niedziela, 30 grudnia 2012

The last time...

Dzień dobry!,

czas świąt Bożego Narodzenia minął bezpowrotnie. Spędziłam go w cudownej atmosferze, w domu, wyłączając noc 25/26 bo byłam w pracy:) W domu radość z powodu...małego pieska! Wszyscy jesteśmy nim oczarowani i kochamy go już na wieczność.

Jestem po ostatnim dyżurze nocnym:) Jeszcze jutro D i koniec mojej przygody z pierwszą pracą. Podsumowując te 4 lata - było dobrze. Poznałam pracę i wciąż chcę to robić, więc to mówi samo za siebie. Były momenty gorsze, związane z samą pracą, współpracownikami, pacjentami ale tego nie chcę pamiętać. Wolę pozostawić w pamięci chwile radosne - wdzięczność pacjentów, ciężkie, spracowane dyżury z fajnym zespołem. Np. jak wczorajszo/dzisiejszy. Nie zapomnę go chyba nigdy. Były konsultacje, OZW, była policja i transport do szpitala psychiatrycznego z Edwardem Ąckim.

W zeszłym tygodniu zmarł 31-letni pan Robert. Ciągle mam go w głowie bo przyjmowałam go na swoim dyżurze, przed Wigilią. Alkoholik, narkoman. Młody, przystojny ale strasznie zaniedbany chłopak. Rozpoznanie - HETD, marskość wątroby, śpiączka. Zaczęły się przepychanki, kto ma go leczyć - OiOM, interna, neurologia? Po podaniu flumazeniulu ocknął się trochę i po 3 dniach zabrała go interna. Długo tam nie pobył, po godzinie zmarł. Śmierć - nie tylko młodego człowieka zawsze nasuwa pytanie - czy zrobiliśmy wszystko, co trzeba było. Czy daliśmy mu szansę na zmianę stylu życia, na jakąś przyszłość. Myślę, że w porę nie otrzymał dostatecznej pomocy od systemu, może  jej nie chciał, może nie miał wsparcia w najbliższych, może...Te zagadki nie zostaną rozwiązane. Pana już nie ma.



Jutro ostatni dzień roku, kolejny zapowiada się obiecująco. Na pewno przyniesie wielkie zmiany:) Tak więc  jutro będę się żegnać i życzyć pomyślności w 2013r. A wieczorem domowo - u mnie na wsi:) z dala od fajerwerków, koncertów pod chmurką i pijanego narodu.


Pozdrawiam serdecznie, cześć!

środa, 12 grudnia 2012

"...słowa zmęczyły się..."

Dobry wieczór!,

późno na zegarze się zrobiło a  mnie jeszcze nie chce się spać. Byłam w pracy na D, więc od 5.25 jestem na nogach, dyżur też całkiem intensywny...Chyba natłok myśli i rzeczy do zrobienia w życiu nie pozwala mi zasnąć.

Atmosfera zbliżających się świąt powoli i mnie ogarnia. Biało - jest, nastrojowa muzyka - jest, kupowanie prezentów - też...grudzień w pełni:) Podarunki udało mi się ogarnąć, no może jeszcze mamie coś dokupię i będzie komplecik.

Absurdom w pracy końca brak.
Dzisiaj np. ni stąd ni zowąd, w rytmie pulsoksymetru, wjeżdża na oddział pacjent, w asyście ratownika i sanitariusza...krwawienie z przewodu pokarmowego. My oczywiście nic nie wiemy, miejsce nieprzygotowane i zaczyna się młyn, latanie. Kiedy w końcu pacjent znajduje się na wyznaczonym łóżku i chcę mu podłączyć płyny - wkłucie ma do dupy. Podstawowa rzecz, mega ważna a tu lipa. I trzeba szukać odpowiedniego miejsca, modląc się żeby pan był na tyle stabilny krążeniowo i poczekał z ewentualnym zjazdem. Udało się po kilku minutach nawet dwa założyć, ale co się człowiek nadenerwuje to jego. Nie jest to sprawa prosta w sytuacji gdy pacjent jest w hipowolemii. Można sobie pogadać a SOR i tak robi swoje, tj. słabo ogarnia.

Mielimy ostatnio pana bez twarzy...no dobra, miał twarz ale płaską i sino-fioletową i z dziurą u nasady nosa. Zgadnijcie kto go tak urządził! Własny wnuk, podczas wspólnej libacji. Pan, jak już otrzeźwiał to z przejęciem stwierdził: "Mówiłem wnuczkowi, żeby kastetu nie używał!" Masakra, jaka patologia dzieje się obok nas. Przecież mógł go zabić! Dziwne, że mózg  miał ok, "tylko" połamane kości twarzoczaszki.  Oddaliśmy go na chir. szczękową.






Wzorem lat ubiegłych zakupiłam kalendarz ścienny z płytą "Dżentelmeni 2013".  Płyta z coverami przebojów lat 70-tych. Małaszyński śpiewa Osiecką - cuuudo, Bobek - "C'est la vie" i moja ulubiona wykonywana przez Radzimira Dębskiego "Będzie tak jak jest", jego mamy:) Jak nie macie pomysłu na prezent to fajna sprawa bo nie tylko, że kogoś obdarujecie to jeszcze wspieracie działania fundacji. 

Czy są tu fani serialu "Stażyści"? :D polecam!

środa, 28 listopada 2012

Beztytuł:)

Dobry wieczór!,

pada, pada, szaro, buro. Chciałabym już trochę mrozu i słońca:) wtedy jakoś inaczej jest, prawda?



Ładnie? Jak w bajce:)


Jestem po dziennym dyżurze, 30 pacjentów, 6 zabiegów. Miałam aż 4 dni wolnego i trochę zagubiona byłam na początku. Po obchodzie już wiedziałam kto i po co się u nas znalazł. Najlepsze jest to, że znowu mam labę i do pracy idę w pon!;D

Mamy w oddziale weteranów, panów leżących gruubo ponad miesiąc. A tu stopa cukrzycowa, która moim zdaniem się nie wygoi i trzeba będzie ją amputować, a tu wyrostek, powikłany ewentracją, wymagający długiego raczej leczenia i jeszcze pan z rozsianym procesem neo, z 2 stomiami...Zawsze są tacy, prawie, że "domownicy". Zaprzyjaźniamy się w pewnym stopniu z nimi, z rodzinami. Wspieramy ich, dodajemy otuchy. Cieszymy się jednak, gdy w końcu opuszczają nasze progi.


W tv leci "Na dobre..."Już się kiedyś wypowiedziałam nt. tego i innych seriali med. Powtórzę - szkodzą, dając idylliczny obraz pięknego szpitala, gdzie najważniejszy jest jeden pacjent, leczą go szybko i z uśmiechem. Przychodzi taki Kowalski i chce się dowiedzieć na czym będzie polegał zabieg/badanie, jakie jest dalsze leczenie, jakie rokowanie...W realu mało kto zna nazwisko lekarza prowadzącego czy operatora. A diagnozy - dajmy na to o podejrzeniu nowotworu, przekazywane są w biegu, na obchodzie czy korytarzu...Czy naprawdę wymagam zbyt wiele, oczekując rozmowy na osobności, w 4 oczy, 10-15 min. w sytuacji, gdy wali się świat danego pacjenta to chyba nie wiele...Pośpiech, drugi etat, prywatny gabinet, procedura, pieniądze, czas, czas, czas...a raczej jego brak są tego przyczyną.
Ja próbuję zarejestrować mamę na MRI od miesiąca, już ścieżkę wydeptałam do rejestracji, znam wszystkie panie z okienka  i  ciągle słyszę, że nie ma zapisów na ten rok, a na przyszły "ruszą" w następny poniedziałek. Tych poniedziałków już trochę było...;p

Pracuję do końca roku, 31.12 mam dyżur dzienny. Od stycznia, przez pół roku nie będę miała styczności ze szpitalem. Kurczę, już ubolewam nad tym i nie wiem jak się z tym uporam bo przecież to moje życie jest!:) Bez nowych pacjentów, ich historii, przebiegu leczenia aż do wyleczenia. To daje mi energię i kopa. Od następnego roku będę czerpała siłę z postępów w nauce j. niemieckiego;P taa, na pewno.



Odkąd news oddziałowy o moim odejściu rozszedł się "po ludziach"(personelu oddziału) wszyscy ubolewają nad nim;) Mówią, że życzą mi jak najlepiej, że fajnie, że się zdecydowałam i odważyłam ale szkoda, że odchodzę bo taka super jestem;)  Miło to słyszeć, szkoda, że na co dzień nie mówimy sobie takich komplementów. 


Pozdrawiam!

piątek, 16 listopada 2012

Muszę być słoikiem:)

Witajcie!,

jak to zwykle w wolny, piątkowy wieczór u mnie bywa - słucham lp3, popijając coś dobrego. Tym razem jest to grzaniec.

Wróciłam z filmu "Przed Świtem" part II. Przy całym szacunku dla sagi książkowej i wcześniejszych adaptacji filmowych, ta wypadła moim zdaniem blado. Mogli część I przedłużyć i zawrzeć to, co pokazali w tym filmie.

Ten tydzień był przełomowym w moim życiu. W środę złożyłam wypowiedzenie z pracy, w czwartek podpisałam w Warszawie umowę na Szwajcarię.
Wcześniej był mecz, który przerżnęliśmy sromotnie. Po meczu ledwo zdążyłam na pociąg, który ok. 6 rano dowiózł mnie do stolicy. Powłóczyłam się po Nowym Świecie, wcześniej wzięłam prysznic na Centralnym;D Śniadanie, kawa, druga kawa, spacer i o 10 spotkanie z ludźmi, z którymi może zwiążę się jakoś na przyszłe lata.
Włócząc się po tej naszej stolicy podszedł do mnie starszy, elegancki pan, który jak zauważyłam - przyglądał mi się. I powiedział coś, co wybiło mnie z rytmu i zszokowało - "Dzień dobry pani, przepraszam ale jest pani najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałem w życiu." Hmm, uśmiechnęłam się, powiedziałam dziękuję i poszłam dalej;P Nie powiem, połechtał moją kobiecą próżność ale mam w domu lustro i wiem jak wyglądam:) Tym nie mniej miło usłyszeć takie słowa od kogokolwiek, a tym bardziej od mężczyzny.



Na spotkaniu ludzie różni, raczej młodzi. I tu kolejny zaskok - jak się przedstawiłam jednej pani, to mnie rozpoznała jako autorkę bloga! I potem jeszcze jedna dziewczyna ze Śląska też... Jedna z nich powiedziała, że tak mnie sobie wyobrażała...Nie wiem co miałaś na myśli ale chętnie się dowiem:)
Kurczę, apeluję do Was I. i D. o poszanowanie mojej osoby i zachowanie Waszej wiedzy o mnie dla siebie:) "Pracowe" sprawy, które tutaj poruszam - spoko, nie są tajemnicą ale wiecie, że piszę tu nie tylko o tym. Pozdrawiam Was serdecznie i mam nadzieję do zobaczenia!


W ogóle cały ten listopad jakiś taki inny dla mnie. Nie dość, że zmieniam swoje życie to jeszcze spotkałam się z 2 koleżankami, z licencjatu. Nie widziałyśmy się ze 3 lata! a miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło i gadało się nam swobodnie jak kiedyś.

Hmm, myślałam sobie ostatnio, obserwując koleżanki z pracy i w ogóle znane mi małżeństwa - jak to jest, że te głupiutkie kobiety mają spoko mężów, albo na odwrót!? Na zasadzie przeciwieństw? Nie no bez sensu, znam przecież normalne, fajne związki. Zero logiki w tym wszystkim i chyba nie jestem w stanie tego ogarnąć;) albo jak się widzi przystojniaka i dziewczynę raczej urody przeciętnej:)



W środę odwiedził nas w pracy lekarz, w którym się podkochiwałam skrycie, a który już u nas nie pracuje. Widywałam go potem w szpitalu uniwersyteckim, jak pisałam magisterkę, kiedyś nawet w jakimś pubie... Każde to spotkanie wywoływało szybsze bicie serca i to" dziwne uczucie". Teraz - jakoś bez poruszenia. To chyba też jakiś znak, że dojrzewam...albo, że staję się zimną suką. Na szczęście nie mieliśmy za bardzo czasu rozmawiać bo jego głos od początku czarował i sprawiał, że nogi się pode mną uginały.

Jutro planujemy, a raczej ja planuję jakiś melanż. Oczywiście ciężko namówić towarzystwo, mam jednak nadzieję, że dojdzie do skutku. Wcześniej trzeba jednak pójść do pracy na 12h. Zauważyłam, że odkąd podjęłam decyzję o rzuceniu jej pracuję inaczej. Oczywiście nie mniej efektywnie, po prostu mówię, co mi się nie podoba głośno, każdemu. No dobra, może nie każdemu;) ale mam kompletnie wywalone, zwłaszcza gdy jestem pewna swojej racji.

3majcie się!

piątek, 2 listopada 2012

40+ ;)

Cześć!,

jak już ciemno za oknem, a to dopiero 17! Taka pora - długie wieczory, krótkie dni, mimo to nie dopadła mnie jesienne depresja...jeszcze;) Jestem po nocnym dyżurze, nie miałam okazji być na grobach bliskich kolejny rok z rzędu. Jakoś zawsze pracuję.

W pracy, hmm...nawet spokojnie. Sinusoidalna intensywność pracy, z punktem kulminacyjnym w okolicy weekendu...poprzednio 4 zgony się nam przydarzyły! To sporo jak na nasz oddział.




Pan Z. 

Trafił do nas z rozpoznaniem krwawienia z przewodu pokarmowego, którego de facto nie było. Pan po prostu zaniedbany, niedożywiony, odbiałczony i na morfologii stracił. Cały w odleżynach, co nie przeszkadzało mu pić alkohol w dzień wcześniej. Jakaś totalna abstrakcja! Jego siostra powiedziała nam, że przepija swoją rentę z kumplem, w melinie, jaką jest jego mieszkanie. Jakby tego było mało do libacji przyłączała się opiekunka socjalna. Koszmar, aż trudno uwierzyć w taką patologię;/
Z tydzień poleżał i umarł.

Pan S.

Przyjęty z niedrożnością przewodu pokarmowego. Konieczna była operacja. Chirurdzy znaleźli tam guz w jelicie cienkim, zamykający światło. Pan dodatkowo obciążony "sercowo", miał wszczepiony kardiowerter. Zabieg odbywał się w nocy, rano pan przy nas się zatrzymał i natychmiastowa reanimacja nie odniosła skutku.

Pan M.

 Po wycięciu poprzecznicy z powodu guza. Niedosłyszący, z zaawansowanym zespołem otępiennym żył w swoim świecie i trudno było się porozumieć. Miał wyjść nazajutrz ale pogorszył się znacznie...po kolejnych 2 dniach zmarł. 

Pan X.

Nie poznałam pana, był niecałą dobę. Żylaki przełyku, a tu śmiertelność jest bardzo wysoka. Jego przypadek to potwierdził.

A wczoraj na N, mimo 3 przyjęć ostrodyżurowych całkiem spokojnie. 21 panów, oczywiście każdy potrzebuje czegoś na nocnym dyżurze;)

Ostatnio wdzięczna nam bardzo córka jednego pana, która uznała, że cudni jesteśmy przyniosła zapas preparatu dla pań 40+. Ma wspomagać włosy i paznokcie, przypadły mi w udziale 2 op. Podzielę się z mamą:D


Byłam na nowym Bondzie, nie powiem - całkiem, całkiem. Mam wrażenie, że pan James w tej części dorósł.  Jakoś mniej tych ślicznych panienek, romansów. Priorytety uległy zmianie.



Wczorajszym popołudniem oglądałam na vod "Senność", polski film M. Piekorz. Szczerze polecam.



Tak sobie ostatnio spacerując czy biegając spotkałam kilku dziadków z wnuczkami/wnukami w wózkach. Strasznie rozczulający widok. Starszy, siwy pan i małe dziecko. Ojj, chyba nie jest dobrze ze mną, bo łzy mi ciekną na taki widok :O W ogóle często się wzruszam, film, serial, dobre kazanie w Kościele...Hormony trzeba sprawdzić;p

Niestety mój zabytkowy laptop, mający ponad 4 lata odmówił współpracy ostatnio. Zaniosłam go do pana, chłopaka właściwie i za 340zł. wymienił mi dysk bo podobno coś nie grało. Mam nadzieję, że mnie nie orżnął i rzeczywiście dysk wymienił bo ja głupia baba nie mam o tym pojęcia;D
Komputer działa i to pozwoliło mi pozostawić tu dzisiaj kolejny ślad:)

Pozdrawiam!

czwartek, 18 października 2012

Dobrze jest!



Cześć, 

Wróciłam rano z wojaży, przedłużyły się mnie i tysiącom kibiców, który mogli zostać i czekać na mecz. Ja mogłam.  Jak wszyscy wiecie miało miejsce spore zamieszanie. Teraz śmieję się z tego, tak, wiem – nie powinno się tak zdarzyć, na tak ważnym międzynarodowym meczu. Zresztą cały ten stadion narodowy to jakiś absurd! Kosztował  „w ch…” a to jakaś prowizorka! Deszcz lał się na kibiców przy schodach, przy WC. To widziałam na własne oczy, jak było w innych miejscach tego nie wiem, ale pewnie sporo takich niedociągnięć. W samych toaletach ogólnie spoko, ale strasznie śmierdzi szambem, rurami – coś nie tak z wentylacją . Jak działa się akcja pt. przeniesienie meczu, to wcale mi do śmiechu nie było.  Z tej okazji zapaliłam papierosa, a to już jest „coś" bo pijana nie byłam. Najgorsze było niedoinformowanie nas tam, gdyby nie łączność  ze światem  zewnętrznym to byśmy się dowiedzieli  o odwołaniu meczu z godzinę później.  Po drodze na mecz/nie mecz zmokliśmy niemiłosiernie, emocje sportowe miały nam to zrekompensować...cóż.

Nic to, pub sprzed meczu był dobry i po „nie-meczu”,  poszłam wcześnie spać,  zostawiając moich współtowarzyszy. Następnego dnia miałam wyjazd do Łodzi o 7, więc odpowiadała mi ta pora.  Moi nie mogli niestety zostać na meczu i wrócili na północ. Ja zaliczyłam Łódź, PKP niestety bo moja blond natura wyszła ze mnie, narażając mnie na koszty. Otóż wcześniej zarezerwowałam sobie Polskiego Busa do Łodzi, za 16zł. Btw polecam te linie, sprawnie, miło, tanio i jeszcze jeść i pić dają;) Pojechałam po 6 rano, na Młociny bo tam był cel naszej podróży z Gdańska i ja naiwnie sądziłam, że do Łodzi też stamtąd wyruszę. Zaczęłam się niepokoić  15mn. przed planowanym odjazdem bo nie widziałam nigdzie autobusu. Taak, wczytałam się w wydruk biletu – Stacja Metro Wilanowska! Cholera jasna, już było za późno na dojechanie tam, więc wróciłam do centrum i pojechałam pociągiem za 36zł;/ 

W Łodzi, która straaasznie mi się nie spodobała bo jakaś rozlazła i nieogarnięta. Brak rozkładów jazdy komunikacji miejskiej na przystankach,  owe przystanki oddalone od siebie w pi… porażka jakaś. Udało mi się dotrzeć na czas, przed spotkaniem ogarnęłam się w Mc’Donaldowskiej toalecie ;D.  Rozmowa kwalifikacyjna  - o wow, trwała blisko 50min.! Kurczę, pierwsza w moim życiu taka prawdziwa. Rozmowy z dyrektor szpitala przez zatrudnieniem  jako takiej nie traktuję, bo trwała może 5min.;)  Wszystko jest tak, jak w ich ofercie przedstawionej w Internecie. Wyniki rekrutacji mamy poznać do 10 listopada.  Jestem zdecydowana na 85%, jak nie teraz to kiedy?

 Z rozmowy wybiegłam dosłownie,  spiesząc się na pociąg do Warszawy. Wbiegłam na dworzec 3 minuty po odjeździe pociągu. Następny za godzinę, 16.40 miałabym być na Centralnym, innych perspektyw brak więc pozostało mi tylko czekać. Poszłam na kawę, potem miałam zamiar powłóczyć się po dworcu ale usłyszałam zapowiedź odjazdu pociągu do Białegostoku, przez Warszawę . Wbiegłam na peron jak pan miał odgwizdywać wyjazd i udało się, na mecz spóźniłam się 2min;) I nic to, że byłam na nim sama, bez przyjaciół. No jasne, że z nimi byłoby jeszcze lepiej, zwłaszcza w podróży powrotnej… Atmosfera i gra naszych zapewniły mi emocje do ostatniej 93 minuty meczu.

Poniżej mój bilet, mimo deszczu kod "działał" i weszłam bez problemu;)  


Teraz planuję być na meczu z Urugwajem, na naszym stadionie. Nawet sama;) Warszawa zrobiła na mnie dobre wrażenie. Komunikacja, architektura i nawet palma na Rondzie de Gaulle’a (bez politycznych podtekstów), ludzie – wszystko bardzo pozytywnie. Czułam się tam lepiej niż w Krakowie, gdzie „lans” jest tak wszechobecny, że aż szczypie. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia i nie mam zamiaru nikomu jej narzucać. Może perspektywa zamieszkania w stolicy przez  4 miesiące, w ramach tego programu wyjazdowego do Szwajcarii, powoduje u mnie takie pozytywne myślenie?:) Dworzec Centralny opuściłam parę minut po 23, odjeżdżając przepełnionym kibicami pociągiem, mając jednak szczęście umieścić swoją chudą d… na siedzeniu;) (pozdrawiam R., który ma zgrabny tyłek, podobno;p). 

Do pracy idę w sobotę. 

Tak sobie myślę,  że powinnam być inna. Za chwilę stuknie mi 30, a ja wciąż czuję się jak na studiach.  Zwłaszcza robiąc spontaniczne rzeczy jak piwo na plaży czy rockowy koncert. Nie powinnam chyba narzekać, obserwując znajomych, zwłaszcza tych „dzieciatych”.  Moja wolność i niezależność od nikogo i wszystkiego pozwala mi się cieszyć.  Niestety więcej jest innych myśli, wręcz odwrotnych. Ale o tym pisałam tu nie raz i nie mam zamiaru się powtarzać.  Jest dobrze! „I tego trzymać się trzeba”(Sted)

Pozdrawiam!

piątek, 12 października 2012

Klamka trzeszczy...jeszcze nie zapadła.

Hej,

czy wyobrażacie sobie uczestniczyć za free w kursie językowym, mieć zapewnione spanie i jedzenie a to tego otrzymywać blisko 2tys.zł.? Właśnie rozważam taką ofertę, która zaczyna się takim 4 miesięcznym kursem w stolicy, po nim Niemcy, potem Szwajcaria. Razem ze studiami podyplomowymi ma to trwać 4 lata. Długo. Oczywiście pensja wzrasta, w miarę upływu czasu i oddalenia od domu;) Brzmi to nader fantastycznie i wręcz nierealnie, boję się postawić kropkę nad i. Wszystko okaże się po środzie, jadę w ów dzień do Łodzi, na rozmowę. Chcę coś zmienić w moim żywocie, nie koniecznie mam ochotę pracować na dodatkowym etacie, żeby dostać godny kredyt na 30 lat;/. Mam nadzieję, że tam, za granicą będzie mi łatwiej. Z obserwacji rodzinnych wiem, że są na to duże szanse.



Przed Łodzią, więc 16.X. będę na Narodowym wspierać naszych w starciu z Anglikami. Straaasznie się cieszę bo swego czasu kochałam drużynę Gerrarda, Lamparda i spółki. Nie wydaje mi się, że będę usatysfakcjonowana wynikiem tego spotkania;) Wizyta w stolicy, w gronie przyjaciół na pewno wypadnie na plus.



Wróciłam ostatnio do biegania, które ostatnimi miesiącami zarzuciłam w kąt. Zakwasy są ale satysfakcja po przebiegniętych kilometrach działa na mnie motywująco.

Praca.
Wrócił do nas pan, o którym pisałam jakiś czas temu, bez żuchwy, od PEG-a. Powikłał mu się ten PEG, zropiał i wypadł. Niby ufiksowali mu to na nowo ale pan w znacznym stopniu podupadł od ostatniej hospitalizacji. Schudł, co okazało się możliwe bo i tak był przeraźliwie chudy, do tego miał problemy z mówieniem i pisał na karteczce. Finalnie, po tygodniu zmarł...Cicho, w osamotnieniu. Zostało to co zwykle - wspomnienie i szacunek dla jego osoby, jako niezwykłego człowieka, pacjenta.

Na poprzednim nocnym dyżurze przyjęliśmy pana również z nowotworem, z odmą opłucnej. Wiek 54 lata, wyniszczony, chwiejący się na nogach. Przyjechał na wózku, i dziwnie pachniał, żeby nie powiedzieć śmierdział. Jak się potem okazało miał na karku potworną ranę, owrzodzenie nowotworowe, które wydzielało taki smród. On też nie chciał specjalnie nas zajmować, chociaż w jego sposobie bycia widać było żal, frustrację i bezradność, brak zgody na to, co się z nim dzieje. Nie dziw. Został wypisany od nas, wobec braku możliwości leczenia przyczynowego. I umrze taki pan w domu, w bólu i smrodzie...bo dobre hospicja pękają w szwach, domowa opieka hospicyjna jest niedofinansowana i dopiero raczkuje.

W ubiegłym tygodniu na SOR jakiś palant pobił pielęgniarkę, szczegółów nie znam ale dziewczyna miała zadrapania na twarzy i poluzowany ząb. Paranoja! Przychodzi taki po pomoc a potem walczy. Pijany był co prawda ale to go nie usprawiedliwia.



Aaa, właśnie przypomniało mi się jeszcze, że mamy nowych stażystów w oddziale. Ku mej radości i zaskoczeniu wielkiemu chcą się czegoś nauczyć i od nas, tudzież przypomnieć sobie co nie co:) I tak pani X, pani Y wyraziły chęć pobrania krwi czy założenia wkłucia. shock! ale MEGApozytywny:)


Z Trójkowego facebooka: Wojciech Mann cytował dziś pewną mądrość: "Wszystkim dogodzić się nie da, ale wszystkich wku... to już żaden problem". Co prawda to prawda.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 24 września 2012

"How to save a life?"

Cześć!,

jestem po nocnym dyżurze, na którym udało się nam realnie ocalić życie:)

Miałam D w sobotę, robiłam opatrunki do ok. 13. Zagłębiałam się w ten syf, bo sporo brudów mamy obecnie (tj. ropnych opatrunków, powikłanych ran, stóp cukrzycowych itp.). Po zrobieniu "swojego" pomagałam dziewczynom w rutynowej, oddziałowej pracy. Przyjęłyśmy 2 panów, jakiś bezdomny po urazie głowy, i pan z uchyłkami jelita grubego. Nic specjalnego, spokój. Dobę wcześniej przyjęto pana T., z ostrym zapaleniem trzustki, (nie)leczoną depresją, czego dowodem mogły być "sznyty" na rękach. Pan przytomny, dość bólowy, a co najgorsze dla niego - nerki wpadły w ostrą niewydolność. Kreatynina ok. 8, mocznik też mocno powyżej normy. Konsultacja nefrologa - jeszcze nie na dializę. Przeniosłyśmy pana na salę wzmożonego nadzoru, taką blisko naszego punktu pielęgniarskiego. To było w sobotę. Roboty sporo, ale dało się ok. 14 wypić zupę, z kawą na zmianę;P


Wczoraj, gdy przyszłam do pracy na N, jakoś ok. 18.30 dziewczyny z dziennej zmiany jeszcze ostro pracowały. Po przekazaniu przez nie raportu, miałam ochotę uciekać. Zostałam jednak i poszłam na obchód.

Sala pierwsza, z tych obserwacyjnych:

- leży nowy pan, z ostrą trzustką, padaczką - w ciągu dnia zatrzęsło nim ze 3 razy, język ucierpiał sromotnie;/
- kolejne łóżko wolne, a pod oknem pan, który dostał jakimś ruchomym podestem w głowę, spadł z kilku metrów i oprócz urazu głowy połamał nogę i czeka, z nogą na wyciągu (10kg), na przeniesienie na o. ortopedii.

Druga sala:

- pan W., leży już tydzień, pisałam o nim poprzednio, trochę się uspokoił i już tylko ręce ma przywiązane. Czasami nawet logicznie gada ale generalnie jeszcze daleko mu do "normalności".
 - na środku pan z trzustką, ten z soboty. Nadal ciężki, trochę mu mocznik mózg zalał bo głupoty opowiadał, a jak opowiadał to oddychał, więc ok.
- pod oknem "nowy" pan, obywatel obcego kraju. Bez obaw o barierę językową bo pan bez kontaktu. Przywieziony przez pogotowie, po pobiciu chyba, krwawienie podpajęcze, oczywiście neurochirurgia odmówiła przyjęcia i zerżnięcia - bo się nie kwalifikuje. Tylko że: pan nieprzytomny, zamroczony, rwie się szarpie i generalnie gdyby nie pasy, którymi jest przycumowany do łóżka, to rozniósłby wszystko w cholerę. 

Po obchodzie żałowałam, że nie uciekłam;) Ale! Właśnie po nim weszłam na drugą salę i patrzę, że pan środkowy jakby wyłazi z łóżka, hmm, coś jest z nim jednak nie tak bo się nie rusza i staje się  fioletowy. Bach!, powalam go na łóżko, sprawdzam tętno, oddech...nic...i krzyczę po koleżankę, że REANIMACJA!!! Uff, spociłam się bardzo ale we współpracy z naszymi lekarzami i oczywiście panią anestezjolog przywróciliśmy mu rytm. Bez oddechu niestety. Przywlekli nam respirator bo na OIOM-ie nie ma miejsca. Maszyna wyła pół nocy, zawołałam anestezjolog ale jakoś jej interwencja nijak pomogła bo cholerstwo dalej swoje. Potem zawołałyśmy ratownika (chyba) z OIOM-u, i on cudotwórczą ręką ustawił maszynę jak trzeba! :D Przykre i tragiczne jest to, że dochodzi do sytuacji, w której nie ma miejsca na Intensywnej! Tam jest 6 łóżek i 3 pielęgniarki. Wszystko więc daje się w porę zauważyć, w porę zareagować itd. A u nas?! Nie dość, że nie mamy pojęcia o respiratorach, nie mamy do nich uprawnień to jeszcze będąc we dwie na nocy, mamy 30 chłopa do obrobienia!

Ledwo pana zresuscytowaliśmy, usłyszałam dziwny krzyk...?! Nagłe olśnienie - epi. Wbiegam na drugą, tj. pierwszą salę i widzę, że pan pierwszy drga i telepie. Znowu krzyczę do koleżanki, tym razem: Gieniaaa!!!dawaj Relanium! (oczywiście koleżanka nosi inne imię;), i usiłuję wcisnąć panu "mejówkę" do buzi, co nie udaje się bo ma szczękościsk. Trzymam mu  więc głowę i ssak w ustach. Na szczęście po leku pan uspokaja się...uff. Jest 20.30, i cała rutynowa praca nam stoi. Ok. 2 skończyłyśmy wieczorne czynności, żeby potem walczyć z respiratorem, porobić papiery a od 4 zacząć poranne;D, z przerwą na kolejny napad padaczki w okolicach godziny 5.






No i tak minęła nam noc, na pełnych obrotach, do rana. Niech mi teraz k... ktoś powie, że pijemy kawę/herbatę, malujemy paznokcie czy śpimy w nocy!

Tak sobie myślę, że dziwne mam życie. Praca, która jeszcze mnie cieszy, odpowiedzialna i ważna, po niej jakieś głupotki: książka, serial, kino, zakupy, alkoholizacja od czasu do czasu, chociaż coraz rzadziej bo nie ma z kim;D Trochę chyba niepoważne podejście do życia - od 4 lat w wynajmowanym pokoju, z marnymi szansami na kredyt. Doszłam do wniosku, że nie mam pasji! Myślę to o czynności, której oddają się ludzie po pracy, z chęcią i radością. Może nie każdy to ma? Zainteresowania mam, przeróżne. Nie mam jednak dominującego. Ludzie grają na instrumentach, chodzą na kurs tańca, zbierają znaczki czy kolekcjonują płyty. A ja jak stara baba w wolnym czasie nie robię nic nadzwyczajnego. Najczęściej jest to serial, zakupy czy sprzątanie.  Może ja marnuję czas? Może trzeba by się wysilić i "porobić coś"?




Duupa, nie chce mi się;) jutro idę do kina na "Siostra twojej siostry".
Hmm, jestem po pysznej uczcie bo kocham jedzenie, uwielbiam je celebrować, najlepiej w swoim towarzystwie, własnymi rękami. Zorganizowałam sobie 2 rodzaje serów śmierdzieli, oliwki, winogrona, i wędzony pstrąg od taty, do tego lampka czy dwie argentyńskiego wina, z niższej półki. ZApysznie! Ok, tyle więc, muszę wczorajszy "Czas honoru" obejrzeć:P

piątek, 21 września 2012

"...zanurzone po pępki w cerkwi baniach..."

Dobry wieczór,

w minioną niedzielę wróciłam z tygodniowego wypadu w Bieszczady. Pojechałam z siostrą, chyba nikogo nie zaskoczę, pisząc, że podróż zajęła nam blisko 24h;) Oczywiście warto było. Pogoda przepiękna (skóra z nosa już mi zeszła;p), sporo przypadkowych znajomości - głównie Wrocławian i Rzeszowian, byli też nasi ziomkowie z pomorskiego. Obeszłyśmy szlaki w okolicy Ustrzyk Grn., żeby potem udać się na Koniec Świata. Do miejsca, gdzie czas zatrzymał się. Gdzie daleko w polu stoi chata, bez prądu i bierzącej wody, gdzie wieczory spędza się przy ognisku albo przy ogromnym stole, w blasku świec. Totalne oderwanie od miasta i dobrodziejstw ludzkości. Pokochałam to miejsce, mimo, że nie pochodzę i nie wychowałam się w mieście, bardzo doceniam ciszę i spokój jakie tam panują. Wioska, w której jest sklep - jedyny zresztą, jest oddalona o jakieś 40min. drogi pieszo. Można tam spokojniewypić piwo "na miejscu", pod sklepem i nikogo to nie dziwi i nie gorszy;). Ludzie jacyś tacy inni, jakby z minionej epoki. Byłam tam trzeci raz, tak samo zdziwiona i szczęśliwa. Na pewno tam wrócę.







W pracy już od tygodnia, i jutro też dyżur mam.

Przed moim "Biesowaniem" mieliśmy pacjenta, pana Jarka, lekko ponad 60 lat, po leczeniu raka dna jamy ustnej. W przeiegu terapii usunięto mu żuchwę, skóra naciągnięta z szyi, jakby za krótka powodowała przygarbienie całeg sylwetki. Przyszedł do nas do założenia PEG-a (przezskórna endoskopowa gastrostomia, czyli rurka zakładana endoskopowo do żołądka, wyprowadzona przez powłoki skórne na zewnątrz, oczywiście celem podawania zmiksowanych posiłków), co nie doszło do skutku i trzeba było operacyjnie zakładać gastrostomię. Nie powiodło się bo zwężenie przełyku było tak istotne, że nie przepuszcało endoskopu. Pan Jarek był pacjentem niesamowitym - cierpliwy i uśmiechnięty mimo bólu, a do tego przynosił nam słodycze!:) Jego zabieg odwlekał się z dnia na dzień, on przyjmował to ze spokojem i czekał. Jak było po zabiegu to też czekał, cichy i jakby nie widoczny, niechcący się narzucać. Wyszedł od nas, mam nadzieję, że w spokoju i bez bólu pożyje kolejne 14 lat. Napisałam, że tyle akurat bo jak przed 14 laty usłyszał diagnozę, wróżono mu z 4 lata życia...

Obecnie mamy na stanie pana po urazie głowy, unieruchomiony 4 kończynowo. Szarpie się, krzyczy, bluzga...leki, które możemy podać pomagają na chwilę. Krwiak w głowie niby nie duży, ale neurochirurgia go "nie chciała", OIOM tez nie - bo oddycha sam. Żal rodziny, która patrzy i nie poznaje męża/tatusia.

Jutro mam dyżur z koleżanką, której nie znoszę;) i z drugą, "nową". Nowa jest młoda i niedoświadczona a zachowuje się tak, jakby przcowała z 15 lat. Wszystko zdaje się wiedzieć najlepiej, pokory zero. Zobaczymy co, i czy w ogóle z niej będzie:)

A i chciałam jeszcze napisać o pewnym fajnym projekcie - Kino w blokowisku, w którym miałam przyjemność brać udział. Chodzi o to, że wyświetla się film na ścianie budynku i ludzie sobie patrzą :) Świetna atmosfera, ciepły wieczór, można się też w koc owinąć, albo w ramiona ukochanego;p, w około światła z bloków i gwiazdy nad nami:D Hmm, w sumie dużo zależy od pogody ale może kolejny seans też się uda?


Pozdrawiam!
Udanego weekendu.

czwartek, 6 września 2012

Nie tak miało być!

Dobry wieczór!,

jestem po dyżurze dziennym, na którym jak zwykle sporo się działo:)

Ale dzisiaj nie o tym. Dzisiaj nie będzie "pracowo". Raczej tak sentymentalnie.  A może raczej powinnam "to" zatytułować - zrzędzenia starej panny;)

Bo jak wieczory stają się długie i ciemne, to samotność bardziej doskwiera.
I nie myślę tu od razu o panu, z pięknymi oczami, potrafiącymi zobaczyć mnie naprawdę i nawet to, co staram się ukryć; rękami, chętnymi do pomocy; smukłymi łydkami, 2dniowym zarostem, otwartym umysłem i romantyzmem od czasu do czasu. (taa, do tego odpowiedni wzrost i waga, ot "książę"ze snu). Nie, wcale nie marzę o nim. O rozmowach...wspólnych nocach i porankach, problemach, wędrówkach, podziwianiu nieba nocą, zachwycaniu się zapachem świeżo skoszonej trawy, czy powietrza po burzy...



Bez sensu to w ogóle.
"Single" są modni/e, ale to nie ja.

Pozdrawiam! jeszcze hopefully.

niedziela, 2 września 2012

Lepiej mieć spokój niż rację...?

Hej,

tytuł posta wzięłam z książki, nic ambitnego, ot lekka lektura, do poduszki czy tramwaju. Zastanowiłam się nad nim (nad tym zdaniem) i stwierdziłam, że sprawdza się chyba tylko w sytuacji ustępowania głupszemu, albo komuś, kogo i tak nie przekonamy do swoich racji bo jest głuchy na argumenty. I w takich sytuacjach często się znajduję, w pracy, poza nią. W pracy, w kontaktach z pacjentami zasada jest jedna, złota, jak w handlu: Pacjent ma zawsze rację! I tu nie ma co się wdawać w dyskusje. Co innego w relacji ze współpracownikami, zwłaszcza jeśli idzie o dobro pacjenta, tu liczy się więcej i o spokoju, w zamian za rację trzeba zapomnieć. Ustępując komuś, kto "olewa", jest zmęczony dyżurem, trwającym blisko dobę, nawet jeśli jest to pan doktor, możemy zaszkodzić pacjentowi....a tego chyba nikt świadomie robić nie chce.


 

Miałam wolną niedzielę. Ostatnią, wakacyjną, już nie sierpniową. Obejrzałam w tvn mecz gwiazdy kontra politycy, komentował Zimoch - a to jest argument za:) Na koniec mój ulubieniec Dawid Podsiadło zeszmacił się śpiewając z panią Tatianą kompletnie durną piosenkę...ale może ja się nie znam. Dawida już tak nie lubię;) Mecz wygrał tvn, a  może raczej dzieci, dla których zbierano pieniądze. Hmm, ja potrzebowałabym trochę, jakieś 200 000. Na "kawalerkę", a przy dobrych wiatrach i na specjalizację by mi wystarczyło.  Startuje dofinansowana, ale w Słupsku;/ tj. 130 km stąd. Podziękuję, tłuc się z 2 godz.w jedna stronę;/



Idę do pracy na D jutro.  Tam jak zwykle wesoło.
Trafił do nas pan O. , ok. 40-letni, z rozpoznaniem ciał obcych w przewodzie pokarmowym. Najadł się śrub!...30! Pani go zostawiła, czy chciała zostawić i on z żalu postanowił sobie zaszkodzić:D Teraz pozbywa się ich, codziennie 3-4, sami wiecie jak;)
Drugi, podobny "element" dźgnął się w brzuch i podciął sobie żyły na jednym nadgarstku, po raz kolejny btw. A taki przejęty był swoim zdrowiem, i dopytywał się kiedy wyjdzie do domu bo przecież szpital, bakterie, wirusy...itd. Może spieszył się do trzeciego razu?
Panów oczywiście skonsultował psychiatra, zalecił to i owo, a czy się panowie dostosują...?

Kwasy między koleżankami trwają nadal. Ja, niczym Szwajcaria staram się być neutralna;)
Delikatnie daję im do zrozumienia, że mam gdzieś ich niesnaski, niech wyjaśnią to między sobą i nie mieszają w to innych, szukają k...sojuszników;/
Wrzesień już trwa, a ja wiem, że pracuję jutro i że może za tydzień mam urlop! No ja się pytam: Co moja oddziałowa robi cały miesiąc, jak nawet grafik nie jest do końca ułożony?! Dramat jakiś i kompromitacja...



Tyle,
pozdrawiam!

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mocne wejście...

Dobry wieczór!,

jestem już po urlopie, siedzę przy otwartym oknie i świerszcze przypominają mi cudowne chwile na wsi. Jakoś wcześniej ich w mieście nie słyszałam, a teraz głośno dają o sobie znać:)

Urlop, jak to zwykle bywa i pewnie nikogo nie zaskoczę - minął szybko, trwał za krótko. Nie zdążyłam się nudzić. Domowe obowiązki - kuchnia, kosiarka i łopata (!), często były moim udziałem. Do tego kilka spotkań z przyjaciółmi, rower, kajak,  prawdziwe ognisko z gitarą i kiełbaskami pieczonymi na kiju - wszystko było! Udało mi się znowu wybrać na koncert Solidarity of Arts. Tym razem gospodarzem był Tomasz Stańko. Trzecia edycja imprezy, jako można było przewidzieć - ludzi masa! Ołowianka napełniła się po brzegi, co sprawniejsi nawet drzewa opanowali;) Atmosfera dopisała, chociaż mnie zepsuł ją występ zespołu RUTA.


Wybrałam się kilka razy na spacer po okolicznych łąkach/lasach. Idąc tak i  podziwiając piękne krajobrazy, których na Kaszubach nie brakuje, po raz kolejny doszłam do wniosku, że cudownie mi z tym, że mam TO miejsce, że mam gdzie uciec od miasta. Nie wyobrażam sobie życia tylko w mieście, w zgiełku, wciąż wśród ludzi i spalin;) I taka myśl mnie naszła, że fajnie byłoby wyjechać na jakiś czas, dajmy na to w Bieszczady (w które wybieram się zresztą we wrześniu) i mieszkać w schronisku przez czas jakiś. Życie codzienne, którego rytm dyktuje natura daje mi siłę i radość. Wyjście z godzinowych ram, pogoni za nie wiadomo czym jest chyba potrzebne każdemu, od czasu do czasu.



Wczoraj powróciłam do pracy;) Light jakby się mogło wydawać - 14 pacjentów, 2 stabilnych na pooperacyjnej. Shock! Nie skończywszy obchodu, poinformowano nas, że ma być przyjęcie - niedrożność do operacji. A że lek. dyżurny nie miał ochoty zejść na dół i ewentualnie pana od razu na blok skierować to przyjechał na oddział. O paaanie, czas umierać - pomyślałam jak zobaczyłam pacjenta. 81 lat, otyły, brzuch jak w 7 miesiącu ciąży, duszność spoczynkowa, sinica obwodowa, RR raz niskie, raz wysokie. Koszmar. Wezwaliśmy internistę, bo lekarz na izbie na to nie wpadł (!), po czym trzeba było z panem na TK pojechać, czego też dr "izbowy" nie zlecił. Niepokój pana wymagał obecności anestezjologa, oczywiście w towarzystwie pielęgniarki anest., którzy na moment pana uspokoili. Obraz radiologiczny dosyć skomplikowany na visus, z przekazu ustnego - rozdęte monstrualnie jelita, podejrzenie zatoru krezki. Ponownie jazda na oddział bo blok zajęty przez ortopedów. Po pół godziny z powrotem na dół, na blok. Za ok godzinę pan wrócił, "na rurze", z respiratorem. Jelita martwicze, nie nadające się już do interwencji chirurgów. I rozpoczęło się czekanie na śmierć. Podłączyliśmy panu morfinę w pompie, żeby nie cierpiał i w spokoju odszedł. A ta cholerna maszyna - respirator, o którym pojęcia zbytniego nie mam wciąż nam wyła! jakieś alarmy uruchamiały się z częstotliwością co 2-3 min. Przybyły anestezjolog stwierdził, że urządzenie jest nieprzystosowane do gabarytów pacjenta, że trzeba nam tylko wyłączać alarm, no i że dla pana i tak nie ma nadziei. I tak latałyśmy na zmianę, aż do godziny 5, gdy nastąpiło to, co było panu przeznaczone.
Zadzwoniłam po ekipę "od zwłok", pani uświadomiła mi jednak, że nie przyjedzie za szybko bo zwłoki z 2 dni zalegają w chłodni bo jakiś wózek się popsuł. :O, ale zapisała sobie i kiedyś się pojawi. Dobrze by było, żebym jutro się na nie nie natknęła;) bo idę na D. Tym, jakże brutalnym lecz prawdziwym akcentem kończę.

Pozdrawiam!


środa, 1 sierpnia 2012

Jeszcze 26 godzin! i...URLOP!

Tak, tak!, nadejdzie w końcu ta chwila, w której po praz pierwszy w mojej karierze rozpocznę prawdziwy, letni urlop. W końcu po 4 prawie latach należy mi się;) a było blisko totalnej katastrofy bo mieli nam cofnąć urlopy - 4 "koleżanki" wzięły L4. Piszę w cudzysłowie bo 2 z tych zwolnień są ewidentnie naciągnięte. I gówno je obchodzi, że ktoś przez ich kombinowanie mógł się pożegnać z letnim wypoczynkiem, i gdzie tu koleżeńskość, solidarność? Nie ważne, urlop mam i nie zawaham się go użyć.

Nie napiszę, że wyjeżdżam na wyspę, na wschód czy zachód. Na Woodstock też nie pojadę;( spędzę ten błogi czas na Kaszubach, w domu rodzinnym. Cisza, spokój, z dala od ludzi, w lesie, nad rzeką. Czeka na mnie słodkie lenistwo, trawniki, kajaki,  grille i ogniska do rana:) Z wypraw rowerowych też nie zrezygnuję.

A jutro, na dobry początek koncert Leszka Możdżera w Sopocie:)



O pracy nie piszę, wyłączam się powoli. Nie wiem jak to zniosę, jeszcze nie dane było mi na tak długo się z nią rozstać. Rozstania podobno są dobre, pozwalają od siebie odpocząć, nabrać świeżości i nowych sił na dalsze współżycie. Myślę, że tyczy się to zarówno relacji międzyludzkich jak i "pracowych".


Trwa godzina "W". Zatrzymaliście się na przysłowiową minutę, pomyśleliście o tych, którzy walczyli, będąc bez szans?



Pozdrawiam tymczasem, życzę dobrego miesiąca pracującym i  udanego wypoczynku urlopowiczom:)

sobota, 21 lipca 2012

Więzi..na uwięzi?

Dzień dobry!,

jakoś nie miałam ostatnio weny żeby pisać cokolwiek. I to wcale nie z braku czasu bo kwadrans zawsze da się wygospodarować, ale tak jakoś wyszło.

Jestem po D, jutro też się tam wybieram (do pracy). A tam jak zawsze się dzieje. Poprzedni weekend miałam wolny, spędziłam go w domu. Miałam okazję być na koncercie bluesowym w leśniczówce, w zeszłym roku też byłam i chyba o tym pisałam. Fajna sprawa.  Przyszedłszy we wtorek na dyżur przeżyłam niemały szok. Zwłaszcza, że przed weekendem było poprawnie. Teraz na jednej z sal 4 osobowych rezydują pacjenci przycumowani na różne sposoby do łóżek. Urazy głowy, "poalkoholowe" głównie;/ Hmm, czasami przejaśnia się im i prowadzą rozmowy, które chyba raczej należałoby określić mianem bełkotu. Dzisiaj jeden z nich został uwolniony i dumnie spacerował pomiędzy tamtymi...ale oni chyba i tak nie wiedzą o co chodzi.

Jeden z tych panów przez blisko 2 tygodnie figurował jako NN. Nie było z nim kontaktu i trudno było ustalić tożsamość. Po upływie tego czasu, na oddziale u innego pacjenta była policja, a że musieli go pilnować to zainteresowali się NN-em. Mimo, że wcześniej zostali poinformowani przez prac. socjalnego. Pobrali Gustawowi (tak im imieniem ochrzciliśmy NN) odciski palców i okazało się, że jest Maćkiem. Tzn. panem Maciejem. Pojawił się jego ojciec, historia raczej tragiczna. Kobieta, alkohol, narkotyki, padaczka-->napad, szpital. Dobrze, że w końcu udało się odnaleźć ojca. Przykre takie losy. Co my właściwie mamy za problemy?

Jest też u nas pan, całkiem młody 30lat, całkiem przystojny. Po laparotomii z powodu ostrego brzucha. Od pół roku wdowiec, na parapecie zdjęcie żony, przepasane kirem obok  2 synków...jeszcze nosi obrączkę i ma taki smutek w oczach.


Naprawdę piękna piosenka...cholera, ja tak nie mówię! Fajna piosenka.



 Byłam na pogrzebie stryja. Utopił  się w morzu jak jeszcze było ciepło. Jakoś mi nie żal. I nie mam tu na myśli "życia po śmierci" w które wierzę. Wuj był alkoholikiem, ostatnimi laty już spokojnym, nie groźnym. Kiedyś, gdy kuzynostwo było dziećmi (teraz sami mają dzieci) sytuacja była bardzo patologiczna. W skrócie napiszę, że była przemoc, burdy i nawet jakieś dziwki. Zastanawia mnie, dlaczego ciotka go nie zostawiła? Ot taka "matka polka". Mieszkali 50km od nas i jakoś sobie radzili. Mimo tej chorej sytuacji dorobili się "czegoś", powoli zaczyna się walka o spadek.  Patologia trwa.


Byłam z dziewczynami w ub. wtorek w Sopot na imprezie. Ojjj, dawno już nie miałam okazji, na euro aż. Jadąc tam nie spodziewałam się tłumów, jaki tam zastałyśmy! Przecież to wtorek! Oczywiście wszyscy wylansowani, ładni i pachnący:) Od klubu do klubu, osiadłyśmy w końcu i nawet parkiet zaliczyłyśmy. Pan DJ za konsolą był bardzo przystojny:D Zabawa przebiegła bardzo kulturalnie więc nie ma o czym pisać;P




Co Wam się rzuca w oczy jako pierwsze?:) To nic podchwytliwego. Po prostu musiałam zrobić to zdjęcie! To skansen we Wdzydzach. Śliczna chatka, mogłabym w takiej bywać czasami, nawet w piecu palić i razem z panem Strachem gonić wróble:)

Otworzyłam właśnie piwo. Zawsze pijąc w mieszkaniu otwieram je jednym otwieraczem, który wyjmuję z szuflady.  Wrzucam tam również kapsel od otwartej butelki. Trochę się tam ich nazbierało...;p


Wyobraźcie sobie, że nie mam z kim pojechać na Wooda! Mam ogromną nadzieję, że jednak "da się" i pojadę na ten najpiękniejszy festiwal na świecie.:)


Tak wyglądał w zeszłym roku rozkład jazdy tramwajów na przystanku Uniwersytet:) Ynteligencja bije po oczach:D Śmieszy mnie to do dzisiaj:) nie mniej jak wtedy!

Pozdrawiam!

środa, 4 lipca 2012

Zimna suka?

Cześć,

ostatnio w pracy wywiązała się rozmowa nt. przytulania dzieci i mówienia im, że się je kocha. Właściwie bez zastanowienia ale szczerze powiedziałam, że w moim domu nie było przytulania, że nie pamiętam, żeby któreś z rodziców powiedziało mi, że mnie kocha. Myślę, że ich też tak "zimno" wychowano i tak poszło dalej...Oczywiście wiem, że mnie kochają po czynach, gestach, poświęceniu. Mimo wszystko trochę mi żal tej bliskości. Stwierdziłam też, że nie lubię się przytulać, całować z koleżankami na przywitanie/pożegnanie. Z tym przytulaniem to trochę jest lepiej, zwłaszcza jak długo kogoś nie widzę, ale już cmoknięcie w policzek działa na mnie stresująco i wydaje się być sztuczne.





Hmm, ostatnio naszła mnie taka myśl, że najlepiej czuję się w pracy. Tam robię to, co lubię, szanują mnie, słuchają, ja decyduję o tym czy o tamtym. Spełniam się, coś zależy ode mnie. Inaczej jest poza. Zauważyłam, że poza pracą jestem inna. Mniej mówię, mniej się śmieję, popadam w melancholię. Chyba należy to wiązać z powrotem do pustego pokoju, gdzie nikt nie czeka;/ Gdyby nie moja wiara i przekonanie, że TAM czeka na mnie piękne, pełne życie mogłoby już nie być nic.

A może ten wpis uzależniony jest od fazy cyklu kobiecego - co wrażliwszych przepraszam;)

Pozdrawiam!

wtorek, 3 lipca 2012

Gdzie to lato?

Dobry wieczór,

wróciłam właśnie ze wsi, od rodziców, gdzie spędziłam weekend. Jadąc tam miałam nadzieję na leniuchowanie na słońcu, no - ewentualnie jakiś trawnik mogłam skosić;) W sobotę wieczorem były urodziny cioci. Tradycyjnie grill, piwko. Rodzinnie, sympatycznie, kulturalnie.
W niedzielę zamierzałam pójść na 7 do kościoła, burza pokrzyżowała mi plany i poszłam z rodzicami, na 11. Wychodząc, po zakończonej Mszy ciotka zgarnęła mnie i poinformowała, że mój tata zasłabł i już jedzie do niego karetka. Masakra! Czym prędzej znalazłam się przy rodzicach, tata blady, mokry siedzi na ławce. Z przeprowadzonego wywiadu - ból w klatce, utrata przytomności - zsunął się z ławki, na szczęście mama w porę go przytrzymała i nie ucierpiał. Na mszy, w pobliżu był ratownik med., który zajął się ojcem i wezwał pomoc. Tętna "na obwodzie" darmo było szukać, na szyjnej jakieś 45'. Cholera, myślę sobie - gdzie ta karetka?! W końcu pojawili się, RR 90/60, tętno na pograniczu brady. Tata czuł się już lepiej, ale zabrali go na SOR. My z matką pojechałyśmy do domu po dokumenty i ruszyłyśmy za nimi. SOR szpitala powiatowego, całkiem przyzwoity. Zarówno sprzętowo (na pierwszy rzut oka) jak i personalnie. No może wyłączając moją koleżankę po fachu, która skutecznie psuje nasz wizerunek;/ taka typowa "pielęgniara". Lekarz, który tatę ogarniał, dzwonił właśnie do sąsiedniego szpitala, z prac. hemodynamiczną. Utrwalony  RBBB, (porównał ekg sprzed 2 lat), bradykardia, ten incydent, leczone nadciśnienie, troponiny ujemne - wykluczyły ojca z "citowej" koronarografii. Później konsultowała go internistka. Sympatyczna, empatyczna i w ogóle super:) Pamiętałam ją z wakacyjnych praktyk studenckich:Tłumaczyła wszytko rodzicom dużymi literami, dzięki czemu ja nie musiałam się produkować;) Przyjęli tatę na oddział, jutro ma zostać przeniesiony do innej placówki, celem wykonania koro. Teraz już musi poddać się procedurze. Przed 2 laty, gdy próba wysiłkowa "wyszła" dodatnia i ustalono termin koronarografii ojciec stchórzył i nie pojechał;P Oby wszystko poszło dobrze i nie było konieczności stosowania jakichś zaawansowanych procedur. 


Stwierdziłam przy okazji, że starzeją mi się rodzice...hmm, ojcu za 2 lata 60 "stuknie", mamie za 6. Obawiam się, że mieszkając sami, w środku lasu mogą już za niedługo potrzebować pomocy. Taa, to kolejny trudny temat, ale nie na ten czas.


A w pracy...

Hmm, odkąd zaczęto budować kolejne piętro szpitala zaczęły się kłopoty. Ulewne deszcze, które spadły na nasze miasto przeciekły sobie przez kolejne piętra, od dachu po parter, gdzie skumulowały się objętościowo i zalały OiOM  i blok operacyjny w części!!!Na szczęście nie było tam wówczas wielu pacjentów ALE! To jakiś koszmar, paranoja! Kto kieruje tym remontem, kto odpowiada z taką sytuację? Rzecz działa się w nocy i trzeba było gdzieś "oiomowych" pacjentów rozlokować. INK, INN wzięły tych z respiratorami. Do nas trafił 30 kilkuletni pan, na własnym oddechu ale z tracheotomią. Trafił do szpitala po urazie głowy, jakiego doznał spadając ze schodów. Ponad 4 promile we krwi, "zatrzymał się" już z szpitalu. RKO-->OiOM W głowie "sieczka", że tak brutalnie i nieprofesjonalnie to ujmę. Ani ręką, ani nogą. Tylko oczami mruga i ślini się. Kolejny dowód na to jak łatwo można stracić zdrowie/życie, jak wszystko to jest ulotne i przemijające. I przychodzi do niego matka, i zalewa się łzami, widząc w jakim jest stanie. My jako chirurgia chcieliśmy go przenieść na neuro bo tam chociaż rehabilitacja jakaś sensowna jest. To nie takie proste i przepychanka trwała jeszcze w pt. Zobaczę jutro czy coś się zmieniło.
W pt miałam noc, 4 przyjęcia. M.in. chłopaczek 23 letni pobity dotkliwie dość, oczywiście z szemranej dzielnicy:( Zebrawszy wywiad dowiedziałam się, że 2 lata temu wylądował na kardiochirurgii, jak dostał nożem w serce i doszło do tamponady. Pół żartem zapytałam go czy to nie on jest ten zły i czy to nie jego mam się bać;) odpowiedział ze szczerym uśmiechem, takim jeszcze "urwisowskim", że teraz jak mnie zna to jestem bezpieczna. Ciary mi przeszły po plecach:D


Ostatnio był też u nas pan, zasiadający w radzie osiedla. Po zebraniu owej rady dostał po plecach, a raczej po nodze - połamali mu obie kości podudzia, z przemieszczeniem. Od nas poszedł na ortopedię, gdzie czeka go kolejny zabieg (pierwszy przeszedł od razu) i dłuuga rehabilitacja.

Tak więc na koniec - pamiętajcie:
- nie pijcie za dużo,
- nie angażujcie się społecznie,
- uważajcie na podejrzane towarzystwo;P


Pozdrawiam,
życzę udanych wakacji/urlopów itp. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

"...już nigdy nie będzie takiego lata..."

Witajcie,

dzisiaj szybki i emocjonalny post, podsumuwujący zakończone przed chwilą euro.
Stało się więc, Hiszpania, faworyt btw wygrała turniej. Cieszę się tym bardziej, że widziałam ich wszystkich na meczu w Gdańsku. Nie grali tak efektownie jak dziś, jednak to byli właśnie oni!
Kibicowałam im od początku do końca. Nawet w meczu z Portugalią, gdy grali słabo w podstawowym czasie;/ Heh, Gdańsk może być dumny, że Mistrzowie grali na ich arenie 3 razy:) 10 czerwca odegrali przecież mecz z dzisiejszym przeciwnikiem - Włochami, tylko, że wówczas zremisowali 1:1:)





Cała impreza przebiegła w moim odczuciu nader pozytywnie. Korki, których tak się obawialiśmy nie były aż tak kłopotliwe w Gd; pacjenci, którzy mieli leczyć się w naszym obskurnym szpitalu, też jakoś nas nie potrzebowali;) Atmosfera w strefie kibica - rewelacyjna, na Starówce, w pubach i w domach przed tv tak samo, zwłaszcza w otoczeniu przyjaciół i piwa:D Rozmowy w pracy zdominowane przez wczorajsze mecze, niebywałe wręcz jak żyliśmy tym euro, jak nas jednoczyło..Dłuuugo przyjdzie czekać na taki "zryw narodowy". Pewnie w swoim życiu nie doczekamy imprezy tej rangi "u nas".
Co prawda p. Adamowicz chciałby Mundialu w 2034;) miałabym wtedy hmmm - 48 lat, więc całkiem dobrze.

Nie mam dzisiaj ochoty skupiać się na "minusach", na niedociągnięciach jakie wyszły przy okazji tej imprezy. Takie oczywiście też były, oprócz ochów i achów, są rzeczy, których wolę nie rozpamiętywać i pisać o nich.

 Razem z Hiszpanami chcę się cieszyć i śpiewać w rytm tej piosenki (Iker, Iker Casillas):


 


P.S. Dzisiejszy dzień spędziłam na SOR, z moim ojcem;/ ale o tym i perypetiach pracowych następnym razem.  

Pozdrawiam!

środa, 20 czerwca 2012

Wieczór bez meczu?! ;(

Cześć,

jak mówi tytuł posta ubolewam nad faktem dzisiejszego wieczoru bez meczu na żywo. Obejrzeć powtórkę to nie problem ale nie o to przecież chodzi. Najgorsze jest jednak to, że jutro mam N, i nie zobaczę starcia Portugalii i Czech. Przy całej sympatii dla naszych sąsiadów, kibicuję Portugalczykom. o!

18.VI. byłam na meczu Hiszpania - Chorwacja. Emocje i przeżycia trudne do opisania. Być na meczu euro, nawet dla tak przeciętnego fana, za jakiego się uważam - to niesamowite doświadczenie, nieporównywalne z meczem powiedzmy T-Mobile Ekstraklasy;D Stadion pełen kibiców, wielki szum, doping i tam na murawie 22 piłkarzy, często z górnej, światowej półki:) Po meczu, w meeega burzy czekaliśmy na SKM, ale nie przeszkadzało to nam specjalnie. Rozentuzjazmowani meczem udałyśmy się na Stare Miasto aby tam poświętować Euro:) Ograniczeni jednak moją pracą bo dnia następnego miałam dyżur na 12, o 3 grzecznie poszliśmy spać.


Co do naszej Polskiej gry w ME nie będę się rozwodzić nad przyczynami tego stanu. Kto zawinił, dlaczego odpadliśmy...Stało się. Trzeba teraz zbierać siły na grę o Mundial. Moim celem jest mecz w Warszawce, z Anglią:) Poza naszą 11 chciałabym zobaczyć na murawie Gerrarda czy Rooney'a.

Wczoraj więc senna, ale z pewnością trzeźwa ;P wybrałam się do pracy na godzinę 12. Mamy dwie studentki pielęgniarstwa na praktyce, wesołe, młode i niedoświadczone. Też kiedyś taka byłam, przejmowałam się na wyrost;) Mieliśmy tylko jeden zabieg - cholecystektomię laparoskopową, młody, sprawny chłopaczek więc poszło gładko. Poza nim w oddziale połowę stanowią pacjenci z trzustkami, pewnie przezywanie sportu bez piwka jest dla nich za trudne /ok, dla mnie też, ale z umiarem - no chyba, że jest ważny powód i nie pozostaje nic innego;P/, kolejną spora grupę stanowią urazy głowy - też spowodowane alkoholem, czyli euro;D Tak więc drodzy czytelnicy takich właśnie europacjentów mamy. No dobra, było też 2 Irlandczyków. Jeden starszy pan, którego dorwał wyrostek na obcej ziemi, i drugi, młodszy, który wypisał się na własną prośbę, jak tylko wytrzeźwiał;D
Obserwując zachowanie młodych Polek wobec Hiszpanów zwłaszcza, stwierdziliśmy ze znajomymi, że za 9 miesięcy nastąpi "pik" demograficzny, w postaci "europółsierot". To zaowocuje kosztami dla nas, podatników - na zapomogi dla samotnych matek;)

Tym jakże optymistycznym akcentem kończę, licząc na finał Hiszpania - Niemcy...ale cholera, komu wtedy będę kibicować - obie drużyny bardzo lubię:) Naprawdę.



i Adamek też wygrał walkę! 

wtorek, 12 czerwca 2012

Lalalala, święto trwa!

Kochani,

po upojnym, sportowym weekendzie, który spędziłam oglądając mecze w tv i strefie kibica, mając wolne od pracy, zbieram się właśnie do naszej gdańskiej strefy na dzisiejsze mecze. Wczoraj Ukraińcy, a konkretnie Szewczenko w pięknym stylu pokonali Szwedów. Co za emoocje! I nic to, że byłam w pracy. Pacjentów zaledwie 20 i drugą połowę obejrzałam całą:D Rewelacja! Niestety nie widziałam starcia Anglii i Francji, duchem będąc z Anglikami oczywiście.
Po pierwszym meczu Hiszpanów z Włochami w naszym mieście zapanowała istna fiesta! Stare Miasto ogarnęły śpiewy, śmiechy, zabawa, mini mecze na Długiej;) Do białego rana, Polacy, Włosi i Hiszpanie:) czegoś takiego jeszcze nie widziałam w Polsce, a konkretnie w centrum sporego miasta. Będąc swego czasu z Rzymie, uczestniczyłam w imprezie na Schodach Hiszpańskich. U nas to nie do pomyślenia. Tak więc Euro 2012 przeżywam w świątecznej atmosferze, mam nadzieję, że takowa utrzyma się po dzisiejszym meczu z Rosją...

Życzę kibicom niezapomnianych emocji, a nie kibicom radości mimo wszystko;)