poniedziałek, 28 sierpnia 2017

mlodapielegniarka jako pacjentka kliniki ORL.

Już od lutego wiedziałam, że czeka mnie operacja usunięcia perlaka z lewego ucha. Najbliższy wolny termin, zaproponowano mi na 19 maja. Tym sposobem, 18 maja na godzinę 10 udałam się do punktu przyjęć planowych jednej z klinik naszego szpitala. Tam miła pani otworzyła mi ''Fall stacjonarny'' czyli otworzyła moją historię choroby na pobyt stacjonarny, oczywiście komputerowo. Po tej części inna pani miała mnie zaprowadzić na 5 bodajże piętro, ale podziękowałam i poszłam sama. Zgłosiłam się do punktu pielęgniarskiego, gdzie koleżanka po fachu zaprowadziła mnie do pokoju. 
Skrzydło szpitala, w którym mieści się klinika ORL jest dosyć stare. Nasze Herzzentrum ma 4lata, więc wszystko mamy nowsze, bardziej przyjazne pacjentom. Tu też nie jest źle, ale WC np. obok pokoju, a nie w nim. Pokój dwuosobowy (patrz zdjęcie).




Rozpakowałam się co nieco i przyszła do mnie pielęgniarka, pomierzyła, podgadała i poinformowała, o czekających mnie terminach. 
Na 11.30 poproszono mnie do pokoju badań, gdzie lekarz asystent zbadał mnie, założył mi jakiś opatrunek do ucha i bransoletkę na lewą rękę - dla zespołu bloku operacyjnego, żeby wiedzieli jak mnie ułożyć na stole. Asystent ok, Szwajcar ale mówił w Hochdeutschu😉 opowiedział mi jeszcze to i owo apropos dnia następnego. 
O godzinie 12.30 miałam rozmowę z anestezjologiem. Jakieś 30min pogawędki, no i informacje o rodzaju znieczulenia, i tym że mi cewnik założą🙈 oczywiście swobodnie zadawałam pytania, w stylu czy założą mi wkłucie centralne czy tylko obwodowe😜 
Na godzinę 15, rozmowa z operatorem. Wyklarował mi co i jak, no i że prawdopodobnie na jednej operacji się nie skończy, ale pewność będzie miał dopiero jak mi głowę otworzy😉
No i podpisałam, co trzeba było podpisać. 
Miałam od teraz właściwie wolne, do kolacji:) jako ogólnie ubezpieczona, mam prawo wyboru spośród 2 Menu. Wybrałam mięso😄 po kolacji przyjechał do mnie mąż i przyjaciółki, tak mnie wesprzeć, bo jednak trochę się bałam.
Drugie łóżko w pokoju zajęła w międzyczasie pewna starsza pani, z problemem okulistycznym. Co pół godziny, także w nocy dostawała krople...więc trochę słabo ze spaniem, ale dałam radę.
Nocny dyżur miała jakaś Polka, ale jej nie znałam. O 6 rano zostałam obudzona. Wzięłam prysznic, założyłam pończochy uciskowe a o 6.30 dostałam Dormicum. Położyłam się na boczku, zaczęłam się modlić (nie, że ze strachu, modlę się codziennie) i nie wiedzieć kiedy usnęłam. Obudziłam się krótko po 7, jak mnie zawożono na blok. Tam zapoznanie się z zespołem anestezjologicznym, potem lekkie ukłucie przy zakładaniu wenflonu, minimalny ślad mam do dzisiaj. Potem pamietam tylko krótką wymianę zdań, ile propofolu na moje kilogramy i odlot.
Obudziłam się po 14 na sali wybudzeń. Opiekowała się mną koleżanka mojej przyjaciółki. Czułam się dobrze, miałam opatrunek uciskowy na głowie no i cewnik, ale go nie czułam. Przyszedł do mnie operator, zapytał jak się czuję, powiedział, że operacja trwała ok.4 godzin i przebiegła  bez komplikacji. 
Ok 17 zawieziono mnie do mojego pokoju. Co 3h dostawałam i.v. leki p.bólowe, tak do rana. 

Kolacja w dniu operacji:)

Wieczorem przyszli do mnie przyjaciele no i mąż oczywiście:) Przebrałam się w pidżamkę i poszłam z nimi do kawiarni. Potem trochę nie pamiętałam co i jak. Ale było miło...chyba😄 w sumie, jak teraz myślę, to się pospieszyłam z tym wstawaniem. Po czterogodzinnej operacji jakby nie było na głowie, mogłam sobie darować, ale na szczęście nic mi się nie stało. Noc po przespałam z przerwami. Następnego dnia rano, przyszedł asystent z pielęgniarką. Zdjęli mi opatrunek uciskowy, wyciągnęli dren i założyli opatrunek powierzchowny. Dostałam też wypis i o 10 mąż zabrał mnie do domu. 
Co mi się podobało w mojej hospitalizacji? Chyba najbardziej to, że miałam umówione te terminy na godziny, mogłam sobie zaplanować czas wolny. To, że mnie operator odwiedził, też było całkiem miłe. U nas na oddziale to nie działa, czasami rozmowa przedoperacyjna z operatorem odbywa się o 23, albo tuż przed odjazdem na blok. Jakoś ciężko to zmienić. 
Mam nadzieję, że czekająca mnie druga operacja przebiegnie równie pomyślnie:) 

Pozdrawiam, 
Kinga. 

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Opowiem Wam moją historię....

                                                             Stuttgart, 20.08.2017, godz.23.08

Dobry wieczór, 

Siedzę właśnie na lotnisku w Stuttgarcie i od 2 godzin czekam na koleżankę, która ma nas odebrać. Mąż śpi na ławce, biedak zbolały po usunięciu ósemki. A wracamy z weekendu w Polsce, byliśmy na weselu u kuzyna. Powrót padł na Stuttgart, bo to tylko 2h drogi od Zurychu a bilety o wiele tańsze. Mamy z mężem tryb oszczędnościowy, więc każdy grosz się liczy. 

Długo zastanawiałam się, czy napisać post na pewien bardzo osobisty temat. Czuję, że już mogę i że potrzebuję się tym podzielić. 
Mianowicie o poronieniu, którego niestety doświadczyłam. 
Odkąd się znamy z moim mężem, marzymy o dużej rodzinie. Tak więc 20 listopada trzymając  w ręku pozytywny wynik testu ciażowego, bylam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wiedziałam, że to dopiero początek i wiele  może się wydarzyć, ale w głębi duszy wierzyłam, że wszystko dobrze się skończy. Tak się jednak nie stało. 
Było to 30.11.2016 i od tego czasu nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Wydaje mi się, że będzie bolało, pewnie aż do chwili gdy uda nam się zostać rodzicami. Była to wczesna ciąża, bo zaledwie 7 tydzień i tylko 3 osoby poza nami w ogóle o niej wiedziały. Mieliśmy tylko 10 dni radości, po pozytywnym wyniku testu. Potem pojawiło się krwawienie, szpital i ta straszna wiadomość, która w sumie cały czas mnie dręczy. Z medycznego punktu widzenia poronienie przebiegło bezproblemowo, nie musiałam poddawać się łyżeczkowaniu, mój organizm sam sobie "poradził". Nie było przyczyny. Na tak wczesnym etapie nawet nie robiono mi żadnych specjalnych badań. Żal po stracie jednak wielki. Morze wylanych łez, wiele pytań bez odpowiedzi. Współczujący wzrok tych, którzy wiedzieli i nigdy dostateczne próby pocieszenia. 18.7.2017 teoretyczny termin porodu, i co by było gdyby....Podobno tak wczesne poronienie zdarza się częściej niż myślimy, ale jak dotyka właśnie Ciebie, to już nie jest takie proste. Może zbytnio użalam się nad sobą, w sumie nic takiego się nie stało. To moja osobista tragedia, z którą nie do końca sobie poradziłam. Do tego pytania tych, którzy nie zostali wtajemniczeni, kiedy nam się rodzina powiększy, dodatkowo potęgują mój ból. Mam wtedy ochotę wykrzyczeć im na całe gardło krótką historię mojej ciąży. 




ALE! próbuję myśleć pozytywnie. Od 2 miesięcy znowu się staramy, wcześniej była operacja ucha. Wierzę mocno, że rok 2018 okaże się dla nas łaskawszy. 

Następny post o moim doświadczeniu, jako pacjenta szpitala uniwersyteckiego w Zurychu.
Pozdrawiam,
K. 

piątek, 30 czerwca 2017

Jeszcze żyje...blog;)


 Cześć,

Jak to mam w zwyczaju witam Was po dłuuuugiej przerwie. Juz prawie rok upłynął, jak pisałam tutaj coś po raz ostatni.  A rok dosyć intensywny, który przyniosł wiele radości i szczęścia, ale też zmartwień i smutku...
Na początek napiszę jak mi się pracuje. W dalszym ciągu jestem ma kardiochirurgii i chirurgii naczyniowej szpitala uniwersyteckiego w Zurychu.  W listopadzie miną 4lata...wow! jak to szybko zleciało. Prcuje mi się dobrze, juz się nie stresuję odbierając telefony, sama wydzwaniam jak trzeba, a nawet często, zwłaszcza w weekendy mam Tagesverantvortung, czyli odpowiadam za zmianę.
Z państwem doktorostwem ta sama walka, jak i wszędzie. Asystenci zmieniają się, jak tylko zaczynaja rozumieć o co chodzi i potem przychodzi taki co albo nie zna języka, nie ma pojęcia o systemie i jest zielony w tej dziedzinie medycyny.  Na szczęćie lekarze prowadzący są dosyć stali i w razie czego ich można pytać, prosić o wsparcie.
Niestety na oddziale brakuje nam personelu, przez to atmosfera jest bardzo napięta. Nie wiem co moja oddziałowa sobie myślała, jak siędowiedziała, że 2 pielęgniarki sa w ciąży, a 3 inne odchodzą...  Zamiast już wtedy szukać, to się obudzila dopiero gdy te porodziły, a tamte odeszły. Tu krótka dygresja, że ciąża tutaj absolutnie nie jest powodem do zwolnienia lekarskiego. Oczywiście w Polsce tez nie, ale wiemy jak jest...;P jedna koleżanka pracowała do 6mies, potem załatwiła jakoś zwolnienie. Druga też jakoś do 6 miesiąca, aż dźwignęła pacjenta, który przy niej zemdlał...Teraz mamy na oddziale 2 nowe koleżanki, ktore jeszcze nie bardzo ogarniają i przejmując po nich pacjentów trzeba sporo korygować.  Na dodatek za kilka miesięcy odchodzą 3 bardzo dobre FaGe, a więc prawie pielęgniarki, jeśli chodzi o ich kompetencje.  Od lipca zaczyna jedna nowa, którą będę wprowadzać...ehh  jak ja tego nie cierpię;)

Pacjecni jak zwykle różni. Ostatnio dosyć ciekawy przypadek pana narkomana z ropniem i tętniakiem w pachwinie...zgadnijcie od czego. Obecnie ma tam zalożony VAC, który od czasu do czasu sobie zrywa, a na dodatek podaje sobie coś do wkłucia centralnego, przez co je zatyka! Paranoja jakaś.  A jakby tego było mało, jest izolowany. W sumie moze i lepiej, bo nie wyobrażam go sobie w 4 osobowej sali.
Teraz coś o mnie: od 18.5 do 19.6 bylam w pracy nieobecna. Musiałam przejść operację perlaka, a po niej 2tyg. Zwolnienia i 2 tyg. urolpu.  To było moje pierwsze znieczulenie ogólne i muszę powiedzieć, że przeżyłam je bez jakichkowiek odczuwalnych dla mnie skutków.  Niestety teraz nie słysze prawie na operowana stronę i muszę za jakiś czas znowu poddać się operacji, tym razem rekonstrukcyjnej.
Urlop w Polsce. Aaach jak ja kocham tam być i nie mogę się już doczekać, jak wrócimy na łono ojczyzny. Mam nadzieję, że się nie zawiodę i przejście na polski system nie będzie zbyt bolesne.
Stara się robię i tyle.  Jakoś po 30 zdrowie trochę podupadło. Wcześniej z powodu bólów kręgosłupa też byłam prawie 2tyg. na zwolnieniu.  Miałam też inne nieprzejemne histrie chorobowe, o których wolałabym nie pisać.  Jestem jednak dobrej myśli i wierzę, że limit wyczerpany i będzie tylko lepiej!


Leżę sobie gdzieś w górach.

Wszystkom niezdecydowanym i wątpącym polecam życie małżeńskie. Bo czy jest coś piękniejszego, niż budzenie się rano obok ukachanej osoby, czy jak czekanie na nią z obiadem, rozmowy, wspólne podejmowanie decyzji, leniwe wieczory przy filmie albo wymagające, gorskie spacery.  Wsparcie jakie daje mi mąż, dodaje mi siły i umacnia. Dzięki Bogu mam tę pewność, której nigdy nie mialam.  Powiecie - bez małżeństwa też tak można. Ale ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Dla mnie Małżeństwo to przezde wszystkim Sakrament, a więc błogosławieństwo i pomoc od Boga, zwłaszcza w chwilach gdy jest ciężko.  Cieszę się,  że Bóg i wiara sa obecne w moim życiu. Jest mi o wiele łatwiej i nie wyobrażam sobie życia bez tej sfery.


Rysunek konkursowy z wesela:)

Kochani, tym duchowym akcentem kończę ów wpis.

Życzę Wam wszystkiego dobrego, udanego wypoczynku i bezpiecznych powrotówJ