środa, 19 października 2011

Skrzepy, włóknik i śmierć...

Cześć,

jestem po dyżurze, odpoczywam teraz przy moim ostatnio ulubionym trunku - specjalnym, niepasteryzowanym;)


Na początek, piosenka, która napełnia mnie niesamowitą energią:) Jakoś tak wewnętrznie serce się śmieje, jak jej słucham.



Dzisiejszy dyżur należał to "intensywnych" dość. Zaczęło się jak zwykle, raport, poranne nasze czynności. Z informacji zmiany nocnej dowiedzieliśmy się o przyjętym HETD, pan G., który jakiś czas temu był u nas z tym samym, po czym wypisał się na własną prośbę. Po obchodzie wypisy, zjazdy na blok itp. itd. , pojechałam z panem G. na gastro. Lubię być przy badaniu, jak mam okazję to jeżdżę, przy "ostrych" badaniach pacjent zjeżdża z pielęgniarką więc pojechałam. Pacjent współpracował więc poszło gładko. Co zobaczyliśmy - spory wrzód opuszki XII-nicy, pokryty skrzepami, włóknikiem - tj. niekrwawiący. Do leczenia zachowawczego. Wróciliśmy na oddział, podłączyłam pana do pompy z IPP, płynów i poszłam coś zjeść. Zjadłam pół kanapki i pojechałam na blok po pacjenta. Wracając - widzę, ekipa (pielęgniarki i lek.) idą do pana G., zaglądam kątem oka a pan jakiś taki wykrzywiony nienaturalnie - pewnie napad epi. Zajęłam się naprędce "ogarnięciem" pana z bloku, obserwując i doskakując do akcji na sali obok. REANIMACJA! Dzwonię po anestezjologa, że mamy rea, pan spokojnie, ok, że już idzie. Przyszedł, nawet szybko. W międzyczasie nasi reanimowali, pan chlusnął, zakrwawił innymi słowy. Cała jama ustna krwi, i jak tu działać cokolwiek. Odessali pana, wentylowali. Szybko, zamawianie "ostrej" sali, akcja trwa. Dołączyła druga anestezjolog. Cholera, zero reakcji. Raz, raz, raz, adrenalina, atropina, ________________________________________________________________Niestety, 9.35 time of death. Tak sobie pomyślałam, a gdyby to się stało w windzie, gdzie byłam tylko ja, pan i "zielona" pani z ekipy transportowej....przecież ja tam sama, bym k...nic nie zrobiła!_oprócz masażu, może krzyku, może...?nic to, stało się tak a nie inaczej. Swoją drogą, ekg dotarło dopiero po 15min. od stwierdzenia zgonu...PaRaNoJa!!!

I toczył się dyżur stałym rytmem, po przepisowych 2 godzinach, kiedy zwłoki leżą w oddziale, zwiozłam pana do "100" (chłodni szpitalnej). I tak zakończył żywot pan G, rocznik 1962.

Ok. 14 miałyśmy nawet czas "na kawkę". Jakimś splotem gadki moich koleżanek wywiązał się temat antykoncepcji i uświadamiania dzieci przez rodziców. Oczywiście, one "supernowoczesne" matki polki są po TYCH rozmowach ze swoimi dziećmi, notabene w moim wieku;]
Nie zabierałam głosu w dyskusji. Uznałam, że mając staroświeckie poglądy - czystość, Bóg, miłość, wierność nie mam siły przebić się przez ich modernistyczny sposób myślenia. Hehe, i tak mi przyszło do głowy - chyba jakaś dziwna jestem z "tym". Zwykle starsi są bardziej konserwatywni, zasadniczy i w ogóle...Z drugiej jednak strony, nie będąc w związku, nie mając dzieci nie jestem obiektywna. Moje "szczytne ideały" mogą okazać się mrzonkami w zderzeniu z realną sytuacją...
Doskwiera mi samotność, nie da się zagłuszyć wszystkiego pracą, jedną, drugą, nałogiem, przyjemnością chwilową i ulotną...Czuję, że nie żyję pełnią, że omija mnie coś bardzo ważnego, że chyba nie nadaję się na ten świat, tu i teraz. Mam takie "rozkminy", bez sensu to wszystko, cały czas trwa we mnie walka z tymi ideałami, z tym, czego oczekują ode mnie inni, czego ja sama chcę. "...wiara silniej mówi do mnie..." - i to chyba trzyma mnie w pionie. /?/ Ciekawa jestem ile jest ludzi myślących podobnie, zastanawiających się, szukających czegoś "ponad"...

Byłam wczoraj na obiedzie z Małą, jak przewidywałam zalała mnie informacjami o swoim życiu uczuciowym. Było ok bo ja sama byłam nawet ciekawa, co u niej. Pojawił się "kolejny";) Tymczasem, gdy zapytała mnie o moją tą sferę :O! Próbowała ciągnąć mnie za język, że niby ukrywam kogoś/coś przed nią. Niestety nie;(

Wróciłam do domu przed 22, w tramwaju jakiś ok. 25 letni chłopak, z "downem społecznym" - jak sam stwierdził, próbował mnie wciągnąć w rozmowę filozoficzną, nawet nieźle nam szła ta konwersacja, ale mój przystanek skutecznie zakończył "znajomość";)

Wracając do pracy, po pomiarach ok. 17 jeden z panów - po amputacji udowej, zgłosił nam złe samopoczucie. I rzeczywiście okazało się, hipotensja, hipoglikemia >> akcja wkłucia, płyny, ekg, internista...na szczęście wyszedł na prostą i mam nadzieję, że będzie z nim już tylko lepiej. Z internistą przyszedł stażysta, patrzę znajoma mi twarz z L.O. :)nie znamy się ale mimo wszystko miło tak spotkać kogoś "swojego":D

Słucham nowej Nosowskiej, polecam oczywiście co ambitniejszym koneserom muzyki i tekstów;]

Miał dzisiaj  dyżur lek. S. Jeden z tych, którzy się przejmują. Rozmawia z pacjentami, wyjaśnia, pomaga nam w pracy, dobrze wypełnia KZL;] Czasami aż wkurzające jest, gdy zleca niepotrzebne badania, konsultacje...ale i tak wolę go od "olewaczy". Z "młodszych" miał z nim dyżur lek P. Cholera, jak ja go nie cierpię. Cham i prostak, a uważa się za nie wiadomo kogo. Specjalizację zrobił rok temu. Z pacjentami w ogóle nie potrafi rozmawiać, leń w sprawach oddziałowych, zwracam się do niego jak już naprawdę nie mam innej opcji, w ostateczności. Sadząc po opiniach koleżanek, zgadzamy się.


Alem się rozpisała;P, poniosło mnie. Obawiam się, że blog ma zastąpić mi prawdziwą rozmowę, w której mogłabym się wyżalić i ponarzekać, póki co zauważam tą "nieprawidłowość" i jestem świadoma, że klawiatura nie nie odpowie;/...a szkoda.
Pozdrawiam,
K.

1 komentarz:

  1. Ideały po zderzeniu z realnością - czyli po prostu z uczuciami, których opanować się często nie da, zostają tylko osobom naprawdę silnym...
    Szczerze Cię podziwiam. Jestem młodsza od Ciebie i jeszcze kilka lat temu byłam rękami i nogami za tym, co napisałaś. A teraz, powiem, że pogodzenie wiary i takiego naprawdę katolickiego życia jest cholernie trudne...
    ale szczerze życzę powodzenia:):)
    P.S. uwielbiam Nosowską, a jej nowa płyta...cud, miód i orzeszki;)

    OdpowiedzUsuń