wtorek, 15 listopada 2011

Po urlopie:)

Cześć wszystkim!,


miałam parę dni wolnego od pracy, wykorzystując 2 dni urlopowe i długi weekend miałam wolne 5dni:) oczywiście pojechałam do domu, i tam odpoczywałam pracując;)

Wyobraźcie sobie, że złożyłam pracę w dziekanacie, miałam przystąpić do jej obrony w ten piątek 18.11, niestety mój promotor ma wykład i nie może go przesunąć więc lipa...;/ kolejny termin nie został jeszcze obwieszczony przez dziekanat;(

W domu jak to w domu, czas płynie inaczej, sielsko, anielsko i mimo, że pracuje się tam (organizuje opał na zimę, sprząta dom, obejście i robi masę rożnych rzeczy) kocham tam być:)

Wróciłam wczoraj, i spotkałam się z Mała, miała bardzo "upojny" weekend więc sporo było opowiadania. Później wybrałyśmy się do kina na "Listy do M". Film całkiem zgrabny, ale bez rewelacji z mojej strony. Wprowadził mnie w świąteczny nastrój, czas kupować prezenty;) Jak to komedia romantyczna...po raz kolejny pozwala /?/uwierzyć w "miłość od pierwszego wejrzenia". Powinni chyba wprowadzić jakieś ograniczenia dla samotnych, szukających prawdziwej miłości osób;)

No, więc byłam dzisiaj w pracy. Oddział jak zwykle kolorowy.
Pan K., OZT,  leczone m. Bradleya, po raz kolejny zmiana opatrunku na bloku operacyjnym. Pacjent ten od początku strasznie pesymistycznie nastawiony do szpitala, nas i skuteczności naszych zabiegów. Niestety jego stan tak się pogarszał, że tylko drenaż "zmasakrowanej" trzustki mógł go ocalić. W porównaniu z obrazem sprzed tygodnia (kiedy ostatnio go widziałam) teraz jest o niebo lepiej. Widziałam nawet uśmiech na jego twarzy. Taki obraz buduje i daje wiarę w medycynę:)

Poza tym, przyjęłyśmy "na ostro" dwóch panów, w podobnym wieku, z prawie identycznym rozpoznaniem: ZZA, toksyczne uszkodzenie wątroby, stan po HETD, anemia. Różnica wynikała ze statusu społecznego. Jeden pan pachniał, drugi cuchnął i nie miał domu....obaj wymagali transfuzji KKCz i wzmożonej obserwacji, a także "profilaktyki delirium";)

Czas mam teraz taki, że rozgrywa się swoista walka o dyżury w Święta...niby same się wpisujemy, i ma być sprawiedliwie...niestety nie jest, starsze koleżanki "czują się", i chcą zagarnąć co lepsze dyżury. Kwas się robi.
Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej nocy wigilijnej spędzonej w pracy...Pracowałam zaledwie miesiąc, i już miałam "podwójny" dyżur ze starszą koleżanką. Jak pomyślę, jakim żółtodziobem byłam to dziwię się, że tak oddziałowa ustawiła sprawę. Do dziś pamiętam pacjentów, jakich przyjęliśmy...pan B. z niedrożnością - z Poznania do siostry na Święta przyjechał, potem okazało się, że ma guza neo, zmarł jakiś czas po operacji. Przyjęłyśmy też pana z HETD, z dolnego odcinka. Pół nocy zmieniałyśmy pampersy, przelane krwią bo dr nie widział potrzeby operacji...pan przeżył, od nas poszedł potem na internę...Doskonale pamiętam lekarzy z nami dyżurujących, dr G. i Michał;) Taaa....kiedy to było...3 lata będą, dr G nadal pracuje u nas, M. robi karierę w szpitalu uniwersyteckim. Czas mija, coraz szybciej, dzień za dniem, miesiąc, rok itd...Świadomość, że w domu rodzina przy wigilijnym stole śpiewa kolędy, dzieli się opłatkiem i zaraz wyjdzie na Pasterkę była baardzo dla mnie dołująca i dobijająca. Na szczęście w tym roku Wigilia zapowiada się w "rodzinnej wersji".


Siedzę teraz przed tv, Kuba "leci":) Dereszowska jest.

Pozdrawiam,
K.

1 komentarz:

  1. To powodzenia na obronie ;)) choć na razie nie wiadomo kiedy będzie ;)

    OdpowiedzUsuń