piątek, 7 listopada 2014

:)

Dobry wieczór,

tak się jakoś składa, że piszę ostatnio moje posty wieczorową porą, tym razem też tak jest, ale tym razem piszę z domu, tj. z mieszkania w Zurychu, z pięknej czerwonej sofy, popijając napój chmielowy, wyrobu lokalnego;)


Jestem po 6 dyżurach (3 rannych <7-16>+3 popołudniowych <14-23>) i gdybym musiała, miałabym jeszcze energię na następne, bo tak świetnie mi się ostatnio pracowało. A wcale nie było lekko i bezczynnie.
Zwłaszcza dzisiaj, kiedy to musiałam ogarniać rzeczy, które powinna załatwić na ranna zmiana. I tak wydzwaniałam nie wiadomo gdzie organizując opiekę piel. dla pacjentki, która została wypisana albo pakowałam tabletki dla innej pacjentki, która też opuszczała oddział. Do tego musiałam pobierać grupę krwi u pacjenta, który miał o to wielkie pretensje, bo przecież już tyyyle razy mu krew pobierano i jakoś nikt nie wpadł na to, że przed operacją trzeba mu będzie grupę krwi oznaczyć...(a pacjent to Polak, pierwszy mój pacjent Polak:)) Inna pacjentka miała zaplanowaną na wieczór elektrokardiowersję, oczywiście żaden z panów lekarzy o tym nie pamiętał a gdy ja się upomniałam, to niestety już za późno było i przełożyliśmy to na jutro.

Aaa, mamy nowego asystenta, Włocha:) i wyobraźcie sobie, że ja mu pomagam w niemieckim;P tj. jak pisze jakieś raporty, czy rozmawia z pacjentami to mu dyskretnie podpowiadam;) śmiesznie, taki tam Mauricio.


:) Tydzień temu w górach. <ale mam żyły!>

Kupiłam dzisiaj bilet do Polski, na Święta, tj. mam urlop i lecę już 10.12:) Niestety nie mam bezpośredniego połączenia z Gdańskiem, więc przesiadam się w Berlinie...



Jutro jeden dzień wolny, wytęsknione spotkanie z G. i może łyżwy...3majcie kciuki za moje nogi!

Pozdrawiam i życzę udanego, słonecznego weekendu!

niedziela, 26 października 2014

Niezapłacony czas....


Witajcie,

znowu piszę z nocnego dyżuru.

W Polsce to pewnie człowiek by ”się podzielił i poszedł w kimę”, a tu nie, nie, nie;) Nie ma takiej opcji po prostu.

Brak mi ostatnio czasu i natchnienia, żeby tu coś naskrobać. Zmotywowana jednak przez Kogoś, kto każe mi się ciepło ubierać i dobrze odżywiać, a do tego daje mi kwiaty, czynię ów wpis.


Jesień pełną gębą, złota polska jesień też tu była, tj. słońce i piękne kolory zachwycały oczy i radowały serca przez ładnych parę dni/tygodniJ Piszę w czasie przeszłym, bo to juz chyba za nami. Teraz Zurych pochmurny i zimny, czasami deszczowy.

We wrześniu miałam 2 trunusy Polaków w gościach;) tj. Polaków z Polski i Polaków z UK. Zwiedzanie, grillowanie i inne rozrywki miały miejsce. W pażdzieniku przyjechały Mama z Ciocią i to one zakończyły sezon w tym roku...chyba;P


W pracy cały czas mam wrażenie, że nie mogę się do końca wygadać. Jak już opanuję niemiecki na 100%, to powiem im, co o nich myślę. Nie będą to tylko miłe rzeczy...bo jak można tak marnować czas i poświęcać go na obgadywanie bzdur, typu gdzie powiesić kartkę z numerami telefonu czy co zrobić, żeby skrócić czas raportu? Krew mnie zalewa na tych wszystkich pogadankach, TeamSitzungach itp.!


Przypadki medyczne oczywiście ciekawe i pasjonujące. Np. pan,któremu o mało co nie pękł tętniak aorty wstępującej...na szczęście znalazł się w rękach wyśmienitych kardiochirurgów i chodzi sobie dalej po ziemi;) fakt, że zabieg trwał ponad 14h, i pana schłodzili do 28stopni czyni jego przypadek jeszcze bardziej interesujący.

Albo pani, której tętniak w przeciągu tygodnia urósł o 1cm, dając przekrój 7cm!

O! Albo jeszcze jeden pan, który po operacji naprawczej zastawki mitralnej miał napady częstoskurczów komorowych, nie mając przy tym żadnych subj. objawów;P Pan był „na telemetrii” i raz nawet przyleciał Rea Team, chcąc już go prądem strzelać...a pan sobie w najlepsze obiad zjadał;P

A wczoraj to mi jeden pan przeciął wlew z heparyną, bo chciał sobie do domu iść. Delirantów (splątanie pooperacyjne po polsku chyba...) mamy tu sporo, ale tak to niestety często bywa po operacjach na sercu, z użyciem płuco-serca (HLM).


Tytuł posta nawiązuje do zmany czasu na zimowy, która właśnie przed 4 minutami miała miejsce. A że niezapłacona ta godzina, to jeśli chodzi o mnie tak czy siak nie płacą mi za noce i święta...tj. normalnie płacą, ale nie z „Kura Słiss”.


Tym pesymistycznym akcentem życzę wszystkim miłej niedzieli i pięknych, jesiennych dni!

Postaram się pisać częściej, a krócej.


P.S. <3 dla Motywatora.

niedziela, 24 sierpnia 2014

A kiedy tęsknię...


Dobry wieczór,

 

Tak się składa, że znowu piszę z nocnego dyżuru.

 

In memoriam pana C., o którym pisłam ostatnio, wspomnę tylko, że nie ma go już wśród nas... Tętniak pękł i nie udało się go uratować. Nie opiekowałam się już nim potem, ale jakoś widywałam na korytarzu, kilka razy byłam „na dzwonku” u niego i jakoś tak była między nami nić porozumienia. Czasami tak mam, że łapię z pacjentem/pacjentką dobry kontakt, nie mam tu na myśli poprawnego kontaktu, ale jakieś takie niewytłumaczalne porozumienie, które powstaje. Panu C. polepszyło się na tyle, że często się uśmiechał, rehabilitował się ruchowo z fizjo ALE nie doczekł końca terapii...cóż, życie. Śmiertelność z powodu pęknięcia tętniaka jest na całym świecie bardzo wysoka. Tu też. A wszyscy wiemy, że „życie jest chorobą śmiertelną”.

 

Dzisiaj mam 3 noc z 5, które jak wspominałam są po kolei. Wczoraj o mało nie zostałam pobita przez pacjenta w ataku paniki/strachu, w przebiegu majaczenia pooperacyjnego. Pan przebudził się nagle i zaczął wzywać pomoc, krzycząc na całe gardło. Oczywiście podeszłam do niego,a on zcisnął mnie za nadgarstki i nie puszczał, tylko krzyczał...i nie dał sobie nic powiedzieć. Koleżanka, słysząc te wrzaski przybyła mi na pomoc i po szwajcarsku, chyba z 10min. próbowała  opanować sytuację, na szczęście z powodzeniem. Jak się dzisiaj dowiedziałam w ciągu dnia nie było lepiej...pan krzyczał, odmawiał wszystkiego, wyszarpnął sobie 2 Redony ;/ Teraz śpi, oby do 7;)

 

W pokoju z tym panem mam jeszcze pana Włocha, który teraz też (na szczęscie!) śpi, a który też trochę zwariował po operacji. Obaj mają teraz Sitzwachy, które o 3 zmieniam, bo idą na przerwę.  

 

 

A dzisiaj po kilkugodzinnym odsypianiu (do 13) dołączyłam do moich kochanych przyjaciółek „na mieście”. Byłyśmy w takiej industralnej, powiedziałabym też hipsterskiej części miasta. Klimat mega pozytywny, knajpki stworzone jakby z kontenerów, obok tory, z przejeżdżającymi co chwila pociągami i ładni ludzie wokoło. Spora część przyodziana w torby od Freitaga (http://www.freitag.ch/). Ciekawa historia z tymi torbami, muszę ją mieć. Nie dość, że recykling to jeszcze tak bardzo w moim stylu;P I nie chodzi mi o to, żeby być modną i jak połowa Szwajcarów mieć tę torbę. Po prostu strasznie mi się podobają akurat TE, a nie podobają mi się torebki od Prady, czy inne super top z wysokiej półki_wiem, że są inne, podobne do tych, ale to tak jak z trampkami – można kupić z ryneczku za 22PLN, a można kupić Conversy;P

 

 

Ostatni tydzień to tylko tęsknię, bo Ktoś pojechał do Polski, ale na szczęście jutro wraca, co niestety nie znaczy, że już jutro się zobaczymy.

 Przyznam też, że fajnie jest mieć za kim tęsknić...;)

 

Za Mamusią też tęsknię i bardzo się cieszę, że odwiedzi mnie w październiku!:)

 

Pozdrawiam i życzę miłeg niedzieli!

Polecam pójść do Kościoła, może się tak zdarzyć, że spotkacie tam SENS ŻYCIA, a wtedy wszystko nabierze innego wymiaru, nawet śmierć.

środa, 6 sierpnia 2014

Dzieje się, oooj dzieje....

Hej,

miałam dzisiaj wolny dzień i o dziwo słońce świeciło! Przeglądam sobie posty z lat poprzednich i nie wiem, czy to dobrze czy źle, że tyle osobistych rzeczy ujrzało światło dzienne. Nie zamierzam nic kasować, bo i tak nie cofnę tego, co i jak wtedy czułam...w sumie, to w wielu kwestiach nic się nie zmieniło...

W jednej z najważniejszych TAK, ale za szybko by o tym pisać;)

Praca...hmm, po 6 dyżurach 2 dni wolnego - szału nie ma, zwłaszcza, że pracy było sporo.
Miałam pod opieką bardzo ciekawego pacjenta, pan po przeszczepie serca w 1998, jak to zwykle po przeszczepie - niewydolność nerek, st. po leczeniu nowotworowym, po tętniakach aorty no i teraz u nas też po leczeniu t. aorty (pomostowanie t. nerkowych). Długo był na intensywnej, potem na IMC (Intermediate Care) i w końcu u nas, na dopieszczenie. Niestety, chyba za szybko bo nerki słabe, CRP ok. 400, gorączka itd. I tu to wygląda tak, że jeśli chcesz włączyć pacjentowi antybiotyk, to wołasz infekcjologa. Oczywiście procedury typu krew/mocz/wymazy na mikrobiologię też idą, ale o antybiotyku decyduje specjalista z tej właśnie dziedziny. O zakończeniu antybiotykoterapii, czy jej zmianie też. Od wszystkiego są ludzie, to chyba dobrze, nie? Dzięki temu mniej jest opornych szczepów bo nie ładuję się od razu z antybiotyku z najwyższej półki na jakąś zwykłą infekcję. Wracając do pana, powoli wszystko się cofa i mam nadzieję, że jak wrócę w czwartek będzie całkiem dobrze.

Jutro też ma być ładnie, tak więc zamierzam leżeć...o tak, jak mój rower:)



Ot taki króciutki post, żeby nie zalewać Was ilością.

Pozdrawiam!

P.S. Kto jeszcze pamięta Anitę Lipnicką? cudna...


niedziela, 27 lipca 2014

Nachtwache.


Dobry wieczór, a może i dzień dobryJ
 
Jestem właśnie na nocnym dyżurze (5 z kolei), udało mi się ustawić polską klawiaturę a że mam niespotykany spokój, postanowiłam coś naskrobać.
 
Lipiec, ojj, właściwie koniec lipca – czas wakacji i wypoczynku, słońca i kąpieli wodnych...ale nie tym razem bo lato w Szwajcarii marne, podłe wręcz. Było co prawda kilka słonecznych dni, ale jak się domyślacie musiałam wtedy pracować.  Miałam gości z Polski, padało prawie cały czas. Zabrałam je w góry pociągiem, oczywiście bez parasola się nie obyło.
 
 
W pracy, hmmm. Raz lepiej, raz gorzej_jak to w życiu. Kończy nam się kolejny etap programu, co właściwie nie oznacza zmian sensu stricto ale jest okazja żeby powalczyć o lepsze warunki, przede wszystkim w zakresie warunków wynagrodzenia za prace w święta i noce. Zobaczymy, czy uda się zjednoczyć siły i coś zdziałać.
 
Nie wiem czy kogoś zainteresuje to, co teraz napiszę, ale w sumie to blog o charakterze zawodowym, więc przedstawię po krótce, jak wygląda tutaj dyżur nocny. Na tej zmianie są u nas 2 pielęgniarki, pacjentów max. 26, więc szału nie ma, ale zwykle da się „to” obrobić.
Początek 22.40, spisuję sobie jedną stronę z wielkiej tablicy z pajcjentami i idę do koleżanek ze zmiany wsześniejszej, żeby mi zdały krótki raport o tych właśnie pacjentach. Następnie loguję się do systemu i otwieram dokumentacje moich podopiecznych. Potem przygotowuję sobie wózek, tj. Taki pielęgniarski kramik, gdzie stawiam probówki do pobrania krwi na rano, antybiotyki i infuzje, które muszę w nocy podłączyć. Przed 24 robię pierwszą rundę, tzn. przechodzę (z latarką!) przez sale i patrzę czy wszystko gra (infuzje, pompy, drenaże, kaczki itp. itd). Następnym punktem programu są tabletki. Rozkładamy je dla całego odziału, na cały nastęny dzień. Jedna osoba odczytuje z systemu kto, co i kiedy ma, a druga rozkłada wszystko, jak trzeba. Trwa to około godziny, jeśli nie ma wymuszonych przerw. Podczas pierwszej rundy uzgadniam z Sitzwache*, kiedy pasuje jej pójść na 30min.przerwę. Dzisiaj mam 2 pacjentów z Sitzwache, więc gdy one robią przerwę, ja muszę siedzieć przy łóżku pacjenta. Koło godziny 2 robię następną rundkę, oczywiście w międzyczasie podłączam godzinowe antybiotyki, dokumentuję i odbieram dzwonki. Jest też (zwykle) czas na internet - facebook zablokowany;P czy książkę albo tak jak dzisiaj na pisanie posta. Oczywiśie, ja jako pilny w dobry pracownik ogarniam pokój zabiegowy, uzupałniam materiały itp.
W zależności od tego, ile mam krwi do pobrania rano, zaczynam pracę 4, 4.30 czy 5. Muszę wszystkim pomierzyć RR, HR, T, Sp o2, u niektórych też puls na stopach;), zlać worki z moczem, zczytać drenaże czy VAC. Ostatnia posiadówa przed komputerem, gdzie nanoszę pomierzone wartości (można zabierać laptopa ze sobą i robić to bezpośrednio, ale nie jestem tego fanką) i finito.
7.00 – zbieramy się wszyscy w pokoju oddziałowym i my, jako noc zdajemy szybki raport o swoich pacjentach. Ja ze względu na mój jakże piękny i płynny niemiecki, uwijam się w 2min27s, w odróżnieniu od kolegi, Szwajcara, który opowiada i opowiada prawie 10minut;) apropos kolegi, ma na moje oko dobrze pod 60 i jest bardzo fajny. Spokojny, opanowany i widać, że pracuje z pasją. Bardzo lubię mieć z nim nocne dyżury bo jest melomanem i puszcza świetne kawałki  - klasyka, jazz itp. 

Ba! Nawet Możdżera mi kiedyś zapodałJ
 


No i tym właśnie spodobem ok. 7.15 schodzę do szatni ale to też nie jest regułą bo ostatnio musiałam zostać do 7.30. Pewien pacjent zaburzył mój rytm pracy i miałam obsuwę (urwał przewód od VAC).
 
Teraz mam godzinę 2.42, o 3 idę zmieniać Sitzwachy a potem już tylko 3h i do domku. Następny dyżur w środę.
 
Życzę Wam dobrej niedzieli i wspaniałego tygodnia!
 
K.
 
 
*Sitzwache – osoba będąca po specjalnym przeszkoleniu, pełniąca rolę pomocy dla pacjentów, którzy sami nie są w stanie np. wezwać pomocy, czy są zagrożeniem dla siebie (myśli samobójcze) bo są np. w delirium pooperacyjnym, ma za zadanie tylko siedzieć przy pacjencie i go obserwować, podać picie czy zaprowadzić do toalety też może;)    

środa, 4 czerwca 2014

„...to my cierpimy, nie Afryka...”*

Dobry wieczór,

ostatnio pisałam w kwietniu, a w kwietniu były święta wielkanocne, które spędziłam wśród rodziny i bliskich w Polsce. Piękny był to czas, zwłaszcza, że pogoda dopisała. Byłam „w domu” tylko trochę ponad tydzień, więc nie zdążyłam wszystkich poodwiedzać, ale te najważniejsze sprawy załatwiłam. Oczywiście wiedziona sentymentem poszłam na moje stare miejsce pracy...ehh, dobrze, że mnie już tam nie ma. Wszystko stoi i dzieje się tylko gorzej.
W rodzinie wielka uciecha spowodowana najmłodszym członkiem naszej familii, bratankiem Nikodemem:) Słodki, uroczy i śliczny, a przy tym nawet grzeczny, dzięki czemu nawet ciocia (czyli ja) nie bała się go brać na ręce;)
Będąc w ojczyźnie zrobiłam od dawna już planowany tatuaż. Wewnętrzna strona lewego nadgarstka. Przedstawia hmm, jakby to ująć moje jestestwo. 



Powrót do pracy po Polsce był nawet ok, wiedziałam, że jeszcze tylko 4 czy 6 dyżurów i urlop! Daleko stąd i słońce...niedoczekanie moje, właściwie nasze bo byłyśmy we 4. Jeśli wyobrażasz sobie teraz drogi Czytelniku, że pojechałyśmy gdzieś „pod palmę” to masz rację...częściowo. 


 Uganda. W moich młodzieńczych marzeniach był gdzieś zawsze wyjazd na Czarny Ląd. Teraz stał się rzeczywistością. Wszystko dzięki jednej z uczestniczek programu, Magdzie, którą już na długo przed wyjazdem mogłam mianować moją przyjaciółką. Magda była tam już 2 razy, wiedziała więc co i jak. WOW, co to był za wyjazd...Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Mieszkałyśmy w domu wolontariusza, bo w takim charakterze tam pojechałyśmy. Nasi opiekunowie wszystko tak świetnie zorganizowali, że raczej czerpałyśmy z Afryki pełnymi garściami, niż pracowałyśmy. Te kilka razy w domu dziecka sprawiły mi o wiele więcej frajdy niż leżenie i nic nie robienie. Oczywiście nie było łatwo (zwłaszcza na początku) patrzeć bez współczucia, politowania na wszechobecną i przeogromną biedę. Nie obyło się bez oceniania i porównywania tamtejszych mieszkańców do nas - Europejczyków, tamtej cywilizacji do naszej. ALE NIE O TO PRZECIEŻ CHODZI!!! Niesamowite bogactwo kulturowe tamtych ziem, przepiękne dziewicze rejony, nieskażone jeszcze przez człowieka, potencjał młodych i zdolnych Ugandyjczyków – to mnie zachwyciło i wzięło górę! Wiem, że jest tam wiele możliwości pomocy i zamierzam się jakoś w to włączyć, nie tylko duchowo. Zobaczyłam naprawdę wiele, wspomnień starczy mi na rok lub dłużej;) na pewno tam wrócę.

 Kilka zdjęć z wyjazdu:

 Wyglądamy lepszego jutra dla Afryki i widzimy!






Tak, to ja we własnej osobie;)

W pracy po staremu, czyli sporo do ogarniania. Coraz częściej odważam się podnosić słuchawkę dzwoniącego telefonu i sama też takowe wykonuję (nie tylko do lekarzy). Do tego językowo chyba też powoli idzie ku lepszemu, zwłaszcza, że zdają mi raporty po szwajcarsku. Widzę, że praca tutaj naprawdę może być pasjonująca i rozwojowa, trzeba tylko chcieć!

Tym jakże pozytywnym akcentem kończę i pozdrawiam!


* Tomek Michniewicz „Swoją drogą”, gorąco polecam.

wtorek, 8 kwietnia 2014

a tutaj dzisiaj pada...

Cześć,

mimo jesiennej aury, która zaskoczyła mnie po tygodniu pięknej, wręcz letniej pogody witam Was radośnie bo z salonu naszego pięknego mieszkania:) Moje współlokatorki właśnie poszły się zameldować w urzędzie, co wyniesie je 25CHF, ale tak tu już w Szwajcarii jest, że wszystko jest tak uporządkowane i trzeba każdą zmianę adresu zgłosić.
Co do mieszkania, to ma też balkon i miejsce parkingowe na -1. "Meblowo" jeszcze ubogo ale mamy na czym i pod czym spać. Poznaję okolicę, wczoraj z tej okazji poszłam biegać rano i wieczorem...za drugim razem trochę pobłądziłam.

Wspomnienie zimowej wędrówki:) 

Wczoraj i dzisiaj mam wolne. A za 10 dni będę w samolocie do Polski! Strasznie się cieszę bo już pół roku tam nie byłam i po prostu tęsknię. Za rodzicami, za Doliną Muminków, za Przyjaciółkami, za sklepem pani Haliny, który już do niej nie należy. Mam tyyyle spraw do załatwienia, że nie wiem czy się wyrobię w ów zaplanowany tydzień.

Ostatnio odwiedzili Szwajcarię potencjalni kandydaci do kolejnej (4 czy 5) edycji programu. 10 osób, które pewnie zostając w Polsce starałyby się zmienić ten chory system, walcząc z wiatrakami w pocie czoła i bez słowa podziękowania.  Decyzja o emigracji na pewno nie jest łatwa. Mimo, że nie miałam w Polsce mieszkania, męża i dzieci mnie również nie było lekko. A w przeciągu tych 16miesiecy bo tyle trwa program, myśli o rzuceniu tego w cholerę pojawiały się nie raz. Co mnie tu zatrzymało? Przede wszystkim ludzie, których w programie poznałam. Od listopada praca w świetnym zespole (z wyjątkami oczywiście), ekscytujące historie chorób i cuda, o których już kiedyś pisałam. Do tego działa w Zurychu Polska Misja Katolicka, która naprawdę robi sporo, żeby Duch w narodzie nie zginął a wiecie, że dla mnie to podstawa podstaw wszystkiego.


No i co ja zrobię z  tak pięknym dniem? Chyba IKEA...;)

Pozdrawiam serdecznie, zwłaszcza czytelników, których poznałam 2.04 w USZ.

czwartek, 13 marca 2014

mydło....

Dzień dobry wieczór,

jest już grubo po północy a ja mimo zmęczenia spać nie mogę. Mam za sobą 3 "spaty" tzn. dyżury od 14 do 23, które były baaaardzo spokojne;) i chyba to było w nich tak męczące. Czas wlókł się, każda minuta trwała z pięć a ciągłe spoglądanie na zegar nie chciało przyspieszyć biegu wskazówek;)

W pracy, jak to zwykle bywa - raz lepiej, raz gorzej. Problemy językowe oczywiście nadal są, moi współpracownicy myślą, że jestem cicha, dziwadło albo wręcz "niemowa" bo bardzo mało się odzywam ;) chociaż widzę, że robię postępy i nawet odbieram telefony! Ha! Ostatnio odebrałam tel. z miasta, dzwonił mąż pacjentki i gdy go poprosiłam o mówienie po niemiecki, stwierdził, że NIE, i mam poprosić kogoś z kim pogada w dialekcie (to zrozumiałam;) - ale to są wyjątki. Jego żoną zajmowałam się kilka dni później i była baardzo miła, otwarta. Powiedziała, że nie lubi Niemców a mnie spytała, z jakiej części Włoch pochodzę <lol>!?

z niedzielnej wycieczki:)

Ostatnimi czasy zajmuję się panem, który przed 36 dniami przeszedł operację By-passów. Pochodzi z Kosowa. W historii chorobowej m.in. AIDS. Taki mały, chudy, słaby. Strasznie mi go żal. Do tego jest izolowany bo ma jakieś paskudztwo, które jest  ESBL+. Żona nie jest w stanie się nim zajmować, jak wpada to tylko na max. 15minut, nikogo innego przy nim nie widziałam. Sanatorium nie ma dla niego miejsca skoro jest izolowany. Lekarze też jakoś powoli i ociężale się nim zajmują. Mimo, że jest u nas już baardzo długo i  płyn w opłucnej opisywany był od dawna, nakłuli go dopiero wczoraj i dzisiaj, odciągając ponad 3000ml płynu! Takie rzeczy też w Szwajcarii mają miejsce. Nie jest tutaj tak różowo, jakby się mogło wydawać. Już wiem po kim nie lubię otrzymywać pacjentów, ile rzeczy będę musiała poprawiać czy na nowo robić bo koleżanka nie miała czasu - np. musiała plotkować sobie z lekarzem czy pójść na szkolenie.

Aaa i jeszcze jedna rzecz - masz katar, kaca czy np. wyjazd - dzwonisz i mówisz, że jesteś chory i tak 2 dni bez zwolnienia możesz siedzieć w domu. Dziwnym trafem te choroby atakują w okolicach weekendu czy np. kolejnych dni wolnych. Widzę, że nadużywają tego ossstro.

to też Zurych

Tytuł posta nawiązuje do mydlenia oczu, jakie funduje nam raz po raz nasza kochana firma...szkoda gadać. Począwszy od praktyk, jakimi rzekomo jest nasza praca a skończywszy na przysłowiowym zaglądaniu nam do portfela...

Mieszkanie mamy na 99,9%, brakuje nam tylko na kaucję, wynoszącą 9000CHF. A pan właściciel, po prostu niesamowity i przedziwny gość! Spotkałyśmy się z nim w sobotę. Wyglądał jak pierwszy lepszy Andrzej, z siatką z biedronki. Jakiś czerwonawy sweter, kurtka zielona, buty znoszone - komuną ztajechało;) Był nauczycielem, skończył ekonomię. Ogólnie dość pozytywny, zachwycony Lewandowskim;) teraz buja się po świecie, to tu, to tam.

To ja w dzień swoich urodzin, z niespodziankowymi balonami, którymi moi kochani przyjaciele przystroili mi drogę ze szpitalnej szatni aż do kuchni w akademiku :)

Tym optymistycznym zdjęciem mówię Wam dobranoc i życzę miłego dnia!

sobota, 15 lutego 2014

Tytuł beztytuł;)

Cześć!

Luty, a właściwie już lutego połowa...a że w lutym Matka moja kochana powiła mnie, więc 28, czyli 30 – (30 minus) zbliża się wielkimi krokami...czas na podsumowania i bilanse. Nie będę Was tym zamęczać, ale w cichości serce swego (aplauz dla Magdaleny:) swoje wiem!

Praca - nie jest znowu aż tak źle ALE nie jest też tak super, że nie mogłoby być lepiej;) Wiem, wiem, trudno mi dogodzić ale my ludzie już tak mamy.
Mój oddział, chir. sercowo-naczyniowa i czasami kardiologia skupia (m.in.) pacjentów z wadami zastawek serca, chorobami naczyń wieńcowych, wymagających by-passów, tętniakami aorty itd. itp. To co ci lekarze i w sumie my razem z nimi robimy jest naprawdę NIESAMOWITE! Uratowanie pacjenta z pękniętym tętniakiem aorty, czy wręcz „pęknięciem serca” jest i pozostanie dla mnie cudem medycyny. I chyba to pomaga mi tu zostać mimo wszystko. Mimo to, że np. od marca teoret. nie mam gdzie mieszkać...zaczęło się od tego, że nasi niemieccy lekarze stażyści lubią się głośno bawić, nie pozwalając nam spokojnie spać. Zaczęłyśmy więc szukać innego lokum (czyt. mieszkania) i złożyłyśmy wypowiedzenie z „akademika” z dniem 28.02. Nie było nam wiadomym i w sumie chyba jeszcze nie do końca chcemy wierzyć w to, że znalezienie mieszkania w Zurychu jest rzeczą bardzo trudną...co wmawiają nam usilnie dłużej mieszkający tutaj Polacy i Niemcy no i niestety Szwajcarzy też pukają się w czoło, słysząc o naszej rychłej decyzji...Czekamy do środy i wtedy będziemy się kajać, prosząc o możliwość zostania tutaj.

Miałam dzisiaj bardzo udany (bo) wolny dzień. Dzięki poznanemu tutaj Polakowi /pozdrawiam!/ mam okazję od czasu do czasu pochodzić po górach_i nie tylko w sumie;) Wypady te zawsze łączą się z podziwianiem przepięknych widoków:)





No i dzisiaj święto polskiego sportu! Bródka i Stoch!!! Przyznam, że o Bródce wcześniej nie miałam pojęcia, za to poczynania Stocha śledzę od zeszłego sezonu i jestem strasznie z niego dumna, nie tylko jako Polka:)


Jutro niedziela: 12.15 Eucharystia po polsku i raczej słodkie nieróbstwo...(wiecie, że coraz częściej mam tak, że chcę rzeczowniki pisać z wielkiej litery? - jak w niemieckim;P). 




Pozdrawiam!

piątek, 17 stycznia 2014

Nie wszystko złoto...

Dobry wieczór,

mamy wiosenny (wcale nie zimowy) wieczór, piątek. A jak piątek to lp3, zupełnie jak w Polsce...ALE!
Ale jestem nadal tu i teraz, w Zurychu. Łatwo nie jest. I wcale nie tęsknię jakoś specjalnie za rodziną, domem, przyjaciółmi ale są takie chwile, że chcę to wszystko w cholerę rzucić i wrócić na łono ojczyzny. Zwłaszcza rano, o 5.30 gdy zbieram się do pracy;) i wiem, że znowu będę traktowana jak 100% pracownik, od którego oczywiście się wymaga 100%...a ja z moim łamanym niemieckim i brakiem doświadczenia na takim oddziale czuję się tam ciągle strasznie niepewnie! Oczywiście pytam, pytam i jeszcze raz pytam ale nie zawsze rozumiem ich często nielogiczny tok myślenia;) Pisząc się na udział w programie pierwsze 10 miesięcy miało być nijako "praktyką" a tak nie jest...Stała, prawie maxymalna koncentracja sprawia, że po 9h dyżuru padam na twarz!
Dzisiaj zaczęłam swoje wyczekiwane 3 dni wolne, zawsze czekam na nie jak na zbawienie. Nie wiem, czy kiedyś przyjdzie taki moment, że będę szła do pracy z ochotą...a w Polsce przecież tak bywało! Chociaż zarabiałam te chore ok. 2000zł to było inaczej...
Nie jest źle i nadal cieszę się, że tu jestem bo mam więcej możliwości nie tylko w zawodzie ale i spędzania wolnego czasu;) Góry, górki – CUDA! Na jutro też mamy plan:) Co mnie strasznie ucieszyło w tej kwestii to Konkurs Skoków w Engelbergu, na którym miałam niezmierną przyjemność być, no i w dodatku Naszym tak świetnie poszło! Na takie wydarzenia w Pl nie byłoby mnie stać...Na urlop też planuję coś MEGA ale o tym szaaa, mama jeszcze nic nie wie a jej się to na pewno nie spodoba;)

Kamil Stoch:)

:) Szwajcarska publiczność w oczekiwaniu na Ammanna.
Polskie flagi też SĄ! 

Hmm, kiedy tu coś ostatnio pisałam? Jeszcze w starym roku. Na Sylwestra odwiedziła mnie Siostra, która niestety musiała spać na dmuchanym materacu ale mimo to (chyba) nie żałuje;) Noworoczna wycieczka w góry, w stylu nowobogackim (czyt. kolejką na szczyt) dopełniła przygody.
Święta pracowicie, miałam dyżury Spät, czyli 14-23 i dzięki temu udało mi się być na polskiej Pasterce:) niesamowita i wzruszająca atmosfera w Kościele, takiej ostoi polskości na obczyźnie. Strasznie się cieszę, że niedzielę mam wolną więc mogę iść na polską Mszę.
Ha! byłyśmy ostatnio w kinie na „W imię”, tak, tak to ten film o księdzu geju. Grają go tu w Zurychu, w klimatycznym kinie bez popcornu;) Film moim zdaniem dobry – gra aktorska, muzyka i zdjęcia. Temat trudny ale realny. Mimo, żem Katolem to nie trudno mi się z tym mierzyć. Co najlepsze szwajcarska grupa katolicka w Kościele, do którego chodzimy gdy nie możemy być na polskiej mszy, wybierała się i zachęcała do obejrzenia filmu...nie wydaje mi się, żeby do końca wiedzieli o czym jest film...no chyba, że są BARDZO liberalni;)

Dobrze, tyle na teraz.
Pozdrawiam wszystkich Was i życzę dobrego roku!

P.S. WAŻNE: Specjalne pozdrowienia dla Rafała vel erjoty. Myślę, że wie za co i dlaczego.