sobota, 2 lipca 2011

Home, sweet home...

Cześć,

jestem sobie w domu od wczoraj i cieszę się świeżym, wiejskim powietrzem; o pogodzie nie mogę tego powiedzieć bo pada prawie cały czas;)

Wczoraj wybrałam się do promotora, po 2 godz. czatowania na niego poddałam się i wróciłam do mieszkania. Postanowiłam pojechać do rodziców, na wieś (ok.55km)na rowerze. Wszystko pięknie, ładnie do momentu w którym zaczęło padać...a było to po 0,5h drogi. Miałam nawet wizję, żeby zawrócić i pojechać autobusem ale stwierdziłam, co mi tam - z cukru nie jestem, dojadę. Po 2 godz. drogi (ok. 10km przed domem) miałam duży kryzys, mokra, zziębnięta, nie czułam stóp i dłoni...ale co tam, zrobiłam sobie przerwę na batonika i picie, i już wsiadałam na rower - a tu d...! nie mam powietrza w przednim kole:D, (zapasowej dętki ani nawet pompki nie zabrałam - wiem, wiem, głupia jestem;]) zaczęłam się śmiać sama do siebie i cóż, pozostał mi telefon po tatę, na szczęście był w domu i przyjechał po mnie. Rozgrzewanie pod gorącym prysznicem, ciepłe napoje...jakoś wróciłam do formy i zabrałam się za zdejmowanie dętki. Hehe, niestety nie kupiłam nowej bo w okolicy nie mieli odpowiedniego rozmiaru. W poniedziałek wybiorę się do miasteczka  kupię.


To wcale nie moje koło i moja ręka ale podobnie wczoraj walczyłam. 


Dzisiaj bolą mnie kolana, cóż, forma jeszcze/już nie ta. Ale jak to w domku, jest super. I nic to, że od 8.30 na nogach, sprzątam, gotuję, gotuję, sprzątam:) aaa, i jeszcze deski nosiłam jakieś:D Jest o.k.


Pozdrawiam Was deszczowo i wesoło,
K. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz