to "zamieszanie", ten pęd. Różnica znacząca polega na tym, że tu za tą ciężką pracę dostajesz naprawdę dobre wynagrodzenie...a i szacunek pacjentów większy, że nie wspomnę o satysfakcji płynącej z pracy w zespole.

Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru dzisiaj i niedzieli jutro!

sobota, 16 listopada 2013

Los! czyli poszło;)

Dobry wieczór Wam, którzy tu jeszcze zaglądacie[;)] mimo moich zapewnień, że „więcej nie będzie”.

Zmieniłam jednak zdanie, postanawiając nie przejmować się innymi i robić swoje. Niczego nie zamierzam ukrywać i dalej będę szczerze o tym, co mi na sercu, tudzież wątrobie leży;P

Po pierwsze – 12. 11 zostałam po raz pierwszy ciocią, taką w pierwszej linii – mojemu bratu urodził się Syn! Szkoda tylko, że zobaczę go nie prędko...wybieram się do Pl. w kwietniu...chyba,że okoliczności przybiorą inny bieg i rzucę to w cholerę;)

Od 2 tyg. jestem pracownikiem szpitala w Zurychu. Niby wszystko ok, niby cacy, cacy, pitu, pitu ale jeszcze to nie TO. Mój niemiecki nie jest jeszcze na super poziomie (nie mówiąc już o szwajcarskim), kardiologia nigdy nie była moim konikiem, to jakoś chyba powoli ogarniam ten ich system. W cholerę z całą dokumentacją, która jest elektroniczna, co przyprawia mnie o zawrót głowy...i pacjentami, których traktuje się tutaj naprawdę po królewsku (jak w „Na dobre i na złe” czy innym durnym serialu tego typu)! Zamieszanie i nieogarnięcie podobne jak u mnie na starym oddziale;) z tą różnicą, że sprzętu nie brakuje i terminy krótsze. Pacjent, po dajmy na to wymianie zastawki mitralnej przez t. udową bez komplikacji zostaje max. 5 dni. Kasa, kasa, kasa – musi się zgadzać. Zespół mam ok, gdyby tylko chcieli częściej mówić po niemiecku...osoby w różnym wieku, a i nawet niemiecka Polka jest;)
Zresztą, podobno mają z nas rezygnować bo za słaby język mamy...zobaczymy jak się sprawa rozwinie.



Zurych – jest przepięknym miastem. Zakochałam się w nim po pierwszym dłuższym spacerze. Położony na górzystym terenie (do pracy mam z górki;). Stara część bardzo urocza, rzeki i jezioro...nie żałuję, że zostawiłam Lucernę, która również przypadła mi do gustu.
Mieszkamy w Personalhaus, hmm, to taki akademik można by rzec. Pokoje z umywalką (ładne, czyste bo odnawiane w sierpniu), kuchnia i łazienki na korytarzu. A to wszystko za 600CHF miesięcznie:) 20 min. mam do centrum pieszo a do pracy 10 min. Mieszkamy tu my (5 osób z programu) i niemieccy lekarze stażyści, bardzo sympatyczni btw.

Poza tym funkcjonuje tutaj polska parafia, co jak wiecie dla mnie jest baaardzo istotne. Ksiądz głosi sensowne kazania a i ludzi na mszach sporo, raczej młodych:) nie to, co na szwajcarskich mszach, gdzie ja i moi znajomi zaniżaliśmy średnią;)


No, i to by było na tyle. Nie zauważyłam żeby życie tutaj było jakoś mega droższe niż w Lucernie, no może towary luksusowe, na które tak czy siak mnie nie stać...podstawowe artykuły są w podobnych/jednakowych cenach. 




Hmm, niepokoi i zastanawia  mnie następująca kwestia – jeśli szpital mi podziękuje, to ja na pewno nie będę ponownie przechodziła przez stresujący proces rekrutacji do innych szpitali. Podziękuję firmie i ogarnę coś sama tutaj lub w Niemczech.

Kurczę, tu tyle się dzieje! Już planuję koncert DM czy Michael'a Buble:) do tego zimowe szaleństwo – może nauczę się w końcu jeździć na nartach? Żal byłoby to rzucić....Ale co tam! CZAS UCIEKA, WIECZNOŚĆ CZEKA;D

Pozdrawiam serdecznie!

środa, 25 września 2013

A no to pewnie!

Witam,


jest wieczór, całkiem przyjemny i jesienny, z zewnątrz słychać chóralne okrzyki  kibiców z Zurychu i Lucerny bo po sąsiedzku, na lucerniańskiej arenie trwa właśnie mecz. Btw. kibice FCZ są naprawdę głośni i dobrze zorganizowani. Nasza gdańska Lechia i inne polskie kluby mają czego zazdrościć.


No, a ja sobie siedzę w pokoiku, popijając drinka z polskiej wódki, która została po wizycie ostatnich gości. Były u mnie na parę dni przyjaciółki. Pokazałam im okolicę, w miarę możliwości finansowych i "czasowych". 

W programie zawirowania trwają nadal. Walczymy o lepsze warunki finansowe, żeby czuć się tutaj w miarę bezpiecznie. Wiele jest kosztów, które przyjdzie nam ponieść, o których dowiadujemy się de facto będąc tutaj dopiero. Jestem optymistycznie nastawiona. W innym wypadku rozważam porzucenie programu, po odpracowaniu wyłożonych na mnie nakładów, chociaż nie mam takiego obowiązku bo umowa chroni nasze tyłki w przypadku przerwania programu;)






Po niedzieli zaczynamy ostatni tydzień zmagań szkolnych, w czw i pt egzaminy, a w sob. do Polski! aaaale się cieszę:D tak długiej rozłąki z domem jeszcze nie miałam, będzie ponad 3 m-ce ale chyba trzeba się przyzwyczajać;)


Takie piękne widoki miałam okazję podziwiać w niedzielę;P 


Od kilku tygodni jest z nami w campusie kolejna grupa, ojjj jakże różna od nas. Nie wiem jakim to szczęśliwym zrządzeniem losu trafiłam do grupy A. Grupa B, hmmm jakby to delikatnie nazwać jest "inna", bardziej wyzwolona i rządna, bez hamulców. Mamy inne spojrzenie na świat, chociaż jesteśmy w podobnym wieku i pochodzimy z jednego kraju. Nie odnalazłabym się tam za NIC. Dzięki Bogu znalazłam się w grupie A. Mam tu naprawdę przyjaciół. Kurczę, zauważyłam ostatnio, że oni są moją druga rodziną. Nie wiem czy to przyzwyczajenie, nawyk czy "ki diabeł" ale nie wyobrażam sobie mojej egzystencji tutaj bez nich. Mogę z nimi szczerze porozmawiać na wszystkie tematy, nie muszę niczego udawać i ukrywać. Milczenie też nam nie przeszkadza...no bo chooolera ile można gadać;) Najgorsze jest to, że jedna z nich zostaje w Lucernie a my uciekamy do Zurychu. Boję się listopada. Ale ciii, przed listopadem prawie miesiąc w Polsce:) <jupi!!!>


No, a tak w ogóle postanowiłam, że usunę niedługo tego bloga. Zbyt wiele znanych mi osób zna ten adres, co powoduje, że od jakiegoś czasu nie piszę tu wszystkiego co bym naprawdę chciała. A nie o to mi chodzi.

Tak więc póki co, do zooo(baczenia), Wasze zdrowie!




poniedziałek, 2 września 2013

...już blisko!


Dzień dobry wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają;) Ostatnio tyyyyle się działo, że nie starczało nawet czasu na notkę tutaj.

Wakacje, których de facto nie miałam tutaj – minęły. Tydzień urlopu spędziłam na miejscu, odwiedziła mnie siostra z ciocią, pokazałam im piękną okolicę. W międzyczasie na chwilę wpadła rodzina jednej współlokatorki, rodzina drugiej współlokatorki – tak więc gwarno i wesoło było. Oczywiście każda wizyta Polaków wiąże się z kiełbasą i wódką, którą nam przywożą z kraju;) Kiedyś to nie będzie konieczne bo dzisiaj nawet Wyborową w sklepie znalazłam ale póki co,musimy raczej oszczędzać. I z tego względu dalej wynajdujemy sobie darmowe albo tanie rozrywki typu piwo nad jeziorem/rzeką, darmowe koncerty na mieście. A że w Lucernie dzieje się sporo, to jest w czym przebierać:) Obecnie odbywa się międzynarodowy festiwal muzyki klasycznej, oprócz koncertów halowych, biletowanych na mieście, są krótkie 40minutowe eventy:) wieczorami można też spotkać ulicznych grajków z fortepianem, skrzypcami...pośród uliczek starego miasta – CUDO! 
 Nawet Roger Federer zaprasza na ów festival:) (nie chciało mi się załadować)

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=fZISGe6JYUA#t=17

Wycieczki w góry też nam się udają. Hmm, gdyby nie kontuzje/niedomogi no i ta Wyborowa to pewnie więcej by ich było;) Póki co, moim ulubionym szczytem jest Staserhorn. Droga, oczywiście na nogach pokonana została przeze mnie już dwa razy. Widoki przepiękne i niezapomniane i możliwe, że w weekend znowu się wybiorę;)



Do tego mam tu tyle możliwości do biegania! Dzięki koleżance, która wynajduje coraz to lepsze trasy, mam okazję biec pośród lasów, jezior i krów, podziwiać równocześnie góry, mijane wille i winnice;P


Co do pracy...hmm. Strasznie się broniłam przed Zurychem ale chyba tam wyląduję. Ale od początku. Pierwszą i trzecią rozmowę odbyłam tutaj, na miejscu w Lucernie. Szpital prywatny. Sama rozmowa, trwająca łącznie z 1,5 – 2h, przebiegła nawet ok, tj. nie stresowałam się jakoś specjalnie bardzo;) Po tym 2 dni praktyk, takich hmm obserwacji – czy oddział mi się spodoba, czy ja się im podobam. (mój polski chyba właśnie się uwstecznia - przepraszam). Oddział interdyscyplinarny, obsługujący pacjentów ubezpieczonych prywatnie i półprywatnie, 16 łóżek. Przypadki przeróżne: kolana, kręgosłupy, jakiś rak pęcherza był, coś z interny. Po prostu mieszanina wszystkiego. Sale jednoosobowe. W każdym pokoju łazienka, lodówka, telewizor plazmowy, express do kawy a w kilku nawet balkon! Na pierwszy rzut oka sala pacjenta przypomina pokój hotelowy, w ścianach są nijako ukryte panele z tlenem, próżnią czy po prostu wtyczki do prądu. Na tych 16 pacjentów 3 pielęgniarki dyplomowane, i ze 3„FAGI” (to Fachangestellte Gesundheit – hmm, takie prawie pielęgniarki ale nie do końca. Dokładnie sama jeszcze nie potrafię powiedzieć, co mogą robić a co nie, ale mogą wiele;) do tego uczniowie, z pielęgniarstwa i z FAGów. I ma taka pielęgniarka 3-4 pacjentów, i cały dzień się nimi zajmuje. Do tego jeszcze 2 osoby obsługi hotelowej na oddział, które serwują jedzenie wg życzenia, zaopatrują pokoje w ręczniki, kosmetyki itp. Na tym oddziale nie ma lekarzy oddziałowych. Każdy pacjent ma swojego lekarza, z którym pielęgniarka wszystko ustala, w razie nagłych sytuacji wzywa się lekarza z Izby, który jest jeden na szpital a w syt. „rea” wołasz zespół reanimacyjny. Żeby tego było mało, to jeszcze fizjoterapeuci, logopedzi, ergoterapeuci i czasami Sitzwache (to taka osoba, która tylko siedzi przy pacjencie, nic nie robi przy nim, a gdy coś potrzeba to wzywa pracowników oddziału). Czułam się tam jak w hotelu. Przez te 2 dni udało mi się pobrać krew, wyciągnąć cewnik z pęcherza i kilka ciśnień pomierzyć. Nuuuuda. A, co ważne! Same młode osoby, pomijając uczniów – byłam tam prawie najstarsza. Sztywna atmosfera, jakoś buro...Oddziałowa była chyba młodsza ode mnie! Stołówka pracownicza, że tak to nazwę nie różni się znacząco od restauracji. Na rannej zmianie masz ok. 35 min. przerwy, kiedy schodzisz z oddziału a Twoich pacjentów przejmuje koleżanka. Drugi oddział w tym szpitalu był trochę lepszy. 26 pacjentów, oddziałowa starsza, otwarta i żywiołowa pani, zespół bardziej otwarty na mnie:) ale będąc tam, byłam już po praktyce i rozmowie w Zurychu, w szpitalu uniwersyteckim, na oddziale chirurgii serca i naczyń.



 Tam spotkałam zupełnie innych ludzi. Zespół bardziej otwarty, międzynarodowy a co za tym idzie, mówiący po niemiecku a nie po szwajcarsku;) i tutaj - lekarze na oddziale, tu kogoś zawieźć na blok, kogoś przywieźć, leki podać, wózki, łóżka na korytarzu – trochę zamieszania, to jest szpital! Super;) Najlepsze, że od listopada właśnie oddział przenosi się do nowej siedziby, co dla wszystkich tam pracujących będzie nowym początkiem.
Samego miasta nie zdążyłam poznać ale wierzę, że też ma wiele do zaoferowania.
Po każdej z tych praktyk nasza firma otrzymuje feed-back, czy nas chcą czy nie. Chcieli mnie do tych 3 miejsc. Ja wybrałam jedno, i w sumie cały czas czekam na akceptację firmy co do tego oddziału. Obawiam się, że ciężko będzie znaleźć mieszkanie/pokój i pewnie na początku zamieszkam w „hotelu pielęgniarskim”. To już od listopada miałoby nastąpić. Za miesiąc egzaminy, 3 tygodnie wolnego (POLSKA!!!) i start w nowe życie. 

Łatwo nie będzie, ba! wiem, że będzie cholernie nawet trudno przez pierwsze miesiące, i lata_ze względów finansowych też. Na szczęście spotkałam w programie ludzi, pośród których kilku mogę szczerze nazwać przyjaciółmi. Z nimi jest łatwiej, wiem, że zawsze mogę na nich liczyć. 
Perspektywa zakończenia współpracy z firmą i zarabiania na własne konto jest dobra, nawet bardzo:) a takiej w ojczyźnie naszej kochanej nie miałam...


Pozdrawiam!
K. 

sobota, 27 lipca 2013

Polskość:)

Hej,

miniony tydzień minął bardzo szybko, a to za sprawą gości, których same sobie zupełnie niespodziewanie zorganizowałyśmy i niespodziewanie ciekawych zajęć z Opieki Paliatywnej:)

Ale od początku.
W poniedziałek wracając z Aldi (tani sklep) pozdrowiłyśmy tutejszym "Gruezi" parę turystów, stojących nad mapą. Kulturalnie odpowiedzieli i zamienili ze sobą zdanie po polsku:) My oczywiście podchwyciłyśmy, słysząc nasz ojczysty język: dzień dobry! itd. itp.:) Od słowa do słowa poszli z nami. Okazało się, że nocowali pod namiotem nieopodal. My - jako gościnne i otwarte, zaproponowałyśmy, że mogą u nas wziąć prysznic, zjeść coś (co sami sobie kupili;). Przystali na to. Okazało się, że są z Wrocławia. Ona - architekt, ładna i cicha a on historyk - sympatyczny i wygadany. Przyjechali sobie na urlop i objeżdżają Szwajcarię. Po odświeżeniu się poszli w góry, zostawiając u nas bagaż. Wrócili po 21 więc nie miałyśmy sumienia nie zaproponować im noclegu u nas, zwłaszcza, że kanapa stoi pusta...no i tak zostali tę i kolejną noc.






Tak niewiele potrzeba, żeby komuś pomóc. Dlaczego tego nie robić. Oczywiście pojawiły się głosy w grupie, że jesteśmy nadzwyczaj "gościnne", co w domyśle miało znaczyć, że po prostu głupie bo co nam z tego przyjdzie...wiem jedno, że jeśli znowu przyjdzie mi spotkać "Naszych" na drodze, zachowam się tak samo:)

W niedzielę byłyśmy na polskiej Mszy, które tu w Lucernie są 2 razy w miesiącu. Dotychczas bywałyśmy na niemieckich, gdzie forma liturgiczna jest dla mnie trudna do akceptacji  (kobiety są szafarzami, zupełnie inna kolejność obrządku!). Ooo jak dobrze było! Zostałyśmy ciepło przyjęte przez wspólnotę bo widać, że taka tu istnieje. Nie odważyłyśmy się jednak na aktywny udział poprzez czytanie lekcji, ale za to nasz śpiew przebijał się przez zespół;) (do którego zamierzamy dołączyć;])



Zajęcia z paliatywnej trochę nas przerażały. 4 dni, po 7h - co my tam będziemy robić, zwłaszcza, że każdy miał to na studiach - tak myślałyśmy jeszcze w poniedziałek rano. Jakież było nasze zaskoczenie gdy pani H. przedstawiła nam w ciekawy sposób jak to wszystko wygląda w Szwajcarii, jak to naprawdę jest ze Sterbehilfe, jak postępuje się z umarłym w szpitalu, a do tego kilka filmów dokumentalnych i jeden fabularny. Baaardzo interesująco, ba! nawet na zajęciach w trakcie studiów tak mnie to nie "jarało", co nie znaczy, że chciałabym tam pracować.



A! i jeszcze zaczęło się zapraszanie nas na rozmowy kwalifikacyjne:) Dostałam ofertę z Zurichu, ze szpitala uniwersyteckiego na coś w rodzaju "oddziału wybudzeniowego". Odmówiłam. Nie chcę Zurichu. Daleko od gór, długi dojazd do pracy tez mnie nie kręci. Czekam na kolejne oferty, jestem pewna, że nadejdą.

 A teraz mamy już sobotę;) Plan jest taki: wyspać się, pouczyć (słówka, słówka, słówka...) i nad jezioro!



Pozdrawiam, miłego weekendu!
 

sobota, 20 lipca 2013

Na bogato...?

Dzień dobry,


ale tu jest fajnie! Sporo się dzieje, Lucerna obfituje w wydarzenia sportowe i kulturalne. Nic, tylko korzystać!

Ale po kolei:
 W ubiegły weekend miały tu miejsce zawody zaliczane do Pucharu Świata w wioślarstwie. Nigdy wcześniej nie interesowałam się tym sportem ale TO był dobry początek. Mamy dobrych zawodników, którzy  nie są znani szerokiemu gronu (no dobra, ja ich nie znałam), nie brylują w mediach a mogliby. Aż mi głupio, że interesuję się piłką nożną, która jest prosta i  dla mas;) Wracając do wioślarzy - myślałam, że są to raczej wychudzeni, niscy panowie. Oooo jakie było moje zdziwienie! Zanim dowidziałyśmy się, że są tutaj te zawody to w autobusie spotkałyśmy grupę strasznie przystojnych Anglików. Koleżanka odczytała na ich koszulkach co trzeba i tak się zaczęło.  Sobotę i niedzielę spędziłyśmy nad jeziorem Rotsee, nie tylko kibicując;)

Sami oceńcie;)




Groß Britanien!



No i nasza Ósemka:)

Ok, myślę, że wystarczy. Wieczorem w niedzielę niezupełnie przypadkiem natknęłyśmy się w mieście na 2 "naszych" i zamieniłyśmy parę zdań. Niestety na palcu jednego z panów widniała obrączka;P 


We wtorek natomiast mieliśmy u siebie Borussię Dortmind!
Hehe, wygrali z Lucerną 4-1, Lewandowski strzelił jedną bramkę;) Był to mecz towarzyski, stadion zebrał ok. 17 tyś. kibiców, za duży nie jest i wiele więcej juz by nie pomieścił;) 


Mieszkamy obok stadionu, ale to już chyba kiedyś pisałam.

No, a w ten weekend odbywa się Blue Balls Festival. ALE niestety nie stać nas jeszcze na bilety;) Co prawda właśnie stamtąd wróciłam bo były też darmowe koncerty ale żal mi strasznie, że nie zobaczę Damiena Rice'a, Jamesa Morrisona, Zaz, Elvisa Costello i wielu innych...

Sztuką jest teraz korzystać z darmowych/tanich eventów, prawda?:)

W szkole ten tydzień minął jakoś szybko. Może wyłączając czwartek bo był wolny...aaa, no i w środę miałam próbną rozmowę kwalifikacyjną. Oczywiście w języku niemieckim, z panem specem od rekrutacji. Trwała ok. godziny i trzeba było odpowiadać na pytania w stylu - Co jest Twoją słaba/mocną stroną? Jak widzisz siebie za 5 lat?  Jaki powinien być szef? itp. itd. Nie było to dla mnie proste, ba! nawet po polsku trzeba się zastanowić nad dobrą, właściwą odpowiedzią...Możliwe, że od poniedziałku czekają nas już prawdziwe rozmowy, w szpitalach...brrr!

Od pół roku bez szpitala, bez tego stricte medycznego świata, za którym strasznie tęsknię...z drugiej strony strach przed nową rzeczywistością, szwajcarską, która nawet w sprawach mieszkaniowych nie jest prosta;)...ale o tym może innym razem.


Znacie pana Michała?




Pozdrawiam serdecznie!



poniedziałek, 8 lipca 2013

Die Schweiz!!!



W końcu, po sporym zamieszaniu, dyskusjach, rozmowach, momentach zwątpienia podpisałam umowę. Zostaję.  Firma zgodziła się na nasze warunki, w końcu czujemy się bezpiecznie.  Nie wszyscy zdecydowali się zostać. Koleżanka, która ma narzeczonego w Pl., dla którego praca tutaj byłaby niewiadoma postanowiła nas opuścić i wyjechać do Niemiec. Wielka szkoda bo to bardzo fajna dziewczyna...mam nadzieję, że kontakt utrzymamy. 



Pogodę mamy dobrą, chociaż jest trochę duszno. W sobotę zdobyłyśmy najwyższy szczyt – Pilatus. Trochę nieodpowiedzialnie z mojej strony bo w trampkach_ale po prostu nie zabrałam z Pl butów a na nowe jeszcze mnie nie stać;) Pięknie było! Mimo, że jedno podejście paraliżowało mnie i nie pozwalało spojrzeć w dół, opłacało się. Koniecznie trzeba to powtórzyć. Na szczycie 2 Hotele, restauracje i mnóstwo Chinczyków;P  Ogarniamy plan na kolejny weekend bo do zwiedzania, obejścia sporo.  

A w sierpniu mam tydzień wolnego i odwiedza mnie siostra z ciocią. Robię listę rzeczy, które muszą mi przywieźć. W szkole…hmmm, łatwo nie jest. Obciąża nas ilość godzin…dzisiaj np. było wolne ale od jutra do piątku od 8.15 do 16.30 w szkole, z jedną godzinną przerwą. Łatwo nie jest…tak wrócić w szkolne ławki.  Jedno z zadań domowych obejmowało wizytę w banku i zasięgnięcie informacji dot. oferty danego banku. Załatwiłyśmy to bez problemu.  Nauka szwajcarskiego – Schweizerdeutsch – jest raczej śmieszna, niż przynosiłaby mi jakąś korzyść. Pani nauczycielka, młodsza ode mnie, jakoś nie ma pomysłu na te zajęcia. Nudzimy się jak mopsy. 



Dzisiaj kupiłyśmy piłkę do siatki i pograłyśmy sobie nawet:) , bolą mnie przedramiona ale sporo zabawy z tym było i będzie nadal.  Decyzja o pozostaniu tutaj niesie za sobą kolejne, które trzeba podejmować, żeby tutaj „normalnie żyć”.  Powoli, powoli odnajdujemy się.  Wybieramy się na mecz BVB vs. FC Luzern! mieszkamy obok stadionu więc grzechem byłoby nie skorzystać. Aaa, Polaków tutaj nie wielu. Chociaż kilku już spotkaliśmy. Sklepy, zwłaszcza te tanie są już przez nas rozpoznane;), głodu nie cierpimy a z każdym miesiącem będzie lepiej. 
I tym optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam!

sobota, 29 czerwca 2013

O co tu chodzi...?

Ojej, 

prawie 2 w nocy...dzisiaj mieliśmy rozmowy z naszym pracodawcą...hmmm, nic z tego nie wynikło i w ogóle bez sensu - mimo wcześniej wyrażonego przez innych uczestników sprzeciwu, zaproponowano nam marne warunki...;/ Nie wiem - czy oni naprawdę myślą, że zostaniemy w programie, że naprawdę aż tak nam na nim zależy? Przecież mogę od zaraz  jako opiekunka zarabiać 2tyś. euro i godnie żyć! A tutaj, po pierwszym tygodniu przekonałam się, że 2 tyś. CHF to marna pensja, minimalna...ekstremalnie minimalna. Zwłaszcza, że za to trzeba będzie opłacić wynajem mieszkania! Wniosek z tego taki, że na 98% żegnam się z nimi i próbuję swoich sił w innym zakątku niemieckojęzycznej Europy:)

Nastrój mam nadzwyczaj dobry, aż sama się dziwię;P Wiem, że mogę liczyć na wsparcie Rodziców przy ewentualnej spłacie  programu (ok. 20tyś. zł.), i to mnie ratuje.
Zamierzam początkowo pracować jako opiekunka, 2tys. euro daje możliwość egzystencji w Austrii, zwłaszcza, że ma się gdzie mieszkać:) ...i certyfikat b2 daje mi takie możliwości!

Hmm, nie wydaje mi się, że po niedzieli wyskoczą z super propozycją, która zadowoli wszystkich....Jutro rano, hmmm, a właściwie to już dzisiaj wybieramy się na spacer po okolicznych górkach a wieczorem na Luzerner Fest...podobno spora impreza. Trzeba korzystać, póki jest okazja:)
W ogóle jestem mega pozytywnie zaskoczona szkołą, w której się uczymy - niby wyrównujemy różnice programowe. Różnic właściwie brak, albo są małe...chodzi mi raczej o słownictwo, które nie stanowi wielkiego problemu:) Mieliśmy zajęcia z zakresu socjologii, psychologii, prawa - kein Problem:) Nauczyciele świetnie przygotowani, zajęcia ciekawe i nie nużące. Zupełnie inaczej niż u nas na studiach.




Szkoda tylko, że "nowa" wersja programu rozczarowała mnie na tyle..., że zamierzam ją skończyć...mam wciąż nadzieję, że "coś" prędko ulegnie zmianie i zostanę - bo bardzo mi się podoba. Okolica przeCUDNA, ludzie uporządkowani, spokojni  - ja sama jestem raczej spokojna i nie okazuję uczuć, co mi odpowiada;) Nie wyobrażam sobie jednak zostać tutaj bez moich kochanych koleżanek, które dzięki programowi poznałam...tak więc pójdę za głosem rozsądku:)


Pozdrawiam!
K.

piątek, 14 czerwca 2013

Wracam do domku czyli - Ich fahre morgen nach Hause zurück!

Dzień dobry, dobry wieczór!,

jutro wracam do domu, dzisiaj zielona noc;] Spakowałam się już, mój nowy 3 kg. słownik (!) zawyża nieco wagę dozwoloną w locie, mam nadzieję, że "uda się" przemknąć;)

Na jutro zaplanowałam już ognisko z rodziną, przyjaciółmi. Heh, fakt, że ja pojawię się na nim ostatnia...a jest co świętować! Oczywiście mój powrót a także znakomity wynik certyfikatu b2:) Jak zwykle - więcej szczęścia niż rozumu. Zamiast wbijać słówka, wolałam oglądać "Grey's anatomy", co prawda po niemiecku i to mi chyba pomogło. Niestety gramatykę trzeba było przyswoić w tradycyjny sposób...;/ nie czuję się jakos mega swobodnie w niemieckim, zwłaszcza w rozmowie. Szwajcaria czeka ze swoim kursem Schwizerdütsch i to dopiero będzie hard core! Heh, o ile zostanę w programie bo póki co, nadal nic nie wiemy;/ 

Z miastem pożegnałam się dzisiaj. Wypiliśmy ostatnie piwo nad Menem...pogoda pochmurna ale ciepło. W ogóle ten ostatni tydzień minął strasznie szybko. Na dobrą sprawę nie zdążyliśmy się pożegnać z naszymi kolegami ze szkoły bo dzisiaj po ustnym zwinęliśmy się ze szkoły;] Przez te 2 tygodnie z nimi nie zdążyliśmy się jakoś szczególnie zaprzyjaźnić;]



Mojej "GastMutter" podziękowałam dzisiaj bukiecikiem 13 różyczek, który nabyłam w cenie 2e, w pobliskim dyskoncie_liczy się intencja, prawda?

A nadchodzący tydzień będzie meega obfity w atrakcje:) W poniedziałek wybieramy się na wystawę Human Body do Gdańska, w środę jadę do "stolycy", międzyczas wypełnię spotkaniami z rodziną, przyjaciółmi i koszeniem trawy...a w niedzielę do Szwajcarii. Cieszyłabym się bardziej, gdyby sytuacja była jasna i przejrzysta. A nie jest. 

Co zapamiętam z tego wyjazdu?
Multikulturowość Frankfurtu,przystojnych krawaciarzy, od których się tutaj po prostu roi;), świetną komunikację miejską, pola, po których biegałam, szparagi, apfelwein, zbieraczy butelek,  mnóstwo zieleni, Men,  no i oczywiście rzeczy związane ze szkołą. Hmm, jeden z naszych nauczycieli - Hans, jest aktorem. Oczywiście "zgooglowałam" go i natrafiłam na jakiś serialik z nim. Śmiesznie.Nie mam jakichś negatywnych wspomnień...pogoda trochę nie dopisała ale na to nikt nie ma wpływu_noo chyba, że Putin;]


Pozdrawiam i życzę miłego weekendu,
3majcie się Polacy!:D

niedziela, 9 czerwca 2013

Achtung!

Witajcie,

i oto nadszedł ostatni tydzień w przepięknym Frankfurcie...w środę certyfikat i w sobotę do domu:)

Ostatni tydzień obfitował w słońce, korzystając z tego usiłowałam się uczyć w parku (oczywiście nie bardzo mi to wychodziło), leżąc na trawie, czego skutkiem jest moja burakowato czerwona opalenizna;)

W każdy weekend coś się dzieje. Festyny, demonstracje, koncerty. I ludzie się bawią! Tak, właśnie oni, Niemcy. Myślałam, że są sztywni i siedzą w domu, a tu takie pozytywne zaskoczenie:) Wczoraj trafiliśmy przypadkiem na jakiś chiński/japoński/wietnamski/tajlandzki (kto ich tam wie)  festyn - no, oni to rzeczywiście nie prezentowali rozrywkowej formy;] pani ze sceny próbowała zachęcić do tańczenia czy choćby machnięcia ręką ale oni nawet tego nie podchwycili;P

;) tak wygląda jednorazowy grill nad Menem;P


Zrobiliśmy sobie wczoraj grilla nad Menem. Grill za 6e, taki jednorazowy, kiełba, piwko i czego chcieć więcej? W poprzednią sobotę, też przypadkowo trafiłyśmy na festyn uliczny. Cała ulica zamknięta, ludzi maaasa, 2-3 sceny z muzyką na żywo. Starzy, młodzi i wszyscy się bawią! 

Raz po zajęciach postanowiliśmy wsiąść w pierwszy, lepszy autobus i pojechać "gdzieś". I tak trafiliśmy na stadion Eintrachtu Frankfurt. Oczywiście nie mogliśmy tam wejść, tym bardziej, że zbierali się tam fani Depeche Mode bo za parę godzin miał się rozpocząć koncert, chyba nawet słyszeliśmy próby;]



Teraz jest buurza, nie wiem, może powinnam wyłączyć komputer?;)


hmm, nie jest to zdjęcie wysokiego lotu, ale takie ogromne parki tutaj mamy, zaledwie 2-3 min drogi kolejką od centrum.


Tytuł dzisiejszego posta nawiązuje do wizyty naszego szefa i nowych pomysłów firmy. Chce nam zmienić umowę, wydłużyć program...mamy wiele wątpliwości i nie wiem co będzie dalej. W obecnej formie, za to co nam proponuje nie podpiszę! Przeglądałam oferty pracy w Niemczech, Austrii i jestem skłonna rzucić program i pracować "normalnie", na siebie a nie przez kolejne 4 lata na pana Szwajcara.

No, to by było na tyle;] Ogarniam się do Kościoła, ostatni raz tutaj...chociaż kto wie?
Pozdrawiam!

niedziela, 19 maja 2013

alles klar:)

Dzień dobry!

Podobno w Polsce, a już na pewno na północy ciepło, letnio i wakacyjnie wręcz. We Frankfurcie nie koniecznie;]  Co prawda wczoraj nawet zrobiło się ciepło ale to jeszcze nie to.
Dzisiaj niedziela, jutro Pfingsmontag czyli też/znowu wolne. (1, 9 i 20.05) - a myślałam, ze my w Polsce mamy dużo wolnych dni;)


W szkole, hmmm - jakby nadzieje na zdanie egzaminu b2 gasną. Nauczyciele, w porównaniu do naszych w Polsce mają inne podejście. Spokojnie, zdążymy, jesteście super i nie stresujcie się. Nie czuję, że robię tutaj jakiekolwiek postępy. Czytam książeczki dla dzieci (bez obrazków;p), słucham sporo radia. Gramatyka prosta nie jest ale myślę, że DA się, co z resztą_zobaczymy.



Miasto dalej zachwyca! wczoraj np. trafiliśmy do knajpki, ukrytej pośród kamienic na Sachsenhausen, poczułam się jak we Włoszech:) zadaszenie na zewnątrz w postaci pnączy winogron - świetnie!


Życie moje tutaj obfituje czasami w atrakcje typu Apfelwein, Grüne Soße, czy po prostu piwko na ławce, nad Menem;)_wszystko oczywiście z umiarem, bo główny cel jest inny;)

Zbieram się do Kościoła. Cześć, z Bogiem!

piątek, 3 maja 2013

Pozdrowienia z Frankfurtu!

Tak, właśnie tutaj teraz jestem:)

Hmm, może po kolei.
Przyleciałam w niedzielę wieczorem. Z lotniska odebrał mnie pan narodowości Tureckiej, taki specjalny, zatrudniony przez szkołę językową. Namiary na niego dostałam wcześniej, więc jakby co, mogłam dzwonić;] Szczerze - to pan wyglądał podejrzanie, ale miał umówione oznaczenie więc podeszłam do niego i dałam się zaprowadzić do samochodu...Czarny mercedes, combi, dzięki czemu moje walizy się zmieściły. Jechaliśmy ok. 30 min. do mojej pani Mariny, która okazała się bardzo sympatyczną osóbką, w wieku ok. 55lat.
Mieszkam w północnej, rzekłabym baardzo północnej części Frankfurtu. Mam tutaj wokoło jakieś pola i uprawy;) Prawda jest taka, że całymi dniami jestem w centrum, do którego udaję się U-Bahnem a podróż trwa dokładnie 22min:) więc super. W ogóle komunikacja jest tutaj świetnie rozwiązana. Sporo oznaczeń, trudno się zgubić;)



Pani M. jest nauczycielką muzyki, uczniowie przychodzą do niej i czasami słyszę jak ćwiczą. Z niej jest taka artystyczna dusza, wegetarianka, zafascynowana Indiami. Daje mi śniadanie i kolację. Póki co bez zastrzeżeń, chociaż kawy to nie miała;)
W poniedziałek bez problemu dotarłam do szkoły a tam oprócz nas - 5 osób z programu, jeszcze z 14 innych osób z całego świata. Nigeryjczyk-ksiądz, robiący doktorat, 2 Rumunów w seminarium;D, Kanadyjka, Amerykanka i Francuzka, które mają facetów Niemców, młody, przemądrzały ale przystojny Turek itd. Trochę pokpili sprawę bo dołączyli nas to tej grupy a oni już jedną książkę z b2 przerobili, więc trochę nie halo...Chociaż nie za bardzo widać jakąkolwiek różnicę poziomów. Z podniesionym czołem idziemy równo:) a jeśli chodzi o akcent to mamy najlepszy;) najśmieszniej oczywiście brzmi Józio z Nigerii, no i Rui z Chin ale to przecież nie dziwota.

 
W środę był Feiertag, czyli wolne. Przyjechał nasz szef Szwajcar, mieliśmy z nim spotkanie, kawa, obiad, objazd po mieście. I oczywiście rozmowa wg wcześniej ustalonego przez niego schematu:) Co nam się podoba, co nie, jak nasze  "gościnne rodziny" itd.  Powiedzieliśmy mu o sytuacji w szkole i z tego powodu właśnie w poniedziałek zaczynamy w nowym składzie, "normalnym" trybem:D Zobaczymy co będzie.
Miasto jest po prostu przecudne!




W niesamowity sposób łączy nowoczesność ze starymi zabudowami. I Men z całą infrastrukturą z nim połączoną! I ta różnorodność wśród ludzi - wszystkie narodowości:) Wszyscy biegają, wszyscy jeżdżą na rowerze:) Jestem zachwycona i gdyby nie zobowiązania w Szwajcarii to kto wie...?;)  pięknie!



Hmm, muszę przyznać, że sporo rozumiem, z tego co mówią ale mam jeszcze małe opory przed mówieniem. Od jutra zaczynam gadać jak najęta;] No i biegam:) w okularach bo zapomniałam kontaktów z domu a nowych nie zdążyłam kupić;) na tej mojej "wsi" tutaj sporo biegaczy, ale większość biega wieczorem a ja wolę rano;)

Pozdrawiam więc! Bis später!

sobota, 27 kwietnia 2013

Bis morgen!



Dzień dobry wieczór,

piszę sobie tego posta żeby oddalić w czasie pakowanie. Jutro wylot do Frankfurtu. B1 sehr gut bestanden, tygodniowa przerwa w domu i czas rozpocząć kolejny etap. Dowiedziałam się, że będę mieszkać z jakąś panią, bo mieszkamy u rodzin żeby „złapać język”. Ze mną we Frankfurcie będzie 5 osób. Codziennie będziemy się widywać bo mamy razem  zajęcia w szkole językowej, a do tego 2 razy w tygodniu niemiecki medyczny.  Zapowiada się nader ciekawie…chociaż trochę się boję;) Kurczę, jak nie będę ich rozumiała? Jak oni nie zrozumieją mnie? Aaa! Jutro o tej porze poznam już moją Familie.   Frankfurt, na pewno interesujący i już jestem pewna, że będzie mi brakowało czasu na jego zwiedzenie przez te 7 tyg. 



Ostatnie dni w stolicy były bardzo dobrze przez nas spożytkowane. Pomijając aspekt certyfikatu, udało nam się zwiedzić kilka knajp. Nawet na śniadanie w „lansiarskim” miejscu się wybrałyśmy. Cena nie wygórowana bo za 13zł, z kawą to chyba nie dużo;)  Fenomenem pozostaje dla mnie Plac Zbawiciela i Charlotte – kurczę, tam to się bywa.  Ludzie siedzą poza lokalem bo w środku nie ma absolutnie gdzie szpilki wetknąć. Przed lokalem gęsty tłum, na schodach, chodnikach;) Podobno pojawia się tam śmietanka showbizzu. Ciekawe, ciekawe z socjologicznego punktu widzenia. Trzeba się pewnie odpowiednio ubrać , założyć coś, co akurat jest „in” i po prostu się lansować. Nie widziałam tego w żadnym polskim mieście. Co innego było podczas euro, ale takiego lata już nie będzie…no i w Rzymie, tam można było pić alkohol na ulicy, na Schodach Hiszpańskich np. też.







Wczoraj wybrałam się do 3Miasta, spotkać i pożegnać z koleżankami  (powiem więcej – przyjaciółkami). Posiedziałyśmy w klubie w Sopocie, pogadałyśmy, napiłyśmy się piwa, jak za dawnych, studenckich lat ale nie, że zniszczenie, po prostu tak miło i beztrosko było, chociaż nie do końca.  Wiadomo, każda z nas ma jakieś tam swoje bolączki i fajnie tak pogadać, ponarzekać na swój los. Byłam tez na chwilę w moim oddzialeJ Ojej, jak tak sobie szłam na to IVp. To przypominały mi się same dobre rzeczy z ta pracą związane. Fajne dziewczyny były akurat na zmianie i miały nawet chwilę, żeby ze mną pogadać. Oczywiście żadnych zmian w pracy się przez te 4 miesiące nie doczekały;], ale ordynator się zmienia, konkurs rozpisano. Ciekawe, kto przejmie ster nad chirurgią. Tam potrzeba naprawdę mocnej ręki i autorytetu, żeby to „towarzystwo” jakoś ogarnąć;) To już nie moje problemy, ale miło się obserwuje z boku to „małe bagienko”. 




Ok., spadam TO robić bo jutro może nie wystarczyć czasu…ooo, mama woła na lody!:)