Cześć!
Pozdrawiam z domu rodzinnego, gdzie
udało mi się dotrzeć w piątek po prawie 2 miesięcznej
nieobecności. Mamy przerwę przed B1, po zaliczeniu A2 (poziomy w
nauce języka niemieckiego, którego się pilnie uczę).
Od 6 stycznia, kiedy to przyjechałam
do stolicy do 22 lutego minęło bardzo szybko i niepostrzeżenie.
Nauka i atrakcje stolicy nie pozwalały na nudę. Teatry są nasze;)
Repertuary niektórych z nich znamy prawie na pamięć;) Jeszcze
czeka „Hamlet” i „Ja Feuerbach”. Po obejrzeniu tych
przedstawień będę usatysfakcjonowana. Oczywiście chodzimy na
wejściówki. Co nie przeszkadzało nam obejrzeć „Zemsty” w
Och-Teatrze za 30zł, na miejscu wartym 100;)
Atmosfera w grupie nadal ok. W miarę
upływu czasu, poznajemy się coraz lepiej i wychodzi to nam na plus!
Ciekawe osoby, zainteresowania, podobne spojrzenie na świat, podobne
problemy.
W niektóre wieczory organizujemy sobie
kino – filmy na rzutniku. Najczęściej oglądamy jakieś
romansidła, marząc że i nam trafi się taki pan, jak w damy na to - „I że cię
nie opuszczę”... Jakoś po jednym z tych seansów powiedziałam,
że nie lubię mówić o tym, że wzruszam się na filmie, w momencie
gdy ma to miejsce. A zdarza mi się to baardzo często. Nie wiem, czy
zabrzmiało to zrozumiale, chodzi mi o sytuację, gdy leci ckliwa
scena i ogłaszam – płaczę! I to jest chyba właśnie powód, dla
którego wolę takie filmy oglądać sama. Nie lubię komentarzy,
jakichś analiz pseudopsychologicznych, czy porównywania scen z
filmu do własnych doświadczeń. Nie umiem okazywać, opisywać i
przekazywać emocji. Nie wiem czy to złe, czy dobre, czy może też
powinnam się tego nauczyć? A może to po prostu nie jest jeszcze
ten etap naszej znajomości? Chociaż ja czuję się przy nich
baaardzo swobodnie... Wspominając naszą pożegnalną imprezę,
chyba aż za;) Zostałam też mega pozytywnie zaskoczona. Na
ostatniej kolacji przed wyjazdem odśpiewano mi „100 lat” i
dostałam prezent od grupy:) Yerba mate z puszką! A było to 2 dni
przed moimi urodzinami.
Wczoraj miałam urodziny. 27. Tak się
fajnie trafiło, że byłam w domu. Upiekłam ciasto, kilka osób z
rodziny przybyło i nawet życzenia na fb się pokazały (chociaż
nie publikuję tam daty)! Czuję, że podjęte przeze mnie ostatnio
życiowe decyzje, pozwolą na spełnienie wielu marzeń:) Podróże!
To jest to, w co zamierzam inwestować. Jak mówią – pomarzyć
dobra rzecz;P To będzie dobry rok!
Czy mieliście kiedyś tak, że
chcieliście umrzeć?
I nie chodzi mi tutaj o myśli
samobójcze. Nie wiem, czy to co tutaj napiszę nie będzie jakimś
„odchyłem”, świadczącym o poważnym zaburzeniu...a może Wam
też przez głowę przechodziły takie myśli. Otóż myślałam
sobie tak – jeśli ma umrzeć matka/ojciec dzieciom, ktoś kto ma
już jakąś poważną tutaj funkcję, misję, to niech umrę ja. Nie
przeżyłam tutaj wiele, nie mam własnej rodziny, czuję się
prochem. Nie zależy mi aż tak na doświadczaniu tego pięknego
przecież świata, wierząc w niewyobrażalne szczęście po śmierci.
Szkoda tylko, że nie mam pewności, że na to Wieczne Szczęście
sobie zasłużyłam. To jest cel mojej tutaj bytności. Może to
głupie i naiwne. Chyba też tchórzliwe pójście na łatwiznę, i też egoistyczne - jak bowiem mogłabym świadomie narażać na to
bliskich. Bez sensu tu piszę;P Nie ja o tym
decyduję. Koniec. Brnę w jakieś dziwne tematy.
Byłam rano w Kościele, na 7:) Poszłam
pieszo, przez śniegi a wiedzcie, że trzeba mi iść przez las;) Rano nie było prądu, więc nawet włosów nie umyłam –
nałożyłam czapkę i poszłam. W domu spędzę cały tydzień, w
poniedziałek muszę coś załatwić w Gdańsku, odwiedzę też „mój
szpital”:) Dzisiaj soptykam się z przyjaciółkami. Dobrze się
dzieje.
Pozdrawiam!