niedziela, 19 lutego 2012

Niedzielnie:)


Cześć, 

Jestem po nocnym dyżurze, spałam do 13, ugotowałam obiad, posprzątałam i poszłam do Kościoła na 18.
                  
Wracając rano z pracy, jak to w niedzielę po 7, miasto budzi się dopiero, pustki na ulicach, ludzie z psami wynurzający się z ciepłych posłań i tacy jak ja – wracający ze zmiany pracownicy zmianowi;) Jak to mam w zwyczaju, słucham radia w drodze. Jako że w Trójce audycja „dziecięca”, przełączyłam na Jedynkę, gdzie akurat był wywiad z Radosławem Pazurą i jego żoną, Dorotą Chotecką, też aktorką. Opowiadali o tym, jak ważna jest wiara w ich życiu, i jak diametralny wpływ na ich postawę w tej sferze miał wypadek p. Radka przed laty. Mówili, że cale to straszliwe zdarzenie postrzegają teraz w kategoriach błogosławieństwa! Dzięki niemu weszli na drogę Kościoła i od tamtego czasu budują swoje życie z Jezusem. Pięknie! Taki optymistyczny akcent na początek dnia,  umocnienie świadectwem innych ludzi, braci w wierze.  Jak już nie raz pisałam cieszę się, że jestem w Kościele. Że otrzymałam wiarę, że nie postrzegam jej jako zakazów, umartwiania się, płacenia „czarnym” za free, ukrywania pedofilów księży  itd. itp.  Kościół katolicki jest największą instytucją religijną na świecie, mogę chyba tak napisać, mając na myśli cała hierarchię i machinę go tworzącą. Nie da się ukryć, że w historii katolicyzmu wiele kart zapisanych zostało krwią, okupione brudnymi pieniędzmi czy też aferami pedofilskimi.  Wszystko to miało/ma miejsce i należy stawiać temu czoła. Nie chcę jednak się rozpisywać o Kościele w wymiarze globalnym. Chcę po prostu zaznaczyć, że wymiar duchowości katolickiej jest odzwierciedleniem moich potrzeb religijnych.   I jestem MEGA szczęśliwa  i wdzięczna Bogu, za to że Jest w moim życiu.  Mam wrażenie, że gdyby nie wsparcie jakie odnajduję w wierze, moje życie byłoby uboższe i puste. Nie potrafiłabym odnaleźć sensu w samej pracy, w relacjach z ludźmi, w samorealizacji.  Dooobra, już nie nudzę. Ciekawe, kto dotarł AŻ do tego momentu;p  Miałam po prostu ochotę się wygadać;)


 Ajj,  mocne:) ale co tam, nikogo nie powinno obrażać.


Pracowo  - intensywny dyżur. Jutro spotkanie z oddziałową, będziemy pewnie dyskutować o poprawie naszych  relacji , a i tak nic z tego nie wyniknie. Mam już powoli dosyć tej babskiej życzliwości w pracy. Ciągłe plotki i obgadywanie. Aż mi mózg puchnie po dyżurach z niektórymi osobami. Cieszę się dyżurując z W., można spokojnie porozmawiać i nie obrabiać komuś d….
Wracając do dyżuru, 4 przyjęcia. W tym jedno o 6.50;) Przyjęłyśmy 2 ostre trzustki, z których jedna naprawdę nie dobrze się zapowiada.  Strasznie pan bólowy, rzygający, słaby. Nie alkoholik, dla ścisłości.  Założyłyśmy panu sondę do żołądka, cewnik do pęcherza no i głownie walczyliśmy z bólem. Druga trzucha, chłopaczek 2 lata ode mnie starszy, drugi atak choroby, tutaj raczej etiologia alkoholowa wchodzi w grę, chociaż zaprzeczał jakoby nadużywał. Jak to mówi pewien dr, wszyscy kłamią. Nam pozostaje zweryfikować jego wersję badanami;)
Wrócił do nas pan S. Operowany pierwotnie na skutek ataku nożownika, którego doznał. Wyszedł jakiś tydzień temu, nic nie zapowiadało „babrania” się rany. W każdym razie rana mu zropiała i oto wrócił na łono naszego oddziału.
No i rano, o godzinie 5 dr oświadczył, wyszedłszy zaspany ze swojego pokoju, że schodzi na blok, zaszyć perforację. Tym właśnie sposobem o 6.50 odbierałyśmy z bloku pana po zoperowaniu przedziurawionego wrzodu żołądka. Hehe, takie przyjęcia na zmianie dyżurów są najgorsze, mamy wtedy raport – za zwyczaj. Dla niewtajemniczonych – omawiamy każdego pacjenta w kilku słowach/zdaniach, przekazując najistotniejsze wiadomości kolejnej zmianie. W sytuacji przyjęcia pacjenta o tej godzinie zawsze zaburza to raport no i wiąże się z dłuższym pobytem w pracy. Przyjęcie bowiem wymaga minimum kwadransa, a w sytuacji pacjenta z bloku kolejnego kwadransa. Ja tam się nie spieszę, nie mam dzieci, które trzeba zaprowadzić do szkoły czy zrobić im kanapki rano, i spokojnie zdążę się wyspać . Jednak to wolontariat – bo nikt mi nie zapłaci za dodatkowe minuty/godziny w pracy. 


Mamy w oddziale pana K. Pan rocznik 1928. Trafił do nas po laparotomii z powodu kałowego zapalenia otrzewnej. Jak opowiadali chirurdzy, który go otworzyli – gnój w brzuchu. Pan – podobno – tydzień chodził z bolącym brzuchem, który mu „puchł” bo do środka lała się treść jelitowa.  Otworzyli go, zdrenowali i teraz leży z opatrunkiem od spojenia do mostka, nacięty, przecięty i niestety nie ładnie pachnący. Dziw bierze, że nie umarł i nie wpadł w sepię. Jak to mówimy, rocznik wojenny! Co jakiś czas biorą go na blok i dokładnie, dogłębnie czyszczą  „od środka” nijako. Oby znieczulenia go nie zabiły. Pan bardzo miły, sympatyczny, w pełni sprawny umysłowo. Taki kochany dziadzio. :)

W przyszłym tygodniu mam urodziny, w związku z tym zaprosiłam parę osób na piwo. Nie wiem jeszcze gdzie zaklepać stolik bo bez tego ciężko będzie coś znaleźć. Muszę to jutro ogarnąć, poza tym mam też jutro fryzjera i N


Pozdrawiam!

6 komentarzy:

  1. nie wiedziałam, że blogujesz ;) dotarłam do tego momentu i nawet dalej

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamy podobnie jak Ty, tylko na odwrót. Dziękujemy Bogu, że go u nas nie ma, a przynajmniej na blogu;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięuję Ci bardzo za ten wpis. Ja też nie wyobrażam sobie życia bez doświadczenia żywego Boga. Choć właściwie wiem, jak może ono wyglądać, bo pamiętam swoje "dzikie lata", zanim Go nie odnalazłem (a raczej: zostałem przez Niego odnaleziony).

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako organista myslalem ze pekne ze smiechu... Super byloby to rozwieszac na miescie. Mysle ze 45 procent by sie nie znalazlo ale to i lepiej. Jak widze to stado stojace i ani beee ani meee w kosciele to tez mam ochote powiedziec: nie chcesz spiewac?! To wypier....! ;)

    OdpowiedzUsuń