czwartek, 12 kwietnia 2012

Poświątecznie:)Krwawo i wiosennie:D

Cześć!,

mam nadzieję, że po świętowaniu w naszym, polskim stylu nie jesteście grubsi i "chorsi"/:D. Pogoda w niedzielę raczej nie spacerowa była - u mnie śnieg, więc sprzyjało to owemu świętowaniu. Na szczęście zakończyłam ucztę ok. 15 bo wtedy wyruszyłam na dyżur nocny. Pewnie zdziwicie się, że tak wcześnie jednakże owego dnia komunikacja publiczna - autobusowa nie działa i musiałam pojechać nijako na około:D. Nie chciałam fatygować ojca, brata, ciotki a sama bałam się brać od ojca samochód bo jest duży i się nie mieszczę :p


Zanim o perypetiach iście szpitalnych powiem, że dosyć duchowo udało mi się przeżyć Triduum. W czwartek przepiękna Eucharystia, w święto kapłanów. Wiernych zebrało się caaałe mnóstwo, życzenia, podziękowania dla księży=cudnie. Piątek spędziłam w pracy, więc raczej bez uniesień;) za to w sobotę Wielką, będąc już w mojej ukochanej wsi, Święconka. Zauważyłam taką prawidłowość, że wielu ludzi pojawia się z dziećmi na święceniu pokarmów ale w zwykłą niedzielę darmo ich wypatrywać na Mszy. Słabe to i bez sensu. Nie lubię pozerów, bylejakości.
Wieczorem, na 20 Msza Św. Wigilii Paschalnej, już w radosnej odsłonie po 40 dniowym poście, po raz kolejny "poleciałam." Wypełniła mnie taka radość z obecności w Kościele, z możliwości bycia tam wtedy, że tej energii starczy mi na długo. Przepiękna jest ta Liturgia, poświęcenie ognia, wody, orędzie wielkanocne, czytania. Nic to, że stałam przez 2 godziny, i nogi wrastały mi w d...;P Jak wróciłam pozwoliłam sobie wypić piwko!Mmmm, przepyszne było, wyczekane i zimne:) A rano, na 6, z powrotem do Kościoła:D, hehe.



Jak dojechałam w końcu do miasta, strasznie bolało mnie gardło. Mając zapas czasu odwiedziłam aptekę, a potem co nie co i.v. podała mi koleżanka.
W oddziale, hmm. 26 panów było. My dwie.  Dwóch panów przyjęto "na dniu".

I - niedrożność zrostowa, z cechami wznowy neo, po o. Milesa (http://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_Milesa). Pan dość sędziwy, do tego ociemniały, po udarze. Tachykardia, hipotonia, pompa z dopaminą, zaburzenia świadomości. Świątecznie jak cholera, nie ma co....Szkoda tylko, że oprócz niego jeszcze 25 na oddziale;P

II - 83 lata, marynarz, kamica pęcherzyka. Pan chodzący, uśmiechnięty, gadatliwy, dowcipny. Generalnie bezproblemowy. Dostał leki godzinowe i miał spać....Ok. 23 sąsiad z sali przybiegł, że coś się z panem dzieje. Miał bardzo silne dreszcze, jak przy narastaniu gorączki i to się nam nasunęło. 37,5 - spoko, pewnie jeszcze rośnie.
Za chwilę już 38, pan robi się co raz bardziej nie spokojny i tak jakby zaczyna sinieć.
Lekarz, RR, duszność...i nagle pan pada na łóżku bez ducha!
Zatrzymał się!!!Ku...!
Reanimacja, anestezjolog, ekg.
 Cholera, pierwszy raz byłam bezpośrednio przy pacjencie w momencie ustania pracy serca. Zazwyczaj, wśród naszych pacjentów, jeśli już dochodzi do reanimacji to jest ona poprzedzona stopniowym pogarszaniem się stanu ogólnego, chociaż może nie, źle się wyraziłam. Po prostu, ktoś jest po zabiegu, albo bardzo skrwawiony i można się nijako "spodziewać", że coś może się dziać złego.
A ten gość!? W sumie to nagła śmierć sercowa następuje nagle właśnie...OZW, nieleczony czy  w porę nie rozpoznany też prowadzi w jedną stronę.
I tak reanimowaliśmy pana, dobre pół godziny, AED nawet użyty został... w sumie skutecznie, bo trafił pan na OIOM, żyje jeszcze ale rokowania nie są dobre...Na naszym oddziale reanimacje na szczęście nie zdarzają się często. W mojej karierze (3,5 letniej) może 4, 5....ale 2 ze skutkiem +. Jaka masakra - chcemy intubować - nie ma łyżek od laryngoskopu! Poprzedniego dnia też była akcja i ze sterylizacji nie wróciła jeszcze. Luuudzie! Myślałam, że j..ę w ten wózek reanimacyjny, skoro i tak żadnego pożytku z niego nie ma. Poleciała koleżanka na sąsiedni oddział i dorwała łychę. Wraca, okazuje się, że nie pasuje do naszej rękojeści! Znowu przebieżka i co się okazuje? Baterie do d...na szczęście miałyśmy pod ręką inne i poszło już. Wszystko to trwało może 2-3min, ale jak ważny jest czas podczas reanimacji chyba wiadomo.


Po całej akcji, normalnie zasypiałam na stojąco, a tu trzeba było dalej działać.  Przyjęłyśmy pana, jakiś drobny pijaczek, którego podczas świątecznej libacji córcia pobiła, łamiąc 3 żebra i powodując odmę...taka miłość właśnie:P I to moje gardło, sama miałam T 38 prawie więc słabo. Nadmiar pracy nie pozwalał  mi się nad sobą rozczulać....



A dzisiaj, a dzisiaj byłam specjalistką od przetaczania KKCz i FFP. W sumie przetoczyłam 8szt. tych preparatów. Już nie raz pisałam jak odpowiedzialne i pracochłonne to zadanie. Okazało się, że koleżanki które były ze mną na dyżurze mają nieaktualne szkolenie, tj. przeterminowane. Musimy je odnawiać co 4 lata. Moje jeszcze nie zdążyło się przedawnić;D  Btw. 2 KKCz i 2 FFP trafiło do pana, który przedawkował warfarynę, INR 11,3! 

Tyle tego na dzisiaj, jutro kolejna walka nocna;) Oczywiście walczyć będę ze złymi chorobami, przypadłościami a nie z pacjentami;)
Miłego wieczoru!


Czy znacie już Dawida Podsiadło? Kocham go nawet;)
http://xfactor.tvn.pl/wideo/427,1,dla-dawida-tatiana-proponuje-royal-albert-hall,116335.html

1 komentarz:

  1. Też go kocham...choć mogę być jego babcią...cuuudny głos, cudny chłopak..
    serdeczności dla ciebie..

    OdpowiedzUsuń